Jak umiera się na COVID-19
W ponad 90 tys. polskich domów dodatkowe miejsce przy wigilijnym stole w tym roku było bardziej niż puste. To tak, jakby w Boże Narodzenie nie zapaliło się światło w żadnym mieszkaniu w całym Jaworznie. Przyzwyczailiśmy się już do liczb komentujących pandemiczną rzeczywistość i statystki nie robią na nas wrażenia. Do czasu, kiedy nie staniemy się ich częścią.
– Pamiętam ubiegłoroczne Boże Narodzenie, kiedy nie było jeszcze szansy na szczepienia. Długo zastanawiałem się, czy jechać na święta do domu. Moi rodzice dobiegali siedemdziesiątki, był duży niepokój. Mama mojej przyjaciółki powiedziała wtedy do mnie: „Zrób sobie izolację, test i jedź. Nie wiesz, ile jeszcze wspólnych świąt wam zostało”. Cieszę się, że jej posłuchałem - przyznaje Adam. – Cała historia związana z wirusem, to tak naprawdę opowieść o samotności. Dla pracujących dorosłych zmieniło się niewiele, dla seniorów zawalił się świat. Dlatego z taką nadzieją wypatrywaliśmy szczepionki.
koronawirus
Szczepienia dla wielu rodzin stały się obietnicą powrotu do normalności. Choć wciąż istniało ryzyko zakażenia, dawały nadzieję na łagodne przejście choroby. I w wielu przypadkach usypiały czujność.
– Rodzice przyjęli preparaty w pierwszym możliwym terminie, ale wciąż na siebie uważali, mieli świadomość niebezpieczeństwa, ale bardzo chcieli zobaczyć światełko w tunelu – wspomina. – Kiedy dowiedzieliśmy się, że mają pozytywny wynik testu na koronawirusa, wiedzieliśmy, że sprawa jest poważna, ale nie beznadziejna. Zwłaszcza, że na początku nic nie zapowiadało zbliżającej się tragedii – dodaje.
Wszyscy pacjenci powyżej 55. otrzymują pulsyksometry. Dzięki nim możliwe jest wczesne wykrycie niedotlenienia organizmu.
– To na podstawie tego badania mama zdecydowała o konieczności pójścia do szpitala – wyjaśnia. – Wezwała pogotowie, spakowała się i wyszła. Odetchnęliśmy z ulgą. Dzięki szybkiej reakcji błyskawicznie trafiła pod opiekę lekarzy, którzy o nią zadbają. To był piątek. Zmarła w niedzielę.
Podczas pierwszego dnia pobytu w szpitalu wszystkim zdawało się, że sytuacja jest pod kontrolą.
– Wykonano badania, czekano na opisy, podawano leki – opowiada Adam. – Z mamą można było normalnie rozmawiać, poprosiła o przyniesienie kilku rzeczy do szpitala. Leżała pod tlenem i mówienie ją męczyło. W sobotę wieczorem przeniesiono ją na salę intensywnego nadzoru. Kiedy w niedzielę rozmawiałem z lekarką – tak myślę, ponieważ nikt po odebraniu telefonu się nie przedstawia, a do szpitala nie ma wejścia – zapytałem, jakie są rokowania i na co czekamy. Odpowiedziała, że trzeba się przygotować na wszystko i zapytała się, czy mama była szczepiona. Tak jakby przez trzy dni pobytu w szpitalu nikt z personelu tego nie sprawdził. Zapytałem o możliwości terapii i plan działania.
Odpowiedź była co najmniej osobliwa.
– Usłyszałem, że czekamy, na opis tomografii płuc, żeby ocenić ich stan – mówi – Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że badanie wykonano w piątek. Osoba, z którą rozmawiałem, wyjaśniła, że jest długi weekend i radiolog ma wolne. Wyniki miały być w poniedziałek po godzinie dwunastej. Nigdy nie zrozumiem, jak w przypadku choroby charakteryzującej się piorunującym przebiegiem można na cokolwiek czekać. W praktyce sprowadza się to do tego, że zamyka się oddziały, tworząc szpitale covidowe, w których nie prowadzi się diagnostyki. Kilka godzin później mama już nie żyła. Kiedy po tygodniu od śmierci odebraliśmy ze szpitala dokumentację medyczną, wynikało z niej, że badanie tomograficzne zostało opisane. Kiedy? Na to pytanie trzeba odpowiedzieć sobie samemu. Cztery godziny przed śmiercią rozmawialiśmy po raz ostatni. To jest dźwięk, którego nie da się zapomnieć. Masz wrażenie, że osoba po drugiej stronie się topi. Łapie oddech resztkami siły. „Trzymaj się” powiedziała, odkładając słuchawkę. Jak każda matka, najpierw pomyślała o innych.
Pandemia zmieniła nie tylko życie, ale i śmierć. Pogrzeby w dobie koronawirusa rządzą się swoimi prawami.
– Rzeczy mamy wyniesiono na chodnik w worku na śmieci – wyznaje. – Pielęgniarka, która je przyniosła, wręczyła nam akt zgonu i poinformowała, który zakład pogrzebowy jest najlepszy. Dziwnym zbiegiem okoliczności był to ten sam, który polecił lekarz, informujący mojego ojca o śmierci mamy. Szacunek dla zmarłych to empatia okazywana ich rodzinie. Ci, którzy odeszli nie potrzebują już uprzejmości i ceremonii, bo należą już do innego porządku. Ale żyjący muszą oswoić śmierć i jedyną usługą, która powinna zostać im zaproponowana jest wsparcie psychologa – stwierdza.
Pogrzeb zmarłych na COVID-19
Rzeczy osobiste zmarłych na COVID-19 pakowane są w czerwone worki na skażone odpady. Teoretycznie nie powinno się ich otwierać, nikt jednak nie udziela takich informacji. Nie ma też możliwości, by zobaczyć i zidentyfikować ciała. Nieoficjalnie – bo nie zezwala na to prawo – można poprosić o zdjęcie zmarłego, które wykonuje ktoś z pracowników zakładu pogrzebowego. Zwłoki są pakowane wprost ze szpitalnego łóżka do dwóch worków spryskiwanych płynem dezynfekującym.
– Stojąc w deszczu pod szpitalem, zapytałem, co jest w tym pakunku – wspomina Adam. – Pielęgniarka wzruszyła ramionami i powiedziała, że możemy sprawdzić. Rozumiem, że taka prowizorka mogłaby mieć miejsce na początku pandemii, ale wirus jest naszą rzeczywistością od dwóch lat. W świecie, w którym chciałbym żyć, odpowiednio zabezpieczona osoba powinna przygotować protokół rzeczy, które są przekazywane. Niewiele jest godności w umieraniu, ale zachowajmy tę, która należy się żywym. Gołymi rękami rozerwałem worek i rozsypałem rzeczy na schodach. Kosmetyczka, którą kupiła przed wyjazdem do Rzymu, kolorowe logotypy produktów, złota zakrętka kremu do twarzy, telefon komórkowy. To wszystko było tak surrealistyczne i niekonieczne. Świat wydawał się mocno nieprzystający do tego, co właśnie się wydarzyło.
Po wypełnieniu urzędowych formalności, można było zająć się organizacją pochówku. Ten w czasie pandemii rządzi się swoimi prawami.
- Musieliśmy czekać, aż skończy się kwarantanna taty - wyjaśnia Adam. – Zorganizowanie pogrzebu, który nie będzie estetycznym koszmarem, nie jest łatwym zadaniem. Plastikowe róże, cmokające aniołki, sztuczne jedwabie i koronki, urny wyglądające jak samowary. Choć to może źle zabrzmieć, miałem duży ubaw, myśląc o tym, co mama powiedziałaby, patrząc na ten festiwal tandety. Trzeba też powiedzieć, że żałoba to nie tylko złe emocje. To także powrót do gniazda. Piękne, symboliczne momenty i gesty. Nie da się przejść tego samemu. I tak stojąc nad urną z prochami, miałem myśl, że tak nie ma nic normalniejszego niż to, co właśnie się dzieje. Po tygodniu od pogrzebu kwiaty w wieńcach urosły i rozkwitły. Pod koniec listopada. To najlepszy dowód na to, że to życie zawsze wygrywa – podsumowuje.
*Ten wywiad przeprowadziłem sam ze sobą. Dedykuję go wszystkim, którzy w tegoroczne Boże Narodzenie zrozumieli, co to znaczy tęsknić.
Zobacz także:
- Urszula Urbaniec buduje skrzypce i walczy o miejsce kobiet w lutnictwie. "Uwaga im się po prostu należy"
- Były kleryk zdradza kulisy życia w seminarium. "Niektórzy myślą, że to jest taki nabożny akademik"
- Eteryczna poetka, która odważnie opisała swoją walkę z rakiem szyjki macicy. Kim naprawdę była Maria Pawlikowska-Jasnorzewska?
Autor: Adam Barabasz
Źródło zdjęcia głównego: iStockphoto