Eteryczna poetka, która odważnie opisała swoją walkę z rakiem szyjki macicy. Kim naprawdę była Maria Pawlikowska-Jasnorzewska?

130. urodziny Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej
Książka
Źródło: d3sign / Getty Images
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska na zawsze zapisała się na kartach literatury jako synonim kobiecej sensualności. Choć jej poezja pełna jest subtelności i miłosnych uniesień, to jej życie nie należało do łatwych. W 130. rocznicę urodzin poetki rozmawiamy z Rafałem Podrazą, redaktorem jej wojennych dzienników i ciotecznym wnukiem Magdaleny Samozwaniec, młodszej siostry pisarki. 

130. urodziny Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej

Lilka, bo tak bliscy nazywali Marię Kossak, przyszła na świat 24 listopada 1891 roku. Niektóre źródła twierdzą jednak, że urodziła się 8 lat później. Winę za całe zamieszanie ponosi główna zainteresowana, która skrzętnie ukrywała prawdziwą datę urodzenia. Doszło nawet do tego, że ojciec poetki – na prośbę córek – musiał przemalować rok na portrecie z dzieciństwa, by odwiedzający rodzinny dworek przyjaciele sióstr nie odkryli, że uwiecznione na nim Maria i Magdalena dziewczynkami były nieco wcześniej, aniżeli by sobie tego życzyły.

- Mogę śmiało powiedzieć, że obie panie miały problem z wiekiem – mówi z uśmiechem Rafał Podraza. – Kiedy odkryły, że tak naprawdę mają metrykę na ścianie, poprosiły ojca o poprawienie daty, co zakochany w córkach Wojciech uczynił. Kilkadziesiąt lat później, kiedy obraz wisiał już w warszawskim mieszkaniu Magdaleny na Mokotowskiej, dziennikarz, który o to zapytał, pomimo delikatnych aluzji, by dał spokój, został przez pisarkę wyproszony. Wiek był bardzo delikatnym tematem. Mam w domu paszport Marii, gdzie jest wpisany rok urodzenia 1899! Kiedy wiemy, że urodziła się osiem lat wcześniej. Magdalena również chętnie się odmładzała. W encyklopediach przez dziesiątki lat przy jej biogramie podawano datę 1899, kiedy tak naprawdę urodziła się w 1894. Przez to mieszanie w dacie narodzin w końcu sama się pogubiła i w efekcie, swój jubileusz 40-lecia pracy twórczej obchodziła dwa lata później, niż powinna - dodaje.

Celebrytki 20-lecia

Kossakówny, córki i wnuczki słynnych malarzy, obracały się w najlepszym ówczesnym towarzystwie artystów, pisarzy i muzyków. Maria i Magdalena nie tylko brylowały w towarzystwie, ale też sprawnie wykorzystywały swoją popularność. Przedsiębiorcze siostry pojawiły się m.in. w reklamie samochodów oraz strojów kąpielowych.

- Podejrzewam, że Magdalena bardziej potrafiła popularność przekuć na fizyczny pieniądz, ale zawsze występowały razem, bo tak się lepiej sprzedawały - zdradza Rafał Podraza. - One były zawsze razem, mogły się kłócić, bić, ale w ostateczności zawsze trzymały wspólny front. Smutne, że mamy o nich nieco przekolorowane obrazy pochodzące z książek Magdaleny. Pamiętajmy jednak, że Samozwaniec była pisarką i nie można patrzeć zerojedynkowo na jej książki autobiograficzne. Lubiła podkoloryzować fakty. Najprawdziwszą jej książką jest "Zalotnica niebieska". Pawlikowska była typem bardzo zamkniętym i… złośliwym. Przykładowo kompletnie nie potrafiła sobie poradzić z konkurencją, a jako że Magdalena była w II Rzeczpospolitej tą popularniejszą siostrą, często się jej za to od zazdrosnej o to Marii obrywało – wyjaśnia.

Pamięć i legenda

Po II wojnie światowej młodsza siostra postawiła sobie za cel pielęgnowanie pamięci o przedwcześnie zmarłej poetce. To za jej sprawą jej wiersze znalazły się w powojennych antologiach 20-lecia. Magdalena Samozwaniec jest również odpowiedzialna za nazwisko, pod którym wydawane są dzisiaj utwory siostry. Maria za życia podpisywała się w dwojaki sposób: "Maria Pawlikowska" lub "Maria Kossak-Jasnorzewska". Jej największe literackie przypadły na okres, kiedy nosiła nazwisko drugiego męża – Jana Gwalberta Pawlikowskiego. W pewnym momencie na rynku wydawniczym zapanował chaos: czytelnicy poszukiwali książek Pawlikowskiej i Jasnorzewskiej. Ostatecznie Magdalena Samozwaniec wyraziła zgodę na publikowanie utworów siostry pod podwójnym nazwiskiem. Tym bardziej, że są dowody na to, że Maria raz sama użyła tego zapisu na rękopisie sztuki teatralnej.

Była jednak jedna pozycja, której wydaniu Magdalena Samozwaniec sprzeciwiała się od samego początku. To napisane w czasach wojennej emigracji dzienniki, będące wstrząsającą dokumentacją nie tylko tragicznych wydarzeń, ale też zapisem dramatycznej walki Marii z chorobą. "Wojnę szatan spłodził" stały się prawdziwą rewolucją w sposobie postrzegania poetki.

- W latach 60. Magdalena Samozwaniec otrzymała kopię zapisków, na których pracowałem – wyjaśnia Rafał Podraza. – Oryginały posiadał Lotek (Stefan Jasnorzewski, mąż poetki – red.), w latach 90. trafiły ocenzurowane do Muzeum Literatury. Ja miałem cały odpis. Siadając do pracy nad dziennikiem, powiedziałem: mamo, albo to zrobimy teraz, póki jest ochrona praw autorskich i możemy mieć wpływ na to, co się z tym stanie, albo za moment będziemy czytali fragmenty wyrwane z kontekstu. Tym bardziej było to niebezpieczne, że Pawlikowska jest w zapiskach bardzo ostra. Bezlitośnie rozlicza rząd emigracyjny, Polaków nazywa wandalami itd. Fragmenty sprzedawałyby się znakomicie. Wydając je w całości udało się ocalić kontekst – podkreśla.

Cierpiąca na raka szyjki macicy poetka z zatrważającą szczegółowością opisała swoją walkę z nowotworem. Opracowując jej zapiski, Rafał Podraza zdecydował, że część dochodu z książki zostanie przekazana Fundacji "Kwiat kobiecości", która skupia i propaguje wiedzę o tej straszliwej chorobie.

- To były jej prywatne zapiski, jednak jako badacz, mając wywrotowy materiał, nie mogłem pozwolić, żeby bezczynnie leżał w domowej biblioteczce, skąd decyzja o publikacji - wyjaśnia. - Wszyscy, którzy znają temat raka szyjki macicy wiedzą, że nikt tak odważnie nie pisał na ten temat. Magdalena Samozwaniec nie chciała się zgodzić na ich publikację w latach 60., nie tylko ze względu na naturalistyczne opisy, ale też dlatego, że miała świadomość, iż krytyczne komentarze starszej siostry wobec rządu na uchodźctwie i generała Sikorskiego zostaną wykorzystane przez komunistów – zaznacza.  

Dziennik ostatecznie został wydany w 2012 roku. Wyłania się z niego obraz kobiety brutalnie zdarzającej się z wojenną rzeczywistością, umęczonej chorobą, a przez emigracyjną biedę wciąż prześwitują jej wielkopańskie maniery i egocentryzm.

- Przez lata widzieliśmy ją jako eteryczną poetkę piszącą o miłości, która sypała wierszykami na prawo i lewo, a nagle mamy do czynienia z reportażystką, która na własnym ciele dokonuje przeglądu tego, co się z nią dzieje - wyjaśnia Rafał Podraza. - Nie oszczędzała się w żaden sposób, pisząc m.in. taplaniu się we własnych odchodach. To z jednej strony szokujące, z drugiej jednak sprawia, że ludzie nagle odkrywają w Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej człowieka - dodaje.

Ostatnie zdanie, zapisane na pięć dni przed śmiercią poetki brzmi: "Zdaje się, że już nie mogę. Słabość straszna". Maria Pawlikowska-Jasnorzewska zmarła w szpitalu w Manchesterze 9 lipca 1945 roku. Nigdy nie wróciła na ukochaną Kossakówkę. Tragiczna informacja, którą przekazało radio, sprawiła, że Magdalena Samozwaniec próbowała popełnić samobójstwo. Siostry Kossak widziały się po raz ostatni w sierpniu 1939 roku. Tuż po wakacjach w ukochanej Juracie wybuchła wojna, która na zawsze rozdzieliła nierozłączne przez lata siostry.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości