Anita Lipnicka – dzieciństwo, modeling i początki w branży muzycznej
Anita Lipnicka przyszła na świat 13 czerwca 1975 roku w Piotrkowie Trybunalskim. To właśnie tam dorastała, wychowywała się i snuła marzenia. Wkrótce sny o występowaniu na scenie stały się rzeczywistością. Jak wyglądało jej dzieciństwo?
- Jak byłam małą dziewczynką, lubiłam śpiewać i po prostu mnie to cieszyło. Ale nie mam żadnych tradycji w domu muzycznych. Nie pochodzę ze środowiska, w którym by się grało, muzykowało, śpiewało. Z tego, co mi wiadomo, mój pradziadek grał na skrzypcach, ale nigdy go nawet nie spotkałam. Więc to jest jedyna jakaś tam notka w moim drzewie genealogicznym, że ktoś na czymś grał. A ja po prostu kochałam śpiewać. Pamiętam taki moment, kiedy dorwałam się pewnego dnia do mikrofonu. To była jakaś impreza choinkowa z zakładu pracy mojego taty. I kiedy to się stało, kiedy nagle usłyszałam sama siebie, ale w sposób właśnie z głośników poprzez mikrofon. Stwierdziłam: "wow, to jest tak jakby w ogóle dostać nowe życie". Wiesz, że śpiewasz przez mikrofon i nagle jesteś. Naprawdę to było dla mnie tego rodzaju odkrycie, że poprzez ten mikrofon stawałam się zauważona, widziana i że mnie słyszą wreszcie. Miałam zawsze cichy głos i taki do tej pory mam, więc ten mikrofon mnie zbawił – przyznaje.
Na pytanie, czy pamięta swój pierwszy występ, gwiazda odparła twierdząco. Jak się okazuje, tego dnia mama dała jej wskazówkę, którą zapamiętała do końca życia.
- Jako nastolatka też już wiedziałam, że mnie ciągnie w te rejony. Miałam gitarę akustyczną, zaczęłam śpiewać w zespole rockowym w Piotrkowie Trybunalskim. I właśnie z tym zespołem pisałam pierwsze piosenki. Występowałam na scenie z moimi kolegami i na jednym z takich występów, który odbywał się przed szerszą publicznością, na tzw. muszli koncertowej w parku zaśpiewałam po raz pierwszy. Były światła, nagłośnienie, scena. Na tym koncercie była moja mama i po występie dała mi najlepszą radę życia, bo powiedziała: "córeczko, wszystko było super, tylko następnym razem spróbuj śpiewać przodem do publiczności". Tak się wtedy stresowałam, że śpiewałam, stojąc tyłem, żeby mieć kontakt wzrokowy z moimi kolegami z zespołu. Po tym koncercie już zaczęłam śpiewać przodem do publiczności. Zapamiętałam tę radę do końca życia - wspomina Anita Lipnicka
Zanim jednak chwyciła na dobre za mikrofon i zaczęła śpiewać, swoich sił spróbowała w modelingu. Mając zaledwie 15 lat, wyjechała do Japonii na trzymiesięczny kontrakt, który - jak twierdzi - otworzył jej drzwi na świat. Od tej pory już nic nie było takie samo. Choć nastolatka kierując się intuicją i odpowiedzialnością, podjęła decyzję o powrocie do Polski i ukończeniu szkoły, w głębi duszy wiedziała, że "wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń".
- Z perspektywy czasu zrobiłabym dokładnie to samo, co zrobiłam ze swoim życiem. Natomiast wahałabym się, czy puścić moją córkę, tak po prostu w świat nieznany. Jeszcze to były czasy, kiedy nie było Internetu, nie było telefonów komórkowych, więc nie sposób było się skontaktować z domem tak na bieżąco, żeby powiedzieć, co słychać, czy jestem bezpieczna, czy wszystko jest dobrze. Z perspektywy moich rodziców był wyczyn niezły, że mnie tam wypuścili w wieku 15 lat. Ale wróciłam z Japonii bogatsza o wiele doświadczeń i o wiele dojrzalsza. Tak jakby przeskoczyłam kilka lat w rozwoju człowieka w te trzy miesiące. I dało mi to doświadczenie bardzo dużo siły, zahartowało mnie po prostu. Byłam już wtedy przekonana, że wszystko jest możliwe, że skoro udało mi się wyjechać do Tokio z Piotrkowa Trybunalskiego, to przecież ja mogę zrobić wszystko ze swoim życiem - wyjaśnia piosenkarka.
Trzeba jednak podkreślić fakt, że w świecie modelingu młode osoby oceniane są przez pryzmat tego, jak wyglądają i jakie mają wymiary, niekoniecznie tego, co sobą reprezentują. Z taką rzeczywistością nie do końca zgadzała się nastoletnia Anita.
- Bardzo szybko skończyłam ten wątek w moim życiu, odkryłam, że to nie jest moja ścieżka, moja droga. Bardzo mnie to deprymowało, że wszystkich interesuje, ile mam w biodrach, a nie co mam w głowie. Liczony był każdy centymetr. Źle znosiłam ten rodzaj konkurencji. I to też jest ważne, żeby się przekonać, do czego nie jesteśmy stworzeni i czego nie chcemy robić – zaznacza.
Wkrótce Anita grubą kreską oddzieliła modeling, zmieniła wizerunek, ścinając włosy na tzw. jeżyka i rozpoczęła działalność muzyczną.
- Byłam zdeterminowana, żeby trochę iść pod prąd tej swojej kobiecości, wręcz ją z siebie wyprzeć w kontekście właśnie tego wyglądu zewnętrznego. Po powrocie z Japonii ścięłam włosy praktycznie na zero. Chodziłam w wojskowych butach, w podartych, wyciągniętych swetrach. Zmieniłam w ogóle swój wygląd zewnętrzny. Trochę było to wynikiem takiego buntu przeciwko temu właśnie światu, w którym funkcjonowałam jako modelka - tłumaczy.
Początkowo 19-latka związana była z grupą Varius Manx, z którą nagrała dwie płyty: "Emu" (1994) i "Elf" (1995). Oba albumy okazały się sukcesem komercyjnym, a wokalistkę okrzyknięto gwiazdą sceny. Piosenki zespołu znała cała Polska, a młoda artystka nie mogła odpędzić się od tłumów fanów. Niespodziewanie w 1996 opuściła grupę, wyjechała do Londynu i rozpoczęła karierę solową. Czy chciała iść inną drogą, czy może wyjazd był ucieczką od rosnącej sławy?
- Jedno i drugie. To była decyzja, która była podyktowana szeregiem różnych czynników, jakie złożyły się na to, że po prostu nie chciałam tego kontynuować. To, że znalazłam się w zespole i w przeciągu dwóch lat zyskaliśmy taką sławę i popularność, było dla mnie samej czymś niezwykle zaskakującym, bo kiedy tworzyłam piosenki do płyty "Emu", byłam jeszcze w liceum, w klasie maturalnej i ta sława spadła na mnie bardzo znienacka. Wydaje mi się z perspektywy lat, patrząc na to wszystko, że mnie to przytłoczyło, że, zdecydowanie nie czułam się w tym komfortowo, mimo że to z zewnątrz wyglądało to fajnie. Tak naprawdę bycie rozpoznawalną osobą jest próbą charakteru i niesie ze sobą bardzo duże zmiany w życiu, w relacjach między ludźmi. Zaczęłam zauważać, że te moje relacje są bardzo zaburzone przez to, że jestem rozpoznawalną Anita Lipnicką. W pewnej chwili doszło do tego, że się po prostu męczyłam w swoim własnym życiu i doszłam do wniosku, że nie należę do zespołu, ani do wytwórni fonograficznej, ani nie należę do ludzi. Jestem po prostu sobą, mam tylko jedno życie i to, co z nim zrobię, zależy ode mnie i na końcu dnia ja z tym zostanę, jak się czuję wieczorem, kiedy wracam do domu i gaszę światło i już żadne reflektory na mnie nie padają. Po prostu zrobiłam taką rewoltę, zrezygnowałam ze śpiewania w zespole i w ogóle z kariery, bo chciałam się dowiedzieć, kim jestem i chciałam się przekonać, czy aby na pewno to, co się wydarzyło artystycznie i w moim życiu zawodowym, czy to nie było trochę tak, że byłam bohaterką nie swojej bajki albo przypadkową bohaterką sytuacji, w której do końca nie chciałam być – opowiada.
Anita Lipnicka – wyjazd do Londynu
Anita, odcinając się od rozpoznawalności w Polsce, podjęła decyzję o wyjeździe do Londynu. Jak twierdzi, w nowej rzeczywistości odnalazła się świetnie. Żyła spokojnie, eksplorowała miasto, sztukę i muzykę.
- Dzięki temu, że miałam okazję zmienić środowisko całkowicie i odciąć się od swojego wizerunku, od tego, kim jestem w Polsce, to mi dało takie drugie życie. Miałam swobodę, żeby się poruszać po ulicach, nawiązywać znajomości z osobami w moim wieku, które nie patrzyły na mnie przez pryzmat mojej kariery. To było dla mnie bardzo oczyszczające doświadczenie. Także zawodowo to, że mogłam podjąć współpracę ze wspaniałymi muzykami, ale też nie jako jakaś sławna Anita Lipnicka, bo w Londynie byłam nikim, umówmy się. Miałam czystą kartę. To mi pozwalało na nabranie dystansu, na jakiś oddech i też ta swoboda, którą nagle poczułam, zaowocowała tym, że w sposób bardziej spontaniczny i bardziej świadomy jednocześnie mogłam kreować samą siebie. Mogłam tworzyć piosenki od podstaw, komponując je, produkując w studio, a nie tak jak to było wcześniej, że zostawałam wrzucona na ostatni etap tej całej machiny i byłam jakby jednym z trybów w tej machinie. Tutaj mogłam sobie poeksperymentować, być sobą. Pamiętam ten okres jako bardzo rozwijający pod każdym względem, po prostu doświadczałam na nowo wszystkiego. Chodziłam do teatru, do kina, na wspaniałe wystawy. Odwiedzałam różne restauracje, odkrywałam różne smaki. Tego w Polsce nie było. Ten świat cały, tej Anglii, który wtedy był tak obfity i tak różnorodny, był dla mnie fascynujący i na pewno dużo z tego też wyciągnęłam fajnych rzeczy – zaznacza wokalistka.
Anita Lipnicka – powrót do Polski, relacja z Johnem Porterem i narodziny córki
Po czasie piosenkarka wróciła do Polski. W 2002 roku rozpoczęła współpracę muzyczną z Johnem Porterem. Wkrótce relacja ze starszym o 25 lat artystą przerodziła się w relację prywatną, a partnerzy doczekali się córki. Jak Anita wspomina tamte czasy?
- Nawzajem dawaliśmy sobie dużo wskazówek. Myślę, że nasze spotkanie było niezwykle fascynujące i ciekawe dla obu stron. I też jak gdyby poprzez to, że spotkaliśmy się w takim, a nie innym momencie naszych żyć, to spowodowało, że odkryliśmy wspólnie kompletnie nowy świat. Zupełnie otworzyliśmy nowe drzwi, na które byśmy nie trafili z osobna. To, że tworzyliśmy muzykę, którą kochaliśmy każdym porem naszej skóry. Pamiętam siedzenie do rana z dwoma gitarami i wymyślanie tych piosenek. Pamiętam doskonale, że jak spotkałam Johna, to on po prostu jeździł z gitarą na plecach, pociągiem, śpiewając w jakichś mniejszych klubach za marne pieniądze. Ja z kolei byłam wtedy całkowicie przytłoczona swoją solową już wtedy karierą i tym, że wszyscy mnie postrzegają przez pryzmat piosenek tj. "Wszystko się może zdarzyć" i że jakkolwiek bym się nie starała udowodnić, że robię jakieś bardziej ambitne rzeczy, nie mam na to szans, bo jestem zaszufladkowana w kategorii pop i koniec. Spotkawszy Johna, urzekło mnie w nim to, że on kompletnie, po pierwsze nie wiedział, kim jestem, w ogóle żył w innym świecie. Gdzieś tam mu się obiło o uszy nazwisko Anita Lipnicka, ale nie podszedł do mnie z jakimś bagażem oczekiwań. W związku z tym nie było w tym rozczarowania, że się spotkaliśmy. Ja z kolei też nie do końca kojarzyłam jego przeszłość muzyczną, bo w czasach, kiedy on był bardzo sławny w Polsce, chodziłam do przedszkola, więc mnie ta fala fascynacji w żaden sposób nie dotknęła osobiście. Dopiero zaczęłam jego twórczość poznawać z perspektywy lat, po czasie, właśnie będąc z nim. Więc oboje nie mieliśmy nic do stracenia.
Choć różnica wieku między parterami była dość spora, okazało się, że łączy ich wiele rzeczy.
- Okazało się, że w swojej płytotece, ja i on, mieliśmy mnóstwo tych samych tytułów, więc jakieś postaci typu Nick Cave przewijały się w mojej płytotece i w jego. Bardzo dużo amerykańskiego folku, alternatywnego country. Także odkryliśmy cały nowy świat, który paradoksalnie był nam wspólny, a którego okiem z zewnątrz nikt by nie dostrzegł, że mamy tyle wspólnego ze sobą. Owocem były nasze płyty, trzy płyty, plus nasza córeczka, która też powstała z naszej miłości. Na pewno pod wieloma względami bardzo rozwijający dla mnie okres w życiu – dodaje.
Miłość zakochanych nie przetrwała jednak próby czasu. Po latach rodzice Poli rozstali się, zachowując relacje przyjacielskie. Anita wielokrotnie podkreślała w wywiadach, że nie przekreśla bowiem swojej przeszłości. Idzie po nowe jednak z szacunkiem podchodzi do tego, co i z kim przeżyła. Tematykę tę poruszyła także na nowej płycie "Śnienie".
- Mam takie przekonanie, że miłości, które nam się przytrafiają w życiu, należy do siebie przytulić, pielęgnować je w sobie, a nie je przekreślać, czy wyrzucać ze swojej głowy, ze swojego serca, ponieważ to wszystko po coś się nam przytrafia. Nawet jeżeli relacja się wyczerpuje, jeżeli się okazuje, że nie po drodze nam iść dalej ze sobą, to warto zachować to co najpiękniejsze z tej relacji, pozwolić sobie naturalną drogą wejść w inną relację z tym człowiekiem. To nie musi być już miłość, to może być przyjaźń, może być wciąż w jakimś sensie partnerstwo, ale na zupełnie innym poziomie. Taki prezentuję pogląd. Zresztą o tym napisałam też piosenkę na nowej płycie. Jest taka piosenka, która nazywa się "Nic za złe", którą zaśpiewałam w duecie z Pawłem Domagałą. Ona jest dokładnie o tym, o rozstaniu z czułością, a nie z poczuciem pretensji – wskazuje.
Taka relacja z pewnością jest najlepszym i godnym podziwu zachowaniem. A jak w artystycznym domu żyło się Poli? Nastolatka poszła już w ślady mamy i próbuje swoich sił w modelingu. Na pytanie, czy ciągnie ją do świata muzyki, dumna mama odpowiedziała:
- Poli nie ciągnie w strony muzyczne absolutnie. Być może dlatego, że ona widzi od kuchni, czym to jest okupione i jak to wygląda w realu, ile to kosztuje, nerwów, frustracji. Myślę, że ona ma potrzebę takiej stabilności, że artystyczny zawód nie jest dla niej czymś atrakcyjnym. Nie wiem, po kim to ma, bo ani nie po tacie, ani nie po mnie, ale będzie zdawać rozszerzoną matematykę na maturze, aplikować na studia o kierunkach biznes i administracja, więc jest zupełnie odrębną istotą, podążającą swoją ścieżką i ma swój pomysł na życie. Z tego się cieszę - podsumowuje artystka.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Kasia Moś w pierwszym wywiadzie z tatą. Jak im się współpracuje? "Najbardziej ujmujące było pierwsze zetknięcie na scenie"
- Igor Herbut pomaga młodym artystom. "Wierzę w mniej, ale wiem więcej"
- Sara James tańczy z Heidi Klum. "Ciągle zaskakujesz"
Autor: Nastazja Bloch
Reporter: Nastazja Bloch
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN