Potrójne zabójstwo w Borowcach: "To było z osiem strzałów jeden po drugim". Podejrzanego szuka policja

Uwaga! TVN: Potrójne zabójstwo w Borowcach. Podejrzanego szuka policja
Kolejny dzień policja szuka 52-letniego Jacka Jaworka z Częstochowy. Mężczyzna może być odpowiedzialny za zabójstwo trojga swoich krewnych – brata, jego żony i syna. - Bardzo bym chciał, żeby go złapano i żeby skończyło się poczucie zagrożenia, które ludzie wokół czują – mówi przyjaciel podejrzanego.

Seria strzałów

W nocy z piątku na sobotę, Jacek Jaworek prawdopodobnie zastrzelił swojego brata, bratową i ich 17-letniego syna Kubę. Do zdarzenia doszło w ich domu w Borowcach.

- W środku nocy słyszałam strzały. Raz, drugi, a potem całą serię. To było z osiem strzałów jeden po drugim – relacjonuje Henryka Szczepańczyk.

W domu był jeszcze młodszy, 13-letni Gianni, któremu udało się uciec.

- Był blisko zdarzenia, ale gdzieś się schował za poduszkami i korzystając z okazji, uciekł przez okno – opowiada sąsiadka.

- Przybiegł, zapukał w okno, mówiąc, że Jacek strzelił do jego mamy i Kuby i on to widział – dodaje inna z sąsiadek.

Jacek Jaworek zbiegł z miejsca zdarzenia. Jego samochód został na podwórku, więc mężczyzna najprawdopodobniej uciekał pieszo. Policja bezzwłocznie rozpoczęła obławę. Podejrzanego wciąż nie udało się odnaleźć. Mężczyzna najprawdopodobniej ma broń, więc lasy przeczesują uzbrojeni policjanci, antyterroryści i psy tropiące. Do poszukiwań włączono helikopter z kamerą na poczerwień i drony.

- Jest gdzieś blisko, w tych lasach, które tak kochał. Policja prosi, żeby co jakiś czas dzwonić na jego numer. Robię to, dzwonię, ale słyszę pocztę głosową. Policja zakłada, że on się wystraszył tego, co zrobił. Dla osoby, która nie jest seryjnym mordercą i popełnia taki czyn, jest to na pewno wielki szok – mówi Tomasz Górnicz, przyjaciel podejrzanego.

"Czuł się osaczony"

- Tak, mogę określić się jako przyjaciel sprawcy. O zdarzeniu dowiedziałem się, kiedy o czwartej rano przyszły do mnie służby. Wyciągnięto mnie z łóżka, zaskoczono milionem pytań, nie mówiąc, co się stało. Pytali, czy znam taką osobę, gdzie on jest. Kazali do niego prowadzić, wskazać miejsce jego pobytu – opowiada Górnicz. I dodaje: - Policjanci nie mówili mi, co się stało, ale podkreślali, że to nie drobnostka. Czułem, że stało się coś poważnego. Jeden z nich w końcu powiedział, że doszło do zabójstwa. Nie żyją trzy osoby i podejrzewają, że brat zabił brata, swoją bratową i dziecko.

Czy rodzina była w konflikcie?

- Oni zawsze żyli ze sobą bardzo dobrze, pracowali razem, bo obaj wykonywali ten sam zawód. Nie byli ze sobą skonfliktowani w taki sposób, że miało to swoje korzenie w przeszłości – zaznacza pan Tomasz.

Sytuacja zmieniła się, po tym jak Jacek Jaworski się rozwiódł.

- Przyjechał [do brata – red.] i miał zostać dwa tygodnie, no to go przyjęli. Okazało się, że nie został dwa tygodnie tylko pół roku – opowiada jeden z mieszkańców Borowiec.

- Obrósł w piórka i zaczął rządzić. Podłączył sobie farelki, elektryczne kuchenki, wszystko na prąd, a ani grosza nie dał do rachunku – dodaje inny z sąsiadów.

- Za nic nie płacił, nigdzie nie pracował, a oni go utrzymywali – potwierdza Henryka Szczepańczyk.

Jak sytuację w domu brata opisywał sam Jacek Jaworski?

- Rozmawiałem z nim, więc moje słowa, proszę potraktować jako jego wersję. Zaczęły się drobne złośliwości, które miały mu utrudniać życie. Zakręcono mu wodę, żeby się nie mógł umyć, więc schodził do piwnicy, znalazł zawór i go odkręcił to znowu wyłączono gaz. Nie mógł korzystać ze szklanek, nie mógł włożyć jedzenia do lodówki. Jeśli jego jedzenie zostało, to wyrzucili dla psa. Po prostu chcieli się go pozbyć – opowiada przyjaciel podejrzanego.

Jaworski w Częstochowie mieszkał z żoną i trójką dzieci. Latami pracował na budowach w Niemczech i ostatnio w Szwajcarii. Z żoną od rozwodu był w konflikcie, dlatego kobieta ma teraz policyjną ochronę. Nie płacił alimentów, za co trafił do więzienia. Ścigali go też komornicy.

- W ostatnim czasie był w stanie rezygnacji, zniechęcenia do zrobienia czegokolwiek. On tę sytuację widział jako osaczenie. Tak do mnie powiedział: „Tomek, czuję się osaczony” – opowiada Tomasz Górnicz.

Kochająca rodzina

Zamordowani Janusz i Justyna byli dobrym, kochającym się małżeństwem. Niedawno wyremontowali dom po rodzicach.

- Janusz to był bardzo spokojny człowiek, pracował z moim synem w jednej firmie prawie 20 lat. Jego żona nie pracowała, wychowywała dzieci. Kochana kobieta, Ślązaczka, która każdemu pomogła i nigdy nie odmówiła pomocy. A te dzieci to złote. Ten, który zginął dwa tygodnie temu, był u bierzmowania – opowiada Henryka Szczepańczyk.

- Oni się różnili. Janusz był spokojny, a Jacek wariat, nieobliczalny. Jak szedł spać, spluwa leżała koło niego i mówił, żeby nie ruszać, bo wszystkich wystrzela – dodaje sąsiad rodziny.

- Policja wiedziała, że on ma broń i nie reagowali. Były wcześniej zgłoszenia sąsiadów i rodziny. On jak popił, to strzelał. Do zwierząt na przykład – dodaje pani Henryka.

Czy policja wiedziała o tym, że Jacek Jaworek posiada nielegalnie broń?

- Będziemy badać wszystkie okoliczności dotyczące tej rodziny. Konflikty między Jackiem Jaworkiem i tą rodziną będą także przedmiotem tego śledztwa – mówi Krzysztof Budzik z Prokuratury Okręgowej w Częstochowie.

Policja pilnuje bliskich Jacka Jaworka, uznając, że ukrywający się mężczyzna może być niebezpieczny. Jego przyjaciel przypuszcza jednak, że prawdopodobny sprawca zbrodni też już nie żyje.

- Czuję, że ta sprawa skończy się tym, że będą cztery ofiary śmiertelne. On będzie ofiarą samego siebie i swoich życiowych decyzji. Uważam, że popełnił samobójstwo – komentuje przyjaciel podejrzanego.

Wszystkie osoby, które znają aktualne miejsce pobytu Jacka Jaworka, mogące pomóc w ustaleniu jego miejsca pobytu lub które mogą mieć istotne dla śledztwa informacje, proszone są o pilny kontakt z Komendą Miejską Policji w Częstochowie pod nr telefonu 47 858 12 55 lub 112.

Cały reportaż można obejrzeć na stronie Uwaga! TVN.

Zobacz też:

W centrum miasta zaatakował nożem byłą żonę. Kobieta osierociła czworo dzieci

Surowe kary dla kierowców, nawet 30 tys. zł. Rząd zaostrza przepisy

Niania zatrudniona na jeden wieczór okazała się złodziejką. "Łączna wartość skradzionego mienia przekroczyła 60 tys. zł"

Autor: Luiza Bebłot

Źródło: Uwaga! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości