Portrety matek. Wychowuje adoptowane córki i biologicznego syna: "Telefon z ośrodka jest jak poród. Tego się nie zapomina"

Fot. Mariola Kędzior
Fot. Mariola Kędzior
Dzień Matki to wyjątkowe święto. To właśnie wtedy dziękujemy tym niezwykłym kobietom, które nieraz udowadniają, że mogą góry przenosić. Jedną z nich jest Magdalena Modlibowska, która ma troje dzieci: dwie adoptowane córki i biologicznego syna. Głośno deklaruje, że "pochodzenie w rodzinie nie ma zupełnie znaczenia". - Gdy cała trójka podrosła, to zauważyłam, jak syn skleił rodzinę, coś dopełnił. Dziewczyny powiedziały: "O mamo, to ty też możesz się na niego zezłościć" - mówi.

Magdalena Modlibowska - jest mamą dwóch adoptowanych córek i biologicznego syna. Prezeska fundacji "Po adopcji" i autorka książek "Odczarować adopcję", "Księga Adoptowanego Dziecka", a także wielu artykułów na ten temat.

Adopcja w Polsce

Dominika Czerniszewska: Dlaczego zdecydowała się Pani na adopcję?

Magdalena Modlibowska, mama trójki dzieci: Bo chciałam być mamą. Natura płatała figle mimo fantastycznych wyników badań, które przechodziliśmy z mężem przez dwa lata. To było ponad 20 lat temu, więc medycyna nie była jeszcze na tak zaawansowanym poziomie, co teraz. Była też mniej dostępna. Natomiast już wcześniej rozmawialiśmy, że adopcja jest pewną drogą dla nas. Na początku myśleliśmy, że sytuacja będzie odwrotna, że najpierw zostaniemy biologicznymi rodzicami, a dopiero później może staniemy się adopcyjnymi. To był taki altruistyczny wątek. Stanęliśmy jednak przed decyzją, że jeśli faktycznie chcemy mieć wielodzietną rodzinę, to należy coś zrobić w tym kierunku. I to "coś" okazało się adopcją. Zwykłą, egoistyczną drogą na spełnienie potrzeby – bycia matką.

Decyzja zapadła. Co było dalej?

Najpierw adoptowaliśmy jedną córkę, ale od razu zadeklarowaliśmy w ośrodku adopcyjnym, że może to być rodzeństwo. Tak się złożyło, że jej stan zdrowia był dość wymagający, a rodzeństwa do adopcji - nie miała, więc tylko ona dołączyła do naszej rodziny. Gdy poczuliśmy już większą swobodę, to córka zakomunikowała nam: "Nudno mi tu z wami. Czuję się samotna". Odparłam – przecież masz nas, a ona: "No tak, ale chciałbym mieć rodzeństwo. Wy jesteście tylko rodzicami". Wówczas przypomnieliśmy sobie z mężem, że przecież nasze plany zakładały wielodzietną rodzinę, a jedno dziecko to nie wielodzietność. Wróciliśmy więc na drogę adopcyjną i po sześciu latach (wliczam w to prawie trzy lata oczekiwania) adoptowaliśmy drugą córkę. To było bardzo kłopotliwe, bo wcześniej jak czekaliśmy sami, było inaczej. W tym przypadku czekała wraz z nami kilkuletnia córka, która zadawała pytania: "Kiedy?", "Długo jeszcze?".

Zdecydowali się Państwo na adopcję 2-miesięcznej córeczki i 2,5-rocznej. Braliście pod uwagę zostanie rodzicami nastolatków?

Nasze preferencje były trochę narzucone przepisami prawa. Wtedy było tak, że urlop macierzyński przysługiwał matce, która przysposobiła dziecko do roku życia. Bardzo chciałam mieć ten okres macierzyński, a warunkiem był wiek dziecka. Teraz to się zmieniło, ale i tak uważam, że jest to bardzo krzywdzące, że urlop rodzicielski przysługuje wyłącznie do 7 roku życia. Bo co, jeśli dziecko ma 7 lat i miesiąc? To niesprawiedliwe.

Pamięta Pani te chwile, kiedy zadzwonił ten wyczekiwany telefon z ośrodka?

To jest jak poród. Tego się nie zapomina. Pamiętam wszystko z drobnymi szczegółami: pierwszy dzień w ośrodku, godzinę i dzień telefonu, datę pierwszego kontaktu z córkami, ten moment, kiedy dołączyły do rodziny. Natomiast zawsze miałam problem, by zapamiętać daty urodzin dziewczynek. One były dla mnie suchymi faktami, nie stanowiły niczego…

Procedura adopcyjna - nie taka straszna jak ją malują

Wiele rodziców odczuwa strach przed procedurą adopcyjną. Czy mogłaby Pani jako doświadczona mama udzielić kilku wskazówek?

To, co robię poprzez fundację i inne działania, to obalanie mitu trudnej procedury. Ona nie jest trudna. Trzeba na nią popatrzeć jak na zwykłe starania. Dziecko rzadko do nas przychodzi bez starań. Musimy coś zrobić w tym kierunku, czy to metodą naturalną, czy inną. Rodzice często odczuwają strach, bo patrzą na procedurę, jak na sprawdzanie, oceniania ich, czy się nadają na rodziców. Natomiast radzę popatrzeć na procedurę, jak na chwilę odpowiedzenia sobie na pytanie – czy jestem gotowa/gotowy na taki rodzaj rodzicielstwa? To jest fantastyczne, bo to czas, kiedy możemy odkrywać siebie, dokładnie przyjrzeć się temu, czym jest adopcja i czym może być dla mnie. Jeśli popatrzy się na procedurę, jak na proces dochodzenia do swojego rodzicielstwa, to naprawdę nie będzie to trudne. Dla porównania niech każdy odpowie sobie na pytanie, co jest trudniejsze – to, że się chodzi do ośrodka adopcyjnego na indywidualne rozmowy z psychologiem, pracuje się nad sobą, ma się czas na oswojenie z myślą, czy to, że jest się w zagrożonej ciąży i przez prawie 9 miesięcy leży się w szpitalu pod aparaturą z drżeniem serca, czy donosi się ciążę, czy nie. Naprawdę podziwiam matki, które decydują się na in vitro, gdzie jest tyle stresu, nerwów, niepewności. Pamiętajmy, trudności mogą być w każdym rodzicielstwie, w każdej sytuacji. Gdy ktoś patrzy na procedurę adopcyjną jak na żmudną pracę, to być może wcale nie chce zostać rodzicem. Natomiast jeśli chce, to zakasze rękawy do pracy i wykopie ten dół, by rosły te kwiaty.

Jak rozpoznać w sobie gotowość do adopcji?

To, co mogę powiedzieć rodzicom, którzy jeszcze się wahają, to by mniej buszować po forach, zadręczać się pytaniami, a po prostu zadzwonić do ośrodka adopcyjnego. To nie jest zobowiązujące. Nawet otrzymanie kwalifikacji do przysposobienia dziecka do niczego nas nie zobowiązuje. Każdy może zrezygnować na dowolnym etapie. W ośrodku są fachowcy, którzy wiedzą jak poprowadzić mentalnie to przygotowanie i sprawdzanie rodzicielskiej gotowości. To jest klucz.

Pani rodzice byli gotowi na to, że zostaną dziadkami?

Za każdym razem, gdy stawaliśmy się rodzicami, robiliśmy naradę rodzinną. Nazywaliśmy to z mężem "uroczystym obiadem", na który zapraszaliśmy dziadków i najbliższe osoby, nie informując ich o celu spotkania. W trakcie kolacji otwieraliśmy szampana i mówiliśmy, że podjęliśmy decyzję, że będziemy rodzicami. Doskonale pamiętam tę pierwszą uroczystość. Wtedy jeszcze mieszkaliśmy w Krakowie i udało nam się zaprosić rodziców każdej ze stron, co nie było łatwe, bo jedni 250 km od nas, drudzy – też 250 km. Zasiedliśmy razem do stołu i wraz z mężem ogłosiliśmy: "Już od tylu lat jesteśmy małżeństwem, a teraz przed nami bardzo duży krok. Będziemy rodzicami. Wybraliśmy adopcyjną drogę. Jesteśmy zakwalifikowani. W tej chwili czekamy już tylko na telefon". Po tych słowach zaczęli bić brawo. Do tej pory się wzruszam, gdy to wspominam. To była pełna akceptacja. Oni po prostu ucieszyli się, że zostaną dziadkami. Dopiero później pojawiły się pytania – "Ale jak to jest?", "Czy się nie boicie?". My jako rodzice byliśmy przygotowani, ale dziadkowie jeszcze nie. Dlatego polecam wszystkim rodzicom adopcyjnym, by pamiętali o tym, żeby z nimi rozmawiać i oswajać z tą myślą.

A jak było z córkami? Kiedy powiedziała im Pani, że są adoptowane?

Dziękuję za to pytanie, bo dziecku nie da się powiedzieć, że było adoptowane. To nigdy nie jest powiedzenie, to zawsze jest rozmowa. Nazywam to – podążanie za dzieckiem. Gdy jest się czujnym na pytania dziecka i zgodnym, z tym że się nie wstydzi adopcyjności, jest się szczęśliwym, że wybrało się tę drogę, to śmiało i naturalnie można z dzieckiem rozmawiać. Zazwyczaj w wieku rozwojowym między 4 a 6 rokiem życia pojawiają się pierwsze pytania: "Skąd się wzięłam?", "Czy byłem w twoim brzuchu?". Szczególnie gdy w otoczeniu maluch widzi ciężarne kobiety. Wtedy zaczyna się tłumaczyć, że jestem twoją mamą, ale akurat byłaś w innym brzuchu. Nie mogłam cię mieć w swoim, a twoja mama nie mogła cię wychowywać, i wtedy ja stałam się twoją mamą. Później dziecko zaczyna pytać o dokładniejsze rzeczy. Zaczyna pojawiać się słowo adopcja, bo przecież 4-latek nie wie, co to oznacza. Nie trzeba mówić hasłami, należy podążać za pytaniami dziecka. Krok po kroku wchodzić w ten temat. Wyjaśniać, że może tak być, iż niektóre dzieci rodzą się w innych rodzinach, a wychowują się – w innych.

Nie wszyscy rodzice podążają jednak za swoim dzieckiem. Wolą z tą decyzją poczekać, aż ono osiągnie pełnoletność albo postanawiają tę informację zachować dla siebie.

To ogromny problem społeczny z jawnością adopcyjną. Po 20 latach działania w fundacji widzę jednak, że to się zmienia. Rodzice mają więcej śmiałości. Może też ośrodki adopcyjne lepiej przygotowują, by rozmawiać i żyć w jawności adopcyjnej. To jest bardzo ważne, bo kiedy dziecko dojrzewa, zaczyna się kształtować jego tożsamość. Jestem na 100 procent przekonana, że czuje ono tę swoją inność. Gdy starsza córka była jeszcze mała, często mówili jej: "Jaka jesteś podobna do mamy". Miałyśmy podobne gesty, nosiłyśmy podobne fryzury. Dla zabawy lubiłam ubierać nas w te same zestawy kolorystyczne. Natomiast gdy córka zaczęła dojrzewać, to zauważyła różnice w fizjonomii. Dziś jesteśmy bardzo różne. Mamy tylko taki sam kolor oczu.

Ponadto większość dzieci chce poznać swoje biologiczne korzenie, bo mają taką wewnętrzną, naturalną potrzebę. Może to się skończyć tak, że dziecko będzie chciało się tylko dowiedzieć, i tyle. Najczęściej tak jest. Natomiast może też chcieć się spotkać z biologicznymi rodzicami, a nawet utrzymywać z nimi kontakt. Nie należy się obawiać, bo dziecko nie ma więzi z biologicznymi rodzicami. To ja mam silne relacje z córkami i nikt mi nie zagraża. Rodzicom biologicznym mogę tylko współczuć i dziękować. Współczuję, bo nie mogli przeżyć tego, co ja z moimi córkami. Jestem im wdzięczna za to, co mogłam z córkami przeżyć.

A jak zareagowały córki na nowego członka rodziny?

Zdaliśmy ten egzamin. Miłość między rodzeństwem wybuchła. Z córkami od początku rozmawialiśmy, że może pojawić się kolejne dziecko… Gdy urodziłam syna, to jak w każdym rodzeństwie, pojawiła się lekka zazdrość, bo musiałam więcej uwagi poświęcać dzidziusiowi niż im. Natomiast, gdy cała trójka podrosła, to zauważyłam, jak syn skleił rodzinę, coś dopełnił. Dziewczyny powiedziały: "O mamo, to ty też możesz się na niego zezłościć". Odparłam – ależ oczywiście, bo niestety bywam mamą, która się denerwuje pewnymi rzeczami, bez względu na to, które dziecko to robi (śmiech). Zobaczyły wtedy, że pochodzenie w rodzinie nie ma zupełnie znaczenia. Zresztą do tej pory cała trójka doskonale wie, że w jakiś sposób, chociaż w życiu się do tego nie przyznamy, to nasza pierworodna w rodzinie jest faworyzowana. Ona to wie i dwójka młodszych dzieci też to wie. Jakoś tak się dzieje, że jej więcej rzeczy uchodzi płazem (śmiech).

To ciekawe. Zazwyczaj jest tak, że to najmłodsze dziecko ma na więcej pozwalane, bo starsze przetarło już szlaki.

U nas najmłodsze dziecko jest najbardziej rozpieszczane, ale nie przez nas, tylko przez… siostry. Często muszę z dziewczynami rozmawiać, że nie mogą ustępować mu tylko dlatego, że jest najmłodszy. On przez długi czas nie chciał nauczyć się mówić. Byliśmy u różnych specjalistów, a on dalej nic. W końcu jedna pani stwierdziła, że dopóki siostry rozumieją jego pokrząkiwanie, to on nie ma potrzeby nauczenia się mówić wyraźnie. Powiedziałam więc dziewczynom, by mu pomogły, a nie rozpieszczały.

Realizuje Pani bardzo świadome macierzyństwo, ale jakie są jego cienie?

Nic nie jest podane na tacy, to jest cały czas praca nad swoim rodzicielstwem, budowaniem relacji, partnerstwem. W tym roku z mężem będziemy świętować 26. rocznicę ślubu. Córka powiedziała nam: "Jaką wy jesteście fantastyczną parą, ale wam się udało". Wyjaśniłam jej, jak nam się udało. Przeszliśmy swoje kryzysy, starania. Cały czas próbujemy się porozumieć, komunikować. Jesteśmy bardzo różni, ale po prostu szukamy dróg dotarcia się. I tak samo jest z dziećmi. To nie jest tak, że wszystko jest super i różowe. Przykładem, chociażby rozmowa o adopcyjności. Okazało się, że jesteśmy świetnie przygotowani, by opowiedzieć córkom ich historie o adopcyjności, ale do rozmowy z synem – już nie. Nie sądziliśmy, że ten temat dotyczy także jego. Zaczął dopytywać: "Mamo, ale jak to jest, że dziewczynki były adoptowane?". Nie zapomnę, syn siedział na podłodze, układał klocki, my z dziewczynami rozmawiałyśmy o jakiś adopcyjnych sprawach, a on w pewnej chwili powiedział: "Ale fajnie, dziewczyny mają po dwie mamy, a ja mam tylko jedną". To był szok. On się urodził i już miał te siostry. Dopiero z czasem zaczął odkrywać adopcję. Wrócił ze szkoły i powiedział: "Wiesz mamo, u mnie jest dziewczynka w klasie i ona była adoptowana tak jak moje siostry". W rodzicielstwie trzeba cały czas się mierzyć z różnymi wyzwaniami. Przy jednym dziecku przerobiłam okres dojrzewania: trzaskanie drzwiami, pyskowanie. Wówczas koleżanki uspokoiły mnie, że to minie. Tak się stało, a potem druga córka weszła w okres dojrzewania. Czekam, co będzie z synem. Na razie rozmawiamy o mutacji, cielesnym dojrzewaniu, więc zobaczymy, jak to będzie.

Adopcyjna, biologiczna – spełniona mama to jest siła!

Mam nadzieję, że nasza rozmowa pomogła nie tylko mamom, a całym rodzinom, zwłaszcza dzieciom – tym urodzonym i tym adoptowanym…

Zobacz wideo: Blaski i cienie adopcji. "Średni czas oczekiwania na możliwość adopcji dziecka to 7-10 lat"

Zobacz także:

Siła jest kobietą. Mama-strażak o pracy w podziale bojowym: Jak szłam na służbę, syn pytał: "Mamo, ale nic Ci się nie stanie?"

Kirill choruje na SMA. Filip Chajzer apeluje o pomoc: "Zamiast zabawek przy łóżeczku chłopca gromadzi się coraz więcej sprzętu medycznego"

Siła jest kobietą. Mama-policjantka: "Gdy już leżę w łóżku, to i tak wstanę, by sprawdzić, czy zamknęłam drzwi na klucz"

Autor: Dominika Czerniszewska

podziel się:

Pozostałe wiadomości