Ukrainiec został wolontariuszem na dworcu
Na Dworcu Centralnym codziennie przyjeżdża kilka pociągów z uchodźcami z Ukrainy. Jednym z nich jest Siergij Rożnowski. - Przyjechałem spod Kijowa, Hostomel, Bucza, Irpień właśnie. Tam mieszkałem u siostry. W pierwszy dzień mieszkanie siostry zostało zburzone. Ona była z rodziną w piwnicy, ja byłem przy kościele rzymsko-katolickim w Irpieniu, ale było coraz gorzej. Mnie zabrali koledzy mojej córki razem z nią. Siostra wyszła później na piechotę, a teraz jest w wiosce gdzieś pod Lwowem. Może też będzie jechała tutaj - powiedział Siergij Rożnowski.
Mężczyzna po dotarciu do Polski nie był w najlepszej formie. Jednak kiedy odzyskał siły, postanowił pomagać swoim rodakom oraz wolontariuszom na dworcu. - Nie jestem w Ukrainie i tam na razie nie mogę w niczym pomóc. Do wojska mnie nie zapisali, bo mam 60-tkę. Naprawdę kilka dni leżałem taki martwy, a teraz już przyjechałem, bo znam język ukraiński, rosyjski i polski. Robię to, co mogę - podkreślił.
Siergij Rożnowski pochodzi z Mariupola. Tam przebywa jego teściowa, kolega wraz z żoną i dwoma małymi córeczkami. O żadnej z bliskich osób nie ma wiadomości. Z kolei synowie mężczyzny od kilku lat mieszkają w Polsce i aktualnie goszczą Ukraińców, którzy potrzebowali dachu nad głową.
"Słychać było bardzo mocne wybuchy"
Na dworcu spotkaliśmy także rodzinę, trzy kobiety i czworo dzieci, którzy uciekli spod Kijowa. - Wszyscy chodziliśmy do szkoły, aż wstaliśmy rano i powiedzieli nam, że zaczęła się wojna - wspomnieli. Opowiedzieli także w jakich warunkach jechali do Polski. - Nasza podróż była naprawdę trudna, z wieloma przesiadkami - wyznała nastolatka. - Nad naszym osiedlem były ostrzały. Słychać było bardzo mocne wybuchy to było straszne - dodała.
Zdarzało się, że trzeba było wyrzucać pakunki z pociągów tak, aby zmieściło się więcej osób. Dlatego postanowili nie ryzykować i zabrali ze sobą tylko jeden plecak na osobę. Na szczęście udało się im dotrzeć do Polski.
- Jesteśmy bardzo zdziwieni, że tutaj wszyscy są bardzo przyjaźni, odnoszą się do nas ze współczuciem i serdecznością. To jest bardzo, bardzo miłe. Nie oczekiwaliśmy, że będzie do nas taki stosunek - powiedzieli o Polakach, którzy im pomogli.
Porozmawiała z nami także kobieta, która uciekła z Krzywego Rogu (obwód chersoński). Do Polski przyjechała z dzieckiem. - Synek ma się w porządku, teraz akurat śpi. Oczywiście jest zmęczony, że nie jest u siebie, ciągle woła: "do domu, do domu". Wszystkie miasta są tam poniszczone przez rosyjskie wojska. Ludzie tracą swoje domy, swoich krewnych. Sytuacja jest opłakana - powiedziała kobieta.
Sytuacja na Dworcu Centralnym
O tym, jak wygląda sytuacja na Dworcu Centralnym opowiedziała nam Maja, wolontariuszka, która niemal codziennie stara się pomóc gościom z Ukrainy, którzy uciekają przed wojną. - Rzeczywistość jest niesamowicie smutna, przerażająca, a równocześnie bardzo piękna. Mamy tutaj naprawdę wszystkie elementy bycia człowiekiem, wszystkie elementy człowieczeństwa - wyjaśniła. - Sytuacja jest przytłaczająca, ponieważ jest bardzo, bardzo dużo ludzi przyjeżdżających. Każdy pociąg to jest dla nas kilkaset osób, z których niektóre mają plan i wiedzą, co dalej, z których niektóre mają pieniądze - dodała.
W Warszawie zaczyna już brakować miejsc w prywatnych domach, ale także w hotelach czy hostelach. - Polacy stają na wysokości zadania, warszawiacy robią naprawdę niesamowite rzeczy - podkreśliła wolontariuszka.
Zobacz także:
- "Mamy teraz jeden albo dwa sery do kupienia". Które sankcje są najbardziej bolesne dla Rosjan?
- Mikołaj i Oksana mieli bawić się na swoim weselu, ale wybuchła wojna. "Staramy się spokojnie trzymać"
- Jankes zorganizował kilkadziesiąt ton jedzenia dla zwierząt z Ukrainy. "Nie jest to zryw na teraz"
Autor: Daria Pacańska
Reporter: Daria Pacańska
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN Online