Dalsza część tekstu poniżej.
Białogard. Rodzice skazani w sprawie poparzenia półtorarocznego syna
Sąd Rejonowy w Białogardzie skazał Mariusza J. na półtora roku więzienia, a Monikę S. na 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy lata w sprawie poparzenia półtorarocznego synka – poinformował PAP w poniedziałek rzecznik Sądu Okręgowego w Koszalinie Sławomir Przykucki.
Sędzia Sylwia Estkowska-Machula, która przewodniczyła składowi orzekającemu, skazując Mariusza J. na półtora roku bezwzględnego pozbawienia wolności, orzekła także zakaz zbliżania się do pokrzywdzonego synka na odległość nie mniejszą niż 50 m na okres dwóch lat.
– Monice S. sąd wymierzył karę 10 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na okres próby trzech lat. W tym czasie kurator ma sprawować nad nią nadzór. Ponadto sąd zobowiązał Monikę S. do powstrzymywania się od stosowania środków odurzających – przekazał PAP sędzia Przykucki.
Wyrok nie jest prawomocny. Zapadł w miniony piątek, 26 września, po blisko dziewięciomiesięcznym procesie.
Nie udzielili pomocy poparzonemu dziecku
Monika S. i Mariusz J. z Karlina (woj. zachodniopomorskie) stanęli przed sądem oskarżeni o nienależyte sprawowanie opieki nad synkiem, narażenie go na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, a także o nieudzielenie pomocy poparzonemu dziecku. Ponadto mężczyzna odpowiadał przed sądem za spowodowanie lekkich obrażeń ciała u starszego dziecka. Miał kilkukrotnie uderzyć je kijem.
Sprawa wyszła na jaw przypadkowo, gdy 3 czerwca 2024 r. w mieszkaniu rodziny w Karlinie pojawiła się policja wezwana do awantury domowej. Funkcjonariusze zauważyli leżącego w łóżeczku półtorarocznego poparzonego chłopca. Wezwali karetkę i zatrzymali rodziców, którzy byli trzeźwi. Starsze dziecko przebywało wówczas u babci.
Chłopiec z oparzeniami drugiego stopnia twarzy, szyi, klatki piersiowej, brzucha, obu ramion i pleców, łącznie 15 proc. powierzchni ciała, karetką trafił najpierw do szpitala wojewódzkiego w Koszalinie. Tam lekarze zadecydowali o przewiezieniu go do placówki medycznej w Szczecinie. Chłopiec miał wysoką gorączkę, istniało podejrzenie sepsy.
Rodzice chłopczyka próbowali później tłumaczyć, że ich półtoraroczny synek 28 maja 2024 r. nieszczęśliwie poparzył się zupką chińską. Matka miała ją zalać wrzątkiem, postawić na stole, przy którym była kołyska z chłopcem i siedziało przy nim starsze dziecko. Naczynie z zupą zostało szturchnięte i zupa wylała się na młodsze dziecko. Matka dzieci dzwoniła do ich babci i z nią konsultowała, jak leczyć poparzenie. Nikt z domowników nie wezwał do dziecka pomocy medycznej, nie zgłosił się też z nim do lekarza. Rodzice chłopca uznali, że wystarczy smarowanie ran maścią i nic złego dziecku się nie stanie. Mariusz J. do spowodowania lekkich obrażeń ciała u starszego dziecka się nie przyznawał.
Zobacz także:
- Nie żyje poparzona 3-latka. "Lekarze około godziny walczyli"
- Zanurzył 8-latka "za karę" w gorącej wodzie. Chłopiec trafił do szpitala z poparzeniem 30% ciała
- Ciało Alana było poparzone w 70 proc. Chłopiec żyje dzięki opatrunkom ze skóry ojca
Autor: Berenika Olesińska
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Jub Rubjob/Getty Images