Były kleryk zdradza kulisy życia w seminarium. "Niektórzy myślą, że to jest taki nabożny akademik"

Klerycy
Klerycy
Źródło: Christopher Furlong / Getty Images
Jakub Śmietana do seminarium duchownego poszedł już jako dorosły mężczyzna z wyższym wykształceniem. Po dwóch latach zdecydował się na urlop dziekański i ostatecznie porzucił plany zostania kapłanem. - Nauka Kościoła sobie, a funkcjonowanie duchowieństwa sobie – powiedział w rozmowie z serwisem dziendobry.tvn.pl, opowiadając o życiu za murami seminarium. 

Droga do seminarium

Jakub o karierze duchownego zaczął myśleć, kiedy kończył szkołę średnią, ale jako 19-latek zdecydował się studiować architekturę. Udzielał się jednak w duszpasterstwie akademickim i zaczął głębiej interesować się religią. Decyzja o pójściu do seminarium była starannie przemyślania i przedyskutowana z tzw. kierownikiem duchowym.

– Nie było żadnego magicznego momentu, nie marzyłem też o tym od dziecka jak chłopcy, którzy całe życie byli ministrantami, nie miałem żadnej wizji ani proroczych snów – wspomina dziś były kleryk. – Stwierdziłem, że chciałbym być duszpasterzem, służyć ludziom i pomagać im w życiu.

Proces rekrutacji przypomina ten na świeckie uczelnie. W diecezji katowickiej kandydaci na księży aplikują na Wydział Teologiczny Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach oraz do seminarium duchownego, gdzie muszą przedstawić – oprócz tradycyjnych dokumentów – świadectwo chrztu, bierzmowania, akt urodzenia oraz opinię od proboszcza. Na Śląsku, w czasach, gdy studiował Jakub, studenci pierwszą połowę roku akademickiego zaczynali od pobytu w Brennej, gdzie uczelnia posiadała tzw. dom formacyjny.

– To tak zwany okres propedeutyczny, który nie we wszystkich seminariach istnieje – wyjaśnia. – Wówczas był to jeden semestr, teraz trwa już rok. Zaczynało nas dwudziestu trzech, wyświęconych z mojego rocznika zostało chyba siedmiu. Na początku byłem przekonany, że z naszej grupy nikt nie odejdzie i wszyscy dotrwamy do święceń, ale tak sądzi wielu kleryków. Po pierwszym semestrze wykruszyły się 2 lub trzy osoby - dodaje.

Seminarium w całości jest utrzymywane przez wiernych, jednak każdy kleryk wnosi drobną opłatę za mieszkanie. Niektórym ten wydatek pokrywają proboszczowie.

Niektórzy myślą, że to jest taki nabożny akademik, ale to nie do końca tak działa – tłumaczy Jakub. – To jest bardziej dom. Tyle, że z konkretnymi regułami. Jedną z nich jest wieczorne silencium, co oznaczało, że od 21 nie mogliśmy ze sobą rozmawiać. O 22. wszyscy musieli spać, nie była to godzina wzięta z kosmosu, bo obowiązywała pobudka punktualnie o 5:30 – podkreśla.

Cały porządek dnia podlegał sztywnym zasadom.

– Normalny student sam organizuje sobie dzień, my mieliśmy wszystko z góry zaplanowane – mówi. – O 5:30 pobudka i pół godzinny na poranną toaletę. Jedną z zasad było to, że musieliśmy być ogoleni na zero. Mnie to nie przeszkadzało, ponieważ mój zarost nie był szczególnie bujny, ale byli tacy, którzy musieli poświęcać sporo czasu, żeby uporać się z twardą i ciemną szczeciną – dodaje.

Artur Nowak i Stanisław Obirek w studiu Dzień Dobry TVN
Grzechy główne Kościoła w Polsce
Źródło: Dzień Dobry TVN
Życie za murami seminarium

Seminarium porządkuje w zasadzie każdą dziedzinę życia. Dla przykładu zakazane było uczenie się w łóżkach – klerycy mieli obowiązek przyswajania wiedzy przy biurkach. Należy być również zawsze przygotowanym na niezapowiedzianą wizytę, dlatego w kleryckich pokojach musi być utrzymany porządek.

– Pokoje są niezamykane. Zasada jest taka, że koledzy mogą wejść bez pukania, prefekt, czyli opiekun roku puka i wchodzi – wyjaśnia Jakub. – Wszyscy więc przebierali się w łazienkach, żeby nikt nie wszedł, kiedy stoisz w samych majtkach albo i bez nich. Po czasie człowiek się do tego przyzwyczajał. Najbardziej uciążliwy był brak telefonu, ale to było typowe dla naszego seminarium. Wiem, że w innych klerycy na pewnym etapie ten telefon dostają. My mieliśmy jeden, wspólny. Sens był taki, żeby klerycy skupili się na modlitwie i studiach, zamiast na przeglądaniu Internetu czy social mediów.

Zasady obowiązywały również poza murami seminarium.

Wychodząc, musieliśmy iść z socjuszem, czyli drugim klerykiem – tłumaczy. – Ta zasada miała zastosowanie w PRL-u. Idąc parami, można było uniknąć agresji ze strony milicji lub SB, które mogło skaperować pojedynczego kleryka. Dziś także to ma pewien sens, ponieważ klerycy nie mają przy sobie telefonów, gdyby coś się stało, ten drugi może wezwać pomoc. Czasami bywało to irytujące, ponieważ zdarzało się, że wszyscy już poszli, a ty byłeś np. w toalecie, i kiedy wyszedłeś i nie miałeś towarzysza, którego mogłeś sobie dobrać, musiałeś zostać.

Choć Kuba nie przypomina sobie spektakularnych przypadków nieposłuszeństwa, to zdarzało, że studenci przyłapani na np. nocnej grze w kraty musieli umyć seminaryjne okna. Nie było jednak wyrafinowanych kar rodem z "Imienia róży". Po drugim roku Jakub zdecydował się na urlop dziekański.

– Mieliśmy psycholog, która się nami opiekowała, odbywały się regularne ewaluacje psychologiczne –wspomina. – Watykan wyraźnie mówi, że na to powinien być kładziony nacisk w formacji kleryków. Przede wszystkim to pozwala lepiej poznać samego siebie. Każdy ma jakieś traumy do przerobienia. Z moimi przełożonymi doszliśmy do wniosku, że dobrze byłoby, gdybym poszedł na terapię grupową, a to było nie do pogodzenia z życiem seminaryjnym. Taka terapia odbywa się w systemie trzech miesięcy codziennej pracy z terapeutami po kilka godzin. Tam doszedłem do wniosku, że byciem księdzem to nie jest to, co chciałbym robić w życiu – wyznaje.

Porzucić sutannę

Jakub opowiada też, że sam proces odchodzenia z seminarium jak bardzo prosty. Rezygnując ze studiów musiał złożyć podanie u rektora oraz zaświadczenie o wymeldowaniu – ponieważ klerycy w czasie nauki są zameldowani w domu seminarzystów. Opuszczający formację mogą kontynuować naukę na Wydziale Teologicznym za zgodą biskupa.

– Przełożeni zostawiają wolność, bo mają świadomość, że lepiej jest, gdy ktoś mający wątpliwości odejdzie na tym etapie niż po święceniach – zaznacza. – Wiedziałem, że nie będę księdzem na siłę, a przełożeni są po to, żebym doszedł do czegoś sensownego. Ci, którzy stanęli na mojej drodze, to byli naprawdę mądrzy ludzie i ani przez chwilę nie żałuję, że tam byłem. Studia teologiczne dały mi bazę pojęć m.in. związanych z filozofią, które potem przełożyły się na moją pracę z architekturą i nie tylko – dodaje.

Jakub podkreśla, że odejście z seminarium nie oznaczało dla niego rozstania z Kościołem. Jednak poza murami uczelni zrozumiał, że nie wszędzie klerowi jest po drodze z wiarą. – Jan Paweł II napisał, że "wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy”. To z encykliki "Fides et ratio". Mam wrażenie, że w wielu miejscach jest tylko fides, a ratio umarło – stwierdza. – Nauka Kościoła jest sobie, a funkcjonowanie duchowieństwa sobie. Już dawniej straszono nas uchodźcami, a Episkopat zaledwie coś napomknął. Po filmie braci Sekielskich rozpoczęła się nagonka na LGBT i niektórzy już naprawdę popłynęli. Kościół wyraźnie mówi, że osobom LGBT należy się szacunek i miłość, nie można im okazywać niesłusznej dyskryminacji. Jeżeli nikt nie potępił słynnych słów o ideologii, to chyba coś nie zadziałało w tym nauczaniu Kościoła. Teraz, gdy powrócił temat uchodźców, prymas napisał list, nikt z biskupów szczególnie się tym nie przejął. To sprawia, że oddalam się od polskiego kleru, ale nie Kościoła, bo ten kocham – podsumowuje.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości