Dzień Matki to wyjątkowe święto. To właśnie wtedy dziękujemy tym niezwykłym kobietom, które nie raz udowadniają, że mogą góry przenosić. Jedną z nich jest Ewa Frej, "Matka Gigantka".
"Matka Gigantka" - sześciorga dzieci
Dominika Czerniszewska: Zawsze marzyłaś o dużej rodzinie?
Ewa Frej, autorka bloga "Matka Giganta": Nie, nigdy nie marzyłam (śmiech). Oscylowałam w granicach dwójki dzieci, ale nie – szóstki!
Jak zatem zareagowałaś, gdy dowiedziałaś się, że po raz drugi jesteś w bliźniaczej ciąży?
Tu trzeba wykropkować (śmiech). Nie umiałam wtedy wydusić z siebie innego słowa niż przekleństwo. Choć muszę przyznać, że podświadomie - to przeczuwałam. Moja pierwsza ciąża była jednojajowa, którą jest taką szóstką w totka – raz na jakiś czas się zdarza, ale bardzo, bardzo rzadko. Nie przypuszczałam jednak, że mam skłonności do mnogich ciąż. Czekając przed gabinetem na przyjęcie do lekarza, było mi strasznie niedobrze, denerwowałam się. Nie wiedziałam, czy dlatego, że boję się, że to znów będą bliźniaki, czy dlatego że faktycznie to są bliźniaki i dlatego mnie tak mdli. Przy ciąży mnogiej wydziela się znacznie więcej hormonów, więc organizm wariuje. Zdziwiłam się, kiedy pani doktor zamiast zlecenia mi tradycyjnego usg, zabrała mnie na izbę przyjęć, żeby mnie "obejrzeć". Pomyślałam, że może chce sprawdzić, czy wszystko jest w porządku po cesarce, którą miałam. W końcu równo rok po urodzeniu zaszłam w drugą ciążę. Badała mnie młoda lekarka i zażartowałam: "tylko proszę nie mówić, że to bliźniaki". Widziałam, jak jej szczęka opada, po czym deklaruje: "Ale… to są bliźniaki". Już wtedy nie powiedziałam żadnego cenzuralnego słowa.
Miałaś chwilę załamania i kołatające myśli typu: "Nie dam rady", "Mam dość"?
I to ile razy! Kiedyś powiedziałam do dzieci: "Idźcie sobie na targ, wybrać nową mamę" (śmiech). Najtrudniej było z najstarszą córką, kiedy przechodziła okres buntu. Rodzina jej biologicznego ojca nastawiała ją przeciwko mnie i ojczymowi. Powiedziałam wtedy, że jak jej się mama nie podoba, to może ją wymienić. Jest wolnym człowiekiem i ma prawo wyboru. Nie chciałam jej do niczego zmuszać. Każda mama wie, że są takie momenty, kiedy wkłada się w nie bardzo dużo serca, pracy i robi wszystko, najlepiej jak potrafi, a w zamian nie dostaje się nic albo gorzkie słowa. To boli i wtedy zastanawiasz się, gdzie popełniłaś błąd. Jednak gdy patrzę na macierzyństwo jako całokształt, a nie na konkretną sytuację, wiem, że postąpiłam dobrze. Natomiast gdy dowiedziałam się o chorobie Leona, zdarzało się, że zamykałam się w sypialni i płakałam do poduszki. Tak, by dzieci nie widziały. Było mi bardzo ciężko. Teraz już nie płaczę. Zrozumiałam, że ja tak naprawdę nie mam na to wpływu, a użalenie się – nic nie da.
W tych trudnych chwilach mogłaś liczyć na wsparcie męża?
Jak najbardziej. Mąż bardzo mi pomagał. Nie tylko w tych trudnych chwilach, ale jako ojciec bardzo się zaangażował. Wykonywał te same czynności, co ja: przewijał, ubierał, bawił. No może oprócz przystawiania do piersi (śmiech). Choć karmił, gdy ściągałam mleko. Niektóre kobiety nie dopuszczają swoich partnerów, bo uważają, że zrobią to lepiej. Oczywiście nie wszyscy partnerzy też chcą, ale moim zdaniem to błąd. Oboje są rodzicami.
Rozstałaś się z tatą dziewczynek. Z twoich powyższych słów wnioskuję, że twój obecny mąż świetnie sprawdza się w roli ojca.
Gdy się związaliśmy, mój obecny mąż był bardzo młody. Miał 21 lat, ale bardzo chciał mieć rodzinę. Miał założenie, że do 25. roku życia będzie miał syna. Do dzisiaj nie wiem, co wtedy miał w głowie (śmiech). Urodziłam czterech synów i do tego dostał dwie córki w gratisie, które od razu potraktował jak swoje. Młodsza córka jest bardziej za nim niż za mną. Są bardzo zżyci. U nas tego patchworka się nie odczuwa. Jest tylko z nazwy. Zresztą ich biologiczny ojciec się nie poczuwa i nie uczestniczy w ich życiu pod żadnym względem, nawet finansowym. Natomiast mój mąż jest ojcem absolutnie całej szóstki. Zresztą dziewczyny mają też jego nazwisko.
Powiedziałaś, że nie otrzymujesz wsparcia finansowego od byłego męża. Jak sobie radzicie? Nie bójmy się tego nazwać – macierzyństwo przecież kosztuje.
Ono nie kosztuje, ono bardzo kosztuje. O tym się nie mówi się głośno. Od razu jesteśmy zarzucanie, że żyjemy z 500 plus. To straszne. Ostatnio natknęłam się na artykuł o kobiecie z szóstką dzieci. Pod nim był komentarz: "Mogła sobie więcej narobić". Straszne obelgi, których nawet nie chcę przytaczać. W naszym społeczeństwie wciąż funkcjonuje przekonanie, że jeśli ktoś ma więcej niż troje dzieci, to – dziwne, inne, gorsze. Wiele osób ubliża i wyśmiewa. Zazwyczaj to prostackie komentarze, których nie należy brać do siebie, ale pojawiają się i bardzo mocno krzywdzą. Na początku, gdy zamieszczałam posty w mediach społecznościowych, to musiałam mierzyć się z hejtem. Do każdego słowa potrafili się przyczepić. Dziś nie zwracam na to uwagi.
Jak zatem wygląda typowy dzień "Matki Gigantki"? Pranie, sprzątanie, jedzenie, odrabianie lekcji – niekiedy przy jednym dziecku jest ciężko, a co dopiero przy sześciorgu.
Czuję się trochę, jakbym prowadziła placówkę dla dzieci. Wyznaję zasadę – robienia wszystkiego hurtowo. Jedzenie wydaję jak w jadłodajni. Nie mam możliwości rozdrobnienia się i obsługiwania każdego z osobna, ale staram się spełniać ich potrzeby. Potrafię szykować trzy śniadania: jednym - jajecznicę, drugim – parówki, a trzecim - owsiankę. Oczywiście w tygodniu roboczym jedzą raczej to, co przygotuję, ale w wolną niedzielę – jest "jedzenie na życzenie". Przywykłam już do tego. Dla mnie jest to normalne i nie stanowi kłopotu. Chociaż myślę, że dla osoby z boku może wydawać się to dziwne. Na szczęście lekcji jeszcze nie odrabiamy. Tego się trochę obawiam, że nie będzie łatwo okiełznać całej czwórki na raz. Obecnie chłopcy mają prace z terapii, ale to staram się robić z każdym indywidualnie. Myślę, że jak pójdą do szkoły, to lekcje będziemy odrabiać w duetach.
Życie z niepełnosprawnością
W zeszłym roku zbierałaś na operację synka. Jak obecnie czuje się Leoś?
Operacja miała na celu zmniejszenie napięcia mięśni, by to ciało się nie deformowało. Ona nie miała go usprawnić, ale sprawić, żeby jego stan się nie pogarszał. W porównaniu do tego, co było wcześniej, jest o niebo lepiej. Bóle nocne nie występują już codziennie, tylko raz na jakiś czas. Zdecydowanie lepiej się porusza, funkcjonuje. Myślę, że psychicznie też bardzo dużo mu to dało. Natomiast on z tą niepełnosprawnością będzie żył do końca.
Rodzeństwo rozumie jego chorobę?
Chłopcy pomagają sobie, ale zdarza się, że odrzucają Leona z powodu niepełnosprawności. Tego nie da się dzieciom wytłumaczyć. On jest dla nich za wolny. Nie potrafi sprawnie grać w piłkę czy biegać tak jak oni. Irytują się na niego, a Leon - się frustruje. Boli go to. Dlatego siadamy wszyscy razem na kanapie i rozmawiamy. Oczywiście wtedy się przepraszają, godzą, kochają. Niestety nic oprócz rozmów nie jesteśmy w stanie zrobić.
Korzystacie z pomocy psychologicznej?
Tak. Leon jest pod stałą opieką psychologiczną. Sama również uczęszczam na terapię, która bardzo mi pomaga. Syn jest jeszcze za mały na indywidualną sesję, ale myślę, że niedługo to się zmieni. Teraz na koniec roku przedszkolnego będziemy mieli całą sesję spotkań z psychologiem i psychiatrą, by podjąć decyzję, jak ma wyglądać ta współpraca w przyszłym roku. Mam wrażenie, że będzie tego potrzebował, bo jego poczucie wartości maleje. To co, mówimy my jako rodzice, to jedno, ale słowa specjalisty są bardzo ważne. Co więcej, teraz jest w przedszkolu integracyjnym, a od września pójdzie do zwykłej, publicznej szkoły, więc pojawią się nowe problemy, z którymi będzie musiał się zmierzyć. Chociażby takie jak wchodzenie po schodach, które jest dla niego kłopotliwe. To są takie przeszkody, na które osoba pełnosprawna nie zwraca uwagi. Dopóki nie miałam chorego dziecka - też tego nie widziałam.
Skąd czerpiesz siłę do działania?
Odpowiedź jest prosta – optymizm. Uczę się go codziennie. Gdybym straciła tę energię, to myślę, że mogłabym się nie podnieść. Dlatego że mam tak dużo obowiązków i pracy, których nikt prócz dzieci i męża nie docenia. Co więcej, nikt też ci za nią nie płaci. Natomiast potrafią powiedzieć: "Dzieciorób". Niejednokrotnie usłyszałam od bliskich mi osób: "Kto normalny robi sobie szóstkę dzieci", "Uwaliłaś się po kokardę", "Co ty zrobiłaś? Zmarnowałaś sobie życie". To jest niewidzialna praca, której wiele osób nie rozumie. Bo widzisz, gdy kończysz ważny projekt, masz satysfakcję. Gdy jesteś doktorem na uczelni, rozpoznawalnym aktorem czy bohaterem w danej sytuacji, masz uznanie społeczeństwa. Natomiast w moim przypadku trzeba być silnym dla samego siebie. Za macierzyństwo nikt nie będzie bił braw. Jak jesteś matką, to docenią to tylko twoje dzieci, ale też nie zawsze tak się dzieje. Tak naprawdę tylko ty sama możesz się docenić. Musisz mieć zbudowane poczucie własnej wartości. Droga mamo, usiądź wieczorem na kanapie i powiedz sobie: "Ale ja dzisiaj odwaliłam kawał dobrej roboty. Zrobiłam to, to i to. Moje dziecko ma to, to i to". Naucz się dziękować sobie, bo jak tego nie zrobisz, polegniesz w macierzyństwie. Większość wielodzietnych matek wie, że są bardzo silnymi kobietami, że dają radę i robią znacznie więcej niż inni. Choć nikt nie widzi ich pracy, one ją widzą i czerpią z niej radość. To są takie codzienne drobne sytuacje. Siedzisz, pijesz kawę, podbiega dziecko, daje ci buziaka, mówi: "Kocham cię mamo" i biegnie dalej.
Jesteś mamą działającą na pełnych obrotach, ale czy w tym natłoku obowiązków masz czas dla siebie?
Oczywiście. Inaczej bym oszalała. Może nie mam go za wiele, ale musiałam tak przeorganizować cały dzień, żeby móc robić, to co lubię. Co prawda u mnie oglądanie telewizji czy seriali jest praktycznie na poziomie zerowym. Nie tracę czasu na przyziemne rzeczy. Tylko gospodaruję go na swoje przyjemności, których w danym momencie potrzebuję. Przyzwyczaiłam się do tego. Z jednej strony marzy mi się czasami - usiąść i nie robić nic, ale z drugiej nauczyłam się być tak produktywną, że nie znoszę marnować czasu. Teraz udało nam się z mężem spędzić weekend we dwoje. I wtedy odpoczywaliśmy.
Twój opis na blogu brzmi: "Chcę pokazać Ci, że nawet przy szóstce dzieci, można być aktywną zawodowo kobietą, realizować się i spełniać swoje marzenia". W jaki sposób starasz się to robić?
Prowadzę działalność gospodarczą wtedy, kiedy dzieci są w przedszkolu. To nie jest tak, że jestem uwiązana do nich 24 godziny na dobę. Kiedy rozmawiam z tobą, dzieci przebywają na zajęciach, a ja siedzę w samochodzie, obok mam otwarty kalendarz, laptop i długopis w ręku. Wszystko jest kwestią organizacji. To, co zaczyna się dziać w moich mediach społecznościowych, też już wkracza w życie zawodowe, bo zaczęłam czerpać profity. Musiałam tak opracować swój dzień i znaleźć nisze we własnym życiu, żeby robić coś, co mogę połączyć z tak intensywnym macierzyństwem, a jednocześnie zarabiać pieniądze.
Czyli jesteś spełnioną kobietą oraz szczęśliwą matką i żoną?
Jestem bardzo szczęśliwa. Nie wiem, czy jest to kwestia pozytywnego nastawienia, czy po prostu spełniania swoich marzeń. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale moje życie wygląda tak, jak ja bym tego chciała. Teraz sobie wymyśliłam, że chcę spróbować życia w Stanach Zjednoczonych, więc od razu zaczęłam robić coś w tym kierunku. Czy wyjdzie? Zobaczymy, ale działam. No bo, co to za sztuka powiedzieć, że marzą mi się Stany i czekać nie wiadomo na co. Po prostu daję sobie szansę. Przykładem jest, chociażby zbiórka pieniędzy na operację dla syna. Wszyscy mówili, że nie uzbieram, bo on nie jest umierający. Powiedziałam, że zbiorę. Stanęłam na głowie i dokonałam tego. Uważam, że jak człowiek czegoś pragnie, to wszechświat mu sprzyja. To bardzo mocno leży w nas, w naszym działaniu i nastawieniu. Jak się rzuca dobro do świata, to dobro wraca. Do osób niezadowolonych, sfrustrowanych, nie przychodzi nic. Bo co ma dobrego przyjść do kogoś, kto tego dobra nie odnajduje w sobie i wokół?
Zobacz wideo: Superbohaterka dnia codziennego
Zobacz także:
Autor: Dominika Czerniszewska