Opieka psychiatryczna dla młodzieży w Polsce
Szpitale psychiatryczne są przepełnione, brakuje lekarzy, a terapeuci są oblężeni. Jeśli komuś się uda i zostanie przyjęty na oddział, to często okazuje się, że jest to "przechowalnia", bo o leczeniu i pomocy ciężko mówić.
Problemy nastolatków
Kiedy mój syn trafił do szpitala psychiatrycznego po piątej, czy szóstej interwencji policji, cieszyłam się, że może w końcu ktoś mu pomoże, a przynajmniej zdiagnozuje problem, do tej pory niezdiagnozowany. Moje wyobrażenie było niczym z filmu, gdzie oddany lekarz pochyla się nad pacjentem, docieka problemu, bada, rozmawia, wnika, analizuje i wyciąga wnioski. Niestety, tak to nie wygląda. Miesiąc izolacji, kilka badań, kilka formularzy, płytkich rozmów, nie dających żadnych szans na głębszą analizę, na dotarcie do sedna problemu. Zalecenia, owszem. Terapia X, Y, Z, ale terapeutów brak, nawet prywatnie. Ci polecani terminy mają za pół roku, ci niepolecani nie pomogą, a przypadkowi to ruletka. Do tego dochodzi kontakt między pacjentem a terapeutą, czy lekarzem, bez tego trudno o skuteczność. Psychiatrzy zazwyczaj wypisują leki na podstawie krótkich wywiadów. Droga donikąd. W ośrodkach leczenia uzależnień wymagana jest zgoda nieletniego na terapię, chęć i wola leczenia. Każdy musi sam zadzwonić, powiedzieć jaki ma problem, wysłuchać jak od momentu przyjęcia będzie wyglądać jego życie i czekać na termin, za 2, 3 może 8 miesięcy... To, co dzieje się w tym czasie, nikogo szczególnie nie interesuje. To, że zmotywowanie osoby uzależnionej do leczenia, to droga przez mękę, też nie. Pacjent musi chcieć zmienić życie, ale oczekiwanie takiej świadomości i determinacji od nastolatka, który w tym czasie dodatkowo sięga po narkotyki, jedyny znany mu szybki i skuteczny sposób na poprawę samopoczucia, wydaje się być absurdem...
- Mam traumę po psychiatryku. Nic tam nie robiłem, chyba, że origami miało być terapią. Ale nie było tak źle, jakoś przeżyłem. Maksa poznałem... Tylko wiesz, patrzyłem na tych ludzi. Stali godzinami wpatrując się w jeden punkt na ścianie, albo ta dziewczynka, która chciała się udusić swoimi spodniami, jakoś nie mogę zapomnieć. Po szpitalu straciłem wszystkich znajomych. Może jedna osoba została - tak swój pobyt opisuje mój syn mi, lekarzom i terapeutom.
Ja pamiętam codzienne telefony, najpierw płacz, błaganie, żeby go zabrać, obietnice poprawy, później rzeczowe argumenty, a na koniec jego warunki i żądania. Godzinami, spokojnym głosem każdego dnia tłumaczyłam, że ten pobyt jest po to, by pomóc, że jeśli tylko uda się znaleźć źródło problemu, będziemy wiedzieli, jak dalej działać, damy sobie z tym radę. Co drugi dzień wsiadałam rano w pociąg, jechałam pod szpital, nie mogłam się z nim zobaczyć, bo przez pandemię wstrzymano widzenia. Dzieci patrzyły przez zakratowane okna, on był na innym odcinku, nie mógł. Ale nawet to nie zatrzymało mnie przed przyjazdami tam, chciałam, żeby wiedział, że jestem, że go nie zostawię bez względu na wszystko. Przywoziłam jedzenie, książki, odbierałam brudne ubrania i dostarczałam czyste. 30 dni... Rok temu. Dziś robię wszystko, żeby nie trafił do MOW, poprawczaka, czy izby dziecka, bo tylko tam trafić może według aktualnie funkcjonującego systemu. Nie, nie chronię tylko jego, chronię siebie i moją rodzinę, bo wiem, że każda styczność z policją, sądem, szpitalem, poradnią, powoduje, że on utwierdza się w przekonaniu, że wszyscy mają go gdzieś, że i tak nic się nie wydarzy. Ot, na chwilę go zamkną, ale i tak wyjdzie, jeszcze gorszy, twardszy, bardziej hardy i coraz bardziej zanurzony w świecie patologicznego zła.
Wiara i strach
Godziny, dni, setki rozmów, poszukiwań, aby tylko udało się znaleźć ośrodek leczenia, który go przyjmie, który otoczy go chęcią pomocy i pomoże. Pilnowanie przyjmowania przez niego leków, pracy z terapeutą, próby motywowania do zmiany i świadomej chęci leczenia, to moja codzienność. Mam poczucie uciekającego czasu, narastających problemów, boję się, że zanim uda mi się go tam umieścić, zrobi coś, co te starania przekreśli i zamkną go tam, skąd już nie wychodzi się lepszym, a kiedy wróci to zło znów, ale tym razem bardziej, odbierze nam życie.
Mam na imię Patrycja, jestem częścią internetowej redakcji Dzień Dobry TVN. Mój syn jest uzależniony od marihuany, ma za sobą kilka prób samobójczych. Cykl "Kartki z pamiętnika" powstał dla was i dla mnie. Przeczytacie tu historię moją i mojego syna. Historię kobiety i matki wyjątkowego nastolatka. Chcę, aby była to nasza wspólna droga do domu pełnego miłości i spokoju. Ufam, że tę drogę znajdziemy razem, dzięki doświadczeniom, rozmowom i spotkaniom ze specjalistami, lekarzami i terapeutami, które codziennie będę opisywała na kartkach tego pamiętnika, z ciepłą myślą o was.
Jeśli jesteś w podobnej sytuacji i chcesz o tym porozmawiać, opowiedzieć nam swoją historię - napisz do mnie na adres redakcji: ddtvnonline@tvn.pl
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- "Zagrozili, że mają wiadomości obciążające mojego syna". Co czuje matka uzależnionego dziecka?
- Kartki z pamiętnika matki. "Moje nieprzepracowane emocje do tego doprowadziły"
- Kartki z pamiętnika matki. "Jestem współuzależniona"
Autor: Patrycja Sibilska
Źródło zdjęcia głównego: Slavica/Getty Images