Praca na oddziale neonatologii
Oliwia opowiada o swojej pracy z pasją. Ma w oczach błysk, charakterystyczny dla tych, którzy znaleźli swoje miejsce na ziemi. Mówi jednak wprost, że zawód, który daje jej ogromną satysfakcję, bywa ogromnym obciążeniem dla psychiki.
– Nazywając rzeczy po imieniu, jest to paranoja – przyznaje bez ogródek. – Praktyki w szpitalu zaczęłam już na pierwszym roku studiów. Rok akademicki rozpoczął się w październiku, a zajęcia na oddziale startowały w listopadzie. Natomiast psychologię miałyśmy na trzecim roku. Przez cały ten czas razem z koleżankami uczestniczyłam w przeróżnych sytuacjach, a zajęcia, które miały mnie do nich przygotować były dwa lata później. Będąc pierwszy raz w szpitalu wiozłam ciężarną pacjentkę na badania, podczas których okazało się, że jej ciąża się nie rozwija i dziecko nie przeżyje. Kompletnie nie wiedziałam, co mam zrobić. Położyłam jej rękę na ramieniu, bo to było jedyne, co przyszło mi do głowy – dodaje.
Rozmowy o śmierci
Jak sama podkreśla, zawsze może liczyć na wsparcie zespołu. W naprawdę trudnych sytuacjach może okazywać się niewystarczające. Odważnie mówi o tym, że nie wypracowała w sobie żadnego systemu obronnego. Pamięta twarze maluchów i rodziców, którzy niejednokrotnie zamiast świętować narodziny potomka, muszą zmierzyć się z jego śmiercią lub chorobą. Nie ukrywa też, że kiedy dowiaduje się, że ktoś wśród jej bliskich spodziewa się dziecka, to w głowie zaczynają piętrzyć się czarne scenariusze.
– Na każdym etapie myślę, co się może stać - wyznaje. - Staram się cieszyć, ale nawet niedawno wśród bliskich mi osób zdarzyły się sytuacje, że nie wszystko potoczyło się zgodnie z planem. Odkąd pracuję na neonatologii zdałam sobie sprawę z tego, że wiele ciąż nie kończy się dobrze. Niedawno czytałam, że porody przedwczesne stanowią ok. 2 proc. wszystkich urodzeń. To podobno niewiele. Ja akurat mam to szczęście i pecha równocześnie, że widzę je wszystkie – zaznacza.
Oliwia łagodnie się uśmiecha, kiedy dopytuję o to, czy któryś z przypadków szczególnie zapadł jej w pamięć.
– To były pierwsze miesiące mojej pracy – wspomina. – To dziecko nie umarło u nas na oddziale. Odeszło już po opuszczeniu szpitala. Pamiętam, jak ten chłopiec miał na imię. Pamiętam jego rodziców, którzy codziennie przychodzili do szpitala, żeby siedzieć przy jego łóżeczku. Pamiętam, że śpiewali mu na oddziale piosenkę „Bubbletea” Quebonafide, która do dziś przypomina mi twarz tego chłopca – mówi załamującym się głosem.
Tęskniłem za Tobą, nie kłamię jak zły Przydałbym się pociąć, ale przyjmę kulkę w moim bubbletea Tęskniłem za Tobą, nostalgia to błysk Do którego nocą latają ochoczo takie ćmy jak my
W wielu szpitalach powstają pokoje pożegnań. Wbrew obiegowej opinii nie są one przeznaczone wyłącznie dla kobiet, które zdecydowały się na urodzenie dziecka z wadami letalnymi. Mogą z nich skorzystać rodzice, których dzieci urodziły się martwe lub w przypadku ciąż zakończonych poronieniem.
– Nie wyobrażam sobie, żeby ci rodzice musieli przechodzić przez tak trudne chwile w miejscu, które nie zapewnia im prywatności – stwierdza stanowczo Oliwia. – Powinni mieć chwilę, aby pobyć z dzieckiem sam na sam, nawet jeśli umiera albo jest martwe. Uważam, że to jest bardzo dobre miejsce i powinno być w każdym szpitalu – dodaje.
Śmierć noworodka
Kiedy pytam, co dzieje się po śmierci noworodka w szpitalu, Oliwia zabiera mnie na oddział intensywnej opieki medycznej. "Tutaj wiedzą, jak postępować" – stwierdza, przedstawiając mi Kasię, koleżankę po fachu.
– Gdy rodzi się skrajnie niedojrzały wcześniak na granicy szans na przeżycie, to w miarę możliwości staramy się ustalić z rodzicami drogę postępowania – wyjaśnia Kasia, pracująca na oddziale Intensywnej Terapii Noworodka. – W naszym szpitalu zbiera się konsylium: ginekolodzy, neonatolodzy, położnicy, psycholog, psychiatra oraz pacjentka i wyznaczona przez nią najbliższa rodzina. Jeśli kobieta sobie życzy, może w nim uczestniczyć osoba duchowna. Gdy rodzice wyrażą taką wolę, dziecko zostaje ochrzczone i robimy to my, położne i pielęgniarki. Jeśli jest na to czas i chrzest jest planowany np. w przypadku porodu malucha z ciężkimi wadami letalnymi czy pogorszenia się stanu zdrowia dziecka i decyzji o zaprzestaniu uporczywej terapii, przychodzi szpitalny kapelan. Jeżeli zapada decyzja o opiece paliatywnej, zapewniamy noworodkowi komfort cieplny, wsparcie oddechu i leczenie przeciwbólowe. Najważniejszy jest wówczas kontakt z rodzicami: możliwość pożegnania, przytulenia, kangurowania. Przede wszystkim dbamy o to, by dać rodzicom tyle czasu, ile potrzebują – podkreśla.
Personel przygotowuje też dla rodziców wyjątkową paczkę.
– Kompletujemy ostatnie pamiątki: opaski tożsamości, czystą pieluszkę, mankiet pomiaru ciśnienia, kartkę identyfikacyjną z inkubatora, odcisk stópek i dłoni, który najczęściej robimy tuszem do pieczątek – wylicza. – Jeśli dziecko przytula się ostatni raz do rodziców, to po kangurowaniu dajemy rodzicom prześcieradełko z zapachem maluszka, które zamykamy w woreczku strunowym.
Obok szeregu profesjonalnych działań, do których personel medyczny jest przygotowany i przeszkolony, pracownicy żegnają się z dzieckiem w symboliczny sposób. Jak przyznają pielęgniarki i położne, drobne gesty dają nadzieję i pozwalają się oswoić ze stratą. W szpitalu, gdzie pracuje Kasia, dzieci ubierane są w specjalne czapeczki i zawijane w dopasowane rożki. Zapewnia je fundacja "Tęczowy kocyk".
Zajmujemy się szyciem i dzierganiem rożków, czapeczek, szatek oraz kołysek dla dzieci z poronień, przedwcześnie urodzonych, z wadami letalnymi i hiperwcześniaków. Nie można kupić w sklepie tak małych ubranek, aby godnie pochować swoje dziecko, dlatego też chcemy pomagać rodzicom, by w tych najtrudniejszych dla nich chwilach mieli o to jedno zmartwienie mniej
Nieodłączną częścią zestawu jest niezabudka będąca znakiem pamięci rodziców i motylek – symbol dzieci utraconych. Fundacja, która współpracuje z 397 szpitalami w całej Polsce, oferuje również maleńkie kołyski dla maleństw, które przyszły na świat przed 10 tygodniem ciąży.
– Każdy oddział postępuje inaczej podczas odejścia pacjenta – zaznacza Kasia. – Na niektórych personel zapala świeczkę, u nas otwieramy okno, aby dusza aniołka nie błąkała się po korytarzach i poszła do nieba.
Pożegnania na oddziałach noworodkowych mogą mieć też pozytywny wymiar. Bo przecież są też pacjenci, którzy odchodzą w stronę życia.
– Miałyśmy na oddziale bliźniaczki, które mama oddała do adopcji – zdradza Oliwia. – Nowi rodzice raz pierwszy przyszli je odwiedzić na moim dyżurze. Byłam bardzo przejęta i naprawdę dałam z siebie wszystko. Kiedy doszło już do spotkania, rozwinęłam beciki dziewczynek i wymieniając je z imienia przedstawiłam je nowej mamie i nowemu tacie. Zapytałam się, czy chcą je wziąć na ręce. Usiedli, a ja podałam im zawiniątka. Wrócili następnego dnia. Kobieta podeszła do mnie i powiedziała: "pani już zawsze będzie dla mnie osobą, która po raz pierwszy dała mi moje dzieci na ręce". To są chwile, dla których nie zamieniłabym mojej pracy na żadną inną – podsumowuje.
Koniec jest zawsze taki sam – dość przewidywalny i bezlitośnie sprawiedliwy. W moim autorskim cyklu "Pożegnania" chcę oswajać tematykę związaną z odchodzeniem. Przemijamy i nie ma w tym nic niezwykłego. Dlaczego więc, boimy się o tym mówić? Można udawać, że tematu nie ma, ale to nie zmienia faktu, że nikt nie będzie miał więcej, niż jest mu pisane.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Matki utraconych dzieci przechodzą traumę w szpitalu. "To była dla mnie istna tortura. Mój stan był krytyczny"
- Na pogrzeb mamy poszedłem w ślubnej marynarce taty. „Ubranie potrafi człowieka zabić, potrafi też ocalić”
- Śmierć bliskich to konfrontacja z bezradnością. "Procesowi umierania się towarzyszy"
Autor: Adam Barabasz
Źródło zdjęcia głównego: realPHOTO / Getty Images