Z lekarki stała się pacjentką z chłoniakiem. "Konfrontacja ze śmiercią jest nieunikniona"

Dominika Wojtych
Z lekarki stała się pacjentką z chłoniakiem. "Konfrontacja ze śmiercią jest nieunikniona"
Źródło: Fot. Szymon Kamiński
Dominika Wojtych z dnia na dzień z lekarki stała się pacjentką i trafiła do szpitala, w którym sama pracowała. Zdiagnozowano u niej chłoniaka, a potem gruźlicę. Przeszła chemoterapię, radioterapię i przeszczep szpiku. - Dziś czuję się zdrowiej - mówi w cyklu "Siła jest kobietą".

Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

Kluczowe fakty:
  • Dominika Wojtych, lekarka i pacjentka, na Instagramie znana jako "Snowflake Lady".
  • W mediach społecznościowych dzieli się doświadczeniem i wiedzą.
  • W 2023 roku zdiagnozowano u niej chłoniaka, przeszła gruźlicę, a rok później - przeszczep szpiku.

Dalsza część tekstu pod wideo:

DD_20210910_Stres_Napisy
Stres może przyczyniać się do chorób nowotworowych? - Ministerstwo Zdrowia - napisy
Źródło: Dzień Dobry TVN

"Lekarka na przystanku chłoniak"

Dominika Czerniszewska: Według DKMS chłoniak to najczęstszy rodzaj nowotworu krwi. Jak wykryto u Pani tę chorobę?

Dominika Wojtych: To paradoks. Pracowałam w szpitalu na internie i często zajmowałam się wykrywaniem nowotworów, a u siebie zbagatelizowałam pierwsze objawy. Pojawiły się one w grudniu 2022 roku. Miałam kaszel, raz silniejszy, raz słabszy, ale nie mogłam się go pozbyć. Próbowałam leczyć się domowymi sposobami, robiłam różne inhalacje, przyjmowałam leki, ale nic nie pomagało. Do tego doszło chroniczne zmęczenie. Niezależnie od tego, ile godzin spałam, nie miałam na nic siły. Zaczęłam nawet podejrzewać, że mam depresję. Później zrzuciłam to na powikłania po covidzie, wróciłam niedoleczona do dyżurowania, a praca młodego lekarza jest dość eksploatująca, bierze się wiele dyżurów, by nabrać doświadczenia. Człowiek zawsze znajdzie jakieś wytłumaczenie, ale czas płynął, a ja czułam się coraz bardziej chora.

Co było punktem zwrotnym?

W kwietniu 2023 roku grałam w karty z rodziną, a miałam wrażenie, że biegnę maraton. Wtedy dotarło do mnie, że coś bardzo jest nie tak, skoro męczę się, grając w karty. Zaczęło mnie boleć w klatce piersiowej, w końcu poszłam do pulmonologa. Przyłożył głowicę USG do moich płuc i zauważył bardzo dużego guza. Wybadał też twardy węzeł chłonny w nadobojczu, który był nieprzesuwalny. Od razu zdałam sobie sprawę, że to coś onkologicznego. Trzeba było ustalić co. Następnego dnia byłam już pacjentką szpitala.

Jakie emocje wówczas Pani towarzyszyły?

Miałam wtedy 29 lat i nie dopuszczałam do siebie myśli, że mogę zachorować, zwłaszcza onkologicznie. To czas, kiedy człowiek po studiach medycznych dopiero zaczyna zarabiać pieniądze i właściwie non stop jest w biegu. Świat wymaga od nas, żeby robić jak najwięcej, jak najszybciej, najlepiej na wczoraj. W tej gonitwie nie ma przecież miejsca na chorowanie. Pamiętam, że jak byłam permanentnie zmęczona, to marzyłam o tym, żeby wreszcie się zregenerować, mieć spokój. W pewnym momencie pomyślałam, co musiałoby się wydarzyć, żeby dorosły człowiek mógł na dłużej odpocząć od pracy. Paradoksalnie, niedługo później sama trafiłam do szpitala – i to był właśnie ten "odpoczynek", tyle że okazał się on nadludzkim wysiłkiem, a nie wytchnieniem. Dziwne zbiegi okoliczności potrafią zaskoczyć. Pojawiła się wtedy we mnie bardzo duża złość, potem szok, a na koniec wszystko przyjmowałam ze spokojem. Nigdy nie zadałam pytania: Dlaczego ja? Przez to, że jestem lekarzem, to doskonale zdaję sobie sprawę, że choroba nie wybiera.

Czy perspektywa lekarza, kiedy się choruje to ułatwienie, bo może np. wszystko zweryfikować, czy wręcz przeciwnie - to dodatkowe obciążenie?

Zawsze mówię, że to zależy od osobowości. Są pacjenci, którzy chcą wiedzieć wszystko i tacy, którzy nie chcą słyszeć nic, mówią: "Ufam wam, zróbcie tak, aby było dobrze". Tak samo jest z lekarzami. Część medyków prosi, by nie informować ich, nie pokazywać wyników badań, bo wiedza napędza strach. Ja natomiast chciałam wszystko wiedzieć i uważam, że mi to pomogło. Mogłam o siebie lepiej zadbać, miałam świadomość, jakie są skutki uboczne chemii, jakie mogę mieć powikłania itd. Mogłam konsultować się ze swoimi znajomymi-lekarzami. Koledzy z oddziału bardzo mi pomogli, mój szef osobiście zaniósł materiał histopatologiczny do pracowni. Bardzo się zaangażowali. Wszyscy chcieliśmy, żebym doczekała diagnozy, bo guz był już bardzo duży i uciskał mi na wszystkie ważne struktury w klatce piersiowej…

Bała się Pani, że nie doczeka?

Oczywiście, że tak. Byłam świadoma tego, co się dzieje, ale też bardzo spokojna. Zaakceptowałam tę sytuację. Jak się choruje, konfrontacja ze śmiercią jest nieunikniona. Dużo osób wypiera ten temat i na początku też tak robiłam, ale po kilku miesiącach byłam gotowa, by o tym myśleć. Nie było to łatwe, bo w naszym społeczeństwie wciąż jest to temat tabu. Trudno było mi znaleźć kogoś do rozmowy. Na co dzień myślimy, że jesteśmy niezniszczalni, ale choroba onkologiczna zmusza nas do zdania sobie sprawy, że nikt nie jest nieśmiertelny. Jednocześnie wierzyłam w to i czułam, że doczekam diagnozy. I tak się stało.

Co było dalej?

Po otrzymaniu diagnozy dostałam pierwszy wlew chemii. Potem miałam mieć kolejne, ale wykryto u mnie gruźlicę. Trzeba było przerwać leczenie. Po różnych przygodach zostało ono wznowione. Łącznie dostałam 6 wlewów, przeszłam radioterapię i miałam przeszczep szpiku. Leczenie onkologiczne trwało ponad rok. W lipcu zeszłego roku zostało zakończone.

Życie po przeszczepie szpiku

Jak się teraz Pani czuje?

Bardzo dobrze, ale nie mam stwierdzonej remisji. Niestety w moich płucach nakłada się obraz gruźlicy z chłoniakiem lub zmian pochłoniakowych. Podczas badania nie da się tego rozróżnić. W związku z tym obserwujemy to na zasadzie wzrostu lub spadku aktywności tych zmian. W tym momencie wydaje się, że jest spokój. Czuję się coraz zdrowsza, wróciłam do pracy, znów mogę podróżować i mam więcej siły.

Z pacjentki znów stała się Pani lekarką?

Nie wróciłam do tej pracy, którą wcześniej wykonywałam. Po przeszczepie szpiku nie mam odporności, więc musiałam znaleźć takie zajęcie, które nie będzie dla mnie zagrożeniem. Wcześniej miałam dużą odpowiedzialność, decydowałam o życiu ludzkim, a teraz kwalifikuję dawców do oddawania krwi. Pracuję mniej niż przedtem i ze zdrowymi osobami. Chcę zobaczyć, jak bardzo mam siłę. Cieszę się, że wróciłam do aktywności zawodowej, bo bardzo brakowało mi kontaktu z pacjentami itd. Choć muszę przyznać, że po dwóch latach chorowania, to nie był łatwy powrót. Człowiek się odzwyczaja i musi na nowo wszystko sobie to poukładać.

Choroba przewartościowała Pani życie?

Zdecydowanie i myślę, że wielu pacjentów, by tak odpowiedziało. Chorowanie to nie jest tylko obawa o własne życie, ale też zderzenie z system, jak chociażby ZUS-em, rzeczywistością osób chorych, nagłą niepełnosprawnością i poleganiu na innych. To jest wyzwanie na wielu polach, fizyczne i psychiczne. Samo leczenie to właściwie ułamek tego, co się dzieje wokół osoby, która może praktycznie stracić wszystko. Dlatego nieunikniony jest powrót do korzeni, wartości i zmiany priorytetów. Przynajmniej tak się u mnie wydarzyło i po rozmowach z innymi osobami wiem, że też tego doświadczyły. Choroba przewartościowuje całe życie.

Swoją wiedzą i doświadczeniem dzieli się Pani w mediach społecznościowych. Kiedy zrodził się pomysł na publikowanie edukacyjnych treści?

W trakcie chorowania. Wówczas dużo znajomych pytało mnie, co słychać, jak się czuję, a ja nie miałam siły każdemu odpowiadać i wpadłam na pomysł, że na Instagramie będę pokazywać kolejne etapy mojego leczenia. Dzięki temu bliscy będą wiedzieli, czy żyję, co u mnie itd. Zaczęłam publikować, potem trochę się tym bawić i zobaczyłam, że nie tylko znajomi mnie obserwują. Przybyło wiele nowych osób, w tym chorujących. Pomyślałam wtedy, że mogę pokazywać moją chorobę nie tylko z punktu widzenia pacjenta, lecz i lekarki. Pojawiły się posty, w których tłumaczę np. dlaczego bolą kości po zastrzykach, po chemioterapii, jakie są objawy chłoniaka, jak sobie z nimi radzić itd. Mogę dzielić się swoją wiedzą i pomagać innym. Otrzymałam wiele wiadomości, w których napisane było, że to, co robię, jest bardzo wspierające, że jestem w stanie doradzić nie tylko jako lekarz, ale też pacjentka, która przeszła przez tę drogę chorowania. Uważam, że jest to potrzebne, szczególnie że dostęp do onkologów jest utrudniony, a oddziały są przepełnione. Zresztą sama szukałam w sieci doświadczeń pacjentek, żeby poczytać, co mnie może czekać i czy jest szansa, żeby z tego wyjść. Teraz sama stałam się taką osobą dla innych.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości