Dziadkowie byli jak rodzice
Halina i Stanisław Łojewscy zastępowali Zuzi rodziców. Nagle odebrano im wnuczkę, a o toczącej się sprawie w sądzie nikt ich nawet nie poinformował. - Kto ją teraz przytuli, kto powie jej dobre słowo? Inne dzieci miały rodziny, a ona przeżywała jej brak. Nikt inny nie wie, ile przeszliśmy, żeby uporządkować jej wszystko w sercu - ubolewają Halina i Stanisław Łojewscy. Zuzia to córka ich syna, który ma ograniczone prawa rodzicielskie. Matka porzuciła dziewczynkę niedługo po porodzie i sama wyjechała za granicę.
- Miał być ślub, a zamiast ślubu odziedziczyliśmy wnuczkę. Tak, jak każda matka ma dziecko od urodzenia, tak samo ja ją chowałam od urodzenia, przez 12 lat. Nawet mam opaskę z imieniem na rękę, którą dostaje się po urodzeniu - wskazuje pani Halina. Gdy Zuzia mała sześć lat, dziadkowie oficjalnie zostali spokrewnioną rodziną zastępczą dziewczynki. - Mówiłam do niej córeczko, nie wnuczko - przyznaje pani Halina.
Zuzia tęskni za dziadkami
Dziadkowie Zuzi w połowie sierpnia, od pracowników powiatowego centrum pomocy rodzinie, dowiedzieli się, że ich wnuczka ma trafić do domu dziecka. Nikt nie powiadomił ich o toczącym się przed sądem postępowaniu w tej sprawie. Tymczasem sąd, zasłaniając się tym, że postępowanie było niejawne, nie chce wyjawić powodów takiej decyzji.
- Sąd kieruje się dobrem dziecka. To, co jest dobrem dziecka, to jest pierwsze pytanie, jakie sobie zadaje, wydając zarządzenia, w tym zarządzenia tymczasowe - przekonuje Marzena Sirokos z Sądu Rejonowego w Brodnicy. I zaznacza: - Końcowe orzeczenie dopiero zapadnie.
Decyzji sądu o odebraniu Zuzy nie są w stanie zrozumieć nie tylko dziadkowie, ale też znający rodzinę sąsiedzi. - Chce mi się płakać, że tak się stało. Dziecko jest bardzo dobre, uczynne - zapewnia pani Bożena. - Dziadkowie nie skarżyli się na nią. Czasem nie chciała odrobić lekcji, to miała zabrany telefon. Swoje fochy pokazywała, ale nic poza tym - przekonuje pan Marek. Dziadkowie mogą się spotykać z Zuzią jedynie raz w miesiącu, starają się jednak codziennie rozmawiać z wnuczką przez telefon. - Czuję się źle, tęsknię za babcią i dziadkiem. Bardzo ich kocham - powiedziała 12-latka w rozmowie z reporterem. Pani Katarzyna, która od lat prowadzi rodzinny dom dziecka, jest zszokowana tym, co zrobił sąd. Mówi, że z takim drastycznym rozstrzygnięciem spotkała się pierwszy raz. - Zabezpieczenie w trybie pilnym stosowane jest wtedy, kiedy dochodzi do zagrożenia życia, bądź zdrowia dziecka, czyli realnie mu coś zagraża. Chodzi zazwyczaj o przemocowe rodziny, gdzie jest przemoc fizyczna i psychiczna, molestowanie, maltretowanie - wskazuje Katarzyna Klimiuk–Bibik, matka zastępcza piętnaściorga dzieci.
Dlaczego dziadkowie stracili wnuczkę?
Dziadkowie wiążą, to, co się stało z wydarzeniem, które miało miejsce w kwietniu tego roku. Dziewczynka weszła na krzyż na cmentarzu wojskowym i stanęła na nim. Powstała fotografia, która trafiła do sieci. - Sami nie wiemy, co się stało, co strzeliło naszej wnuczce do głowy, bo nigdy się tak nie zachowywała - przekonują dziadkowie. - Dostała za to karę i musiała grabić na cmentarzu - mówi pani Halina. - Zrozumiała błąd. Ciężko to przeżyła i dostała sporą nauczkę - dodaje pan Stanisław. Dopiero dzięki naszej pomocy, państwo Łojewscy otrzymali z sądu uzasadnienie decyzji o odebraniu wnuczki. Okazało się dla nich kompletnym zaskoczeniem. Napisano w nim, że z informacji PCPR wynika, że dziadkowie mają trudności z egzekwowaniem wykonywania przez Zuzię podstawowych obowiązków. "W związku z czym, nie są w stanie zapewnić jej należytego wsparcia w edukacji". - Nie przez przypadek chodziła do klasy integracyjnej. Miała problemy z nauką. Ale musiała się uczyć, bo mąż zawsze mówił jej, że nauka to jest podstawa. Jak się nie chciała uczyć, to dostawała kary, miała zabierany internet albo telefon - przekonuje pani Halina. O sprawę zapytaliśmy w powiatowym centrum pomocy rodzinie. - Prawdopodobnie sytuacja dorastania wnuczki przerosła możliwości rodziny zastępczej - stwierdza Izabela Lewandowska, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Brodnicy. Tymczasem dziadkowie twierdzą, że nie mieli dostatecznej pomocy, bo praktycznie ograniczała się ona do comiesięcznej kilkunastominutowej wizyty w ich domu koordynatora z PCPR-u. - Sama nazwa mówi, że to centrum pomocy rodzinie. Jeśli zauważono, że coś nam nie wychodzi, to dlaczego nie było zaoferowane wsparcie naszej rodziny? A nie tylko przyjść raz w miesiącu i podpisać wszystkie formularze. Po co? - mówi pan Stanisław. - Być może wrócimy do tematu, ale na tę chwilę chciałabym, żeby emocje były uspokojone, bo dziecku emocje nie służą - mówi dyrektor Lewandowska. - Ta sprawa na pewno będzie toczyła się w takim trybie, aby zakończyła się jak najszybciej - deklaruje sędzia Marzena Sirokos.
Zobacz także:
- Spór o ścieżkę rowerową w Krakowie. Rowerzyści kontra kierowcy
- Uczniowie ocenili pracę nauczycieli. Czy wróci nauka zdalna?
- Lekarze przyszyli głowę 3-letniej Martynce. "Błagałam Boga, żeby ona żyła"
Autor: Justyna Piąsta
Źródło: Uwaga! TVN