Jak wygląda praca pielęgniarki w hospicjum? "Wypłakiwałam oczy, jak widziałam cierpiące maluszki"

Źródło: Dzień Dobry TVN
Zmobilizowała tysiące ludzi, by wybudować hospicjum
Zmobilizowała tysiące ludzi, by wybudować hospicjum
O życiu, reinkarnacji i śmierci klinicznej
O życiu, reinkarnacji i śmierci klinicznej
Jak w XIX wieku pielęgnowano pamięć o zmarłych?
Jak w XIX wieku pielęgnowano pamięć o zmarłych?
Żałoba w trakcie pandemii
Żałoba w trakcie pandemii
W dzisiejszym zabieganym świecie, w którym tempo życia zdaje się nieustannie przyspieszać, często zapominamy o najbardziej potrzebujących. Brutalnie przekonała się o tym Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka, której w głowie utkwił obraz kobiety odchodzącej z tego świata z wiaderkiem po ogórkach. Dlatego postanowiła działać, założyła domowe hospicjum i zaczęła zapewniać umierającym godną śmierć. O blaskach i cieniach swojej pracy opowiedziała w rozmowie z Anną Gondecką z serwisu dziendobry.tvn.pl. Mówiła też o "przebłysku".

Hospicjum, czyli światło w ciemności  

Hospicjum to miejsce, w którym ludzie mogą zakończyć swoją życiową podróż z poszanowaniem godności. Jego personel, zwłaszcza pielęgniarki, lekarze i psycholodzy, każdego dnia dokładają największych starań, żeby zapewnić nie tylko pacjentom, ale również ich rodzinom jak najlepsze warunki życia, a następnie umierania.  

Niezaprzeczalnie zajęcie takie wymaga tony empatii, która musi stanowić nieodłączny element DNA każdego pracownika hospicjum. Najlepszym tego dowodem jest Katarzyna Kałduńska, pielęgniarka, która z potrzeby serca postanowiła założyć Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim.

- Już w szkole zostałam ratownikiem medycznym Polskiego Czerwonego Krzyża i po czasie wiedziałam, że przede wszystkim chcę towarzyszyć ludziom. A to jest nieodłączny element pracy pielęgniarki - podkreśliła. - Z czasem zaczęłam pracować w szpitalu, jednak tam wymagano od nas dystansu. A ja chciałam być przede wszystkim z pacjentem - dodała.  

- Doświadczenie uporczywej terapii spowodowało, że przestałam kłócić się ze śmiercią. Zrozumiałam, że przychodzi pewien moment, w którym możemy zadbać tylko o komfort człowieka. To jest nasza powinność i nasze zadanie - zaznaczyła.  

Zawsze wiedziała, że dobrostan fizyczny jest ściśle powiązany z dobrostanem psychicznym.

- Dla mnie to było naturalne. Pracowałam sześć lat na Intensywnej Terapii Wcześniaka i nie zapomnę pewnej sytuacji. Mama bardzo płakała przy umierającym malutkim dziecku, nie miała chusteczek, brała zielone ręczniki i sobie nimi wycierała oczy. W pewnym momencie one były całe czerwone, więc przyniosłam jej gaziki i ją przytuliłam. Za to oddziałowa zwróciła mi uwagę. Wtedy zrozumiałam, że to nie jest moje miejsce - wspominała rozmówczyni dziendbry.tvn.pl  

- Przez rok, zanim założyłam hospicjum, pracowałam za darmo. Tutaj ludzie umierali "jak psy w budzie". Nigdy nie zapomnę, jak pojechałam do pani, która umierała z wiaderkiem po ogórkach kiszonych na szyi, bo pielęgniarka, która do niej przyjechała, nie miała specjalnego worka, żeby jej założyć, założyła jej tylko sondę. Ona umierała w nieogrzewanym mieszkaniu, w nieludzkich warunkach, bo na opiekę hospicyjną czekało się po 5 miesięcy. To było przerażające - wspominała.  

Podczas pandemii opiekowała się 60 osobami. Z czasem, z pomocą garstki ludzi, stworzyła Dom Hospicyjny w Pruszczu Gdańskim. Jej zdaniem zrozumienie podstawowych prawd życiowych pozwala jej efektywnie pracować w tym zawodzie.

- W życiu jest czas na wszystko, na rodzenie, wzrastanie, na miłość, seks, na rodzinę, na sukcesy i jest czas także na odchodzenie z tego świata. Nie ma co się z tym kłócić - stwierdziła. - Nie przyszło mi to z łatwością, na OIOMIE wypłakiwałam oczy, jak widziałam cierpiące maluszki, ale zrozumiałam, że są granice cierpienia.  

Często jest pierwszą osobą na froncie umierania. - Wczoraj byłam u 44-letniej pani Marty i to ja jako pierwsza powiedziałam jej dzieciom, że zaczęło się umieranie. Ta rodzina w miłości stanęła i zapytała "co robimy?". Bez zawahania odpowiedziałam "dbamy o komfort". I z wielkiej miłości, ale też z wielkiego bólu, rodzina przestawiła się na to, że ich mama musi mieć swój spokój, to jest ich ostatnia powinność i wielki akt miłości - tłumaczyła.  

- Byłam przy mamach, które do swoich dzieci mówiły "idź do Niebieskiego Przedszkola". Cierpienie tych dzieci było tak duże, że one wiedziały, że tylko to mogą dać swoim dzieciom. Spokój, towarzyszenie, ramiona - wskazała pielęgniarka.

Praca, która zmienia jakość życia

Katarzyna Kałduńska swoją pracą chce podarować ludziom spokojną śmierć, pozbawioną lęku i przepełnioną akceptacją.

- Jeżeli to się zdarza, to mam poczucie dobrze wykonanej pracy - przyznała. Zauważyła przy tym, że na to pracuje bardzo wiele ludzi.

- Wszystko zaczyna się od onkologa, od jego podejścia. Oni niestety często kłamią poprzez dawanie złudnej nadziei, dlatego tak ważne jest, żeby onkolodzy mówili prawdę. Niezwykle istotny jest także psycholog. Ale na spokojne odchodzenie składa się tak naprawdę bardzo dużo rzeczy, inaczej się żegna osobę młodą, a inaczej osobę w sile wieku. Ja mam czasami po 17 zgonów miesięcznie, a to jest i tak małe hospicjum, więc to jest nieustanne przyjmowanie i żegnanie - powiedziała. Po latach pracy w medycynie paliatywnej jest w stanie zauważyć, kiedy nadchodzi śmierć.

- Taka osoba przestaje się interesować światem, mało je, mało pije, dużo śpi i ewidentnie widać, że już się "pakuje". Później, kiedy zaczyna się agonia aktywna, pojawiają się problemy z oddawaniem moczu, z wyparciem tego moczu, nasilają się dolegliwości bólowe, spada ciśnienie, obniża się glukoza we krwi, zmienia się tor oddechowy. To jest normlane, wtedy musimy powiedzieć o tym rodzinie. To po prostu widać i tego się nie da pomylić z niczym innym - wyjaśniła. 

Czym jest przebłysk?

W przypadku osób starszych, często chorych na raka, przed śmiercią czasami występuje tzn. przebłysk.

- Osoba się przebudza, siada i mówi na przykład, na co ma ochotę. Jeden pan kazał sobie przygotować mundur, ubrał się i umarł - opowiadała. Zauważyła, że chwilę przed śmiercią pacjenci często widzą swoich bliskich, którzy już odeszli.

- Kilku pacjentów po śmierci klinicznej opowiadało mi o świetle, w którym panowała radość i błogość nie do opisania. A niedawno miałam taką sytuację, w której starsza pani umierała, patrzyła na wskroś i mówiła "Idźta mi stąd. Albo mnie weźta, albo idźta sobie" i toczyła ożywioną dyskusję z kimś, kto po nią przyszedł i to jest bardzo częste. Czasami pacjenci do mnie mówią "Niech się pani przesunie, bo za panią stoi ta w różowym". To nam się zdarza na porządku dziennym - wyznała.  

Niezaprzeczalnie każdy z nas zasługuje na godną śmierć, a pani Kasia dzięki swojej pracy stała się specjalistką nie tylko od odchodzenia, ale przede wszystkim od jakości życia.  

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz też:

Autor: Anna Gondecka

Źródło zdjęcia głównego: Royalty-free/GettyImages, archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana
Materiał promocyjny

Serowe arcydzieła na talerzu Andrzeja Polana