Włosy na ciele kobiety
Anna Korytowska: Punktem wyjścia do naszej rozmowy o ciele i ciałopozytywności niech będzie niedawno opublikowany klip, który stworzyłaś. W "It’s not about hair" widzimy kobiety z włosami na ciele. To jednak nie jest film o włosach, prawda?
Kaya Szulczewska: Dałyśmy taką przekorną nazwę tego spotu, celowo, dlatego, że już w fazie produkcji miałyśmy świadomość tego, że wywoła on dużą dyskusję. Wiedziałam, że tak naprawdę, kiedy wychodzimy od tematu włosów, pokazujemy włosy na ciele, to zaczyna się dyskusja na różne inne tematy. W rzeczywistości możemy myśleć, że to jest film o włosach, ale tak naprawdę to ta reakcja społeczna, którą wywołują włosy, jest punktem wyjścia do rozmowy o nierównościach. O tym, że są podwójne standardy dotyczące wyglądu kobiet i mężczyzn. W naszym spocie wystąpiła także Kinga, która ma łysienie plackowate, więc chciałyśmy także pokazać, że to nie chodzi tylko o włosy, a o kanony kobiecego ciała. Jak na nas wpływają i jakie emocje w nas wywołują.
AK: Dlaczego włosy gorszą?
KSz: Nie powinny gorszyć. To jest coś, co powinno być całkowicie naturalne, tak samo, jak męskie włosy. Mój mąż ma brodę, włosy na rękach, na nogach i jego nikt nigdy nie spytał - dlaczego. Jeżeli wrzuci zdjęcie z wakacji, na którym będzie miał odsłonięte nogi, to w ogóle nie pojawią się żadne komentarze dotyczące owłosienia. Można powiedzieć, że włosy dla obu płci powinny być neutralnym tematem, a nie są. Są tak kontrowersyjne dlatego, że nie jesteśmy w ogóle przyzwyczajeni do widoku włosów na kobiecym ciele.
AK: Skąd to się bierze?
KSz: Jest norma kulturowa, która mówi nam, że ciało kobiety musi być idealnie gładkie. Przez media i całą branżę reklamową, czy też historię golenia. Firmy kosmetyczne produkujące golarki znalazły sobie rynek zbytu w kobietach, w Ameryce na początku XX wieku. To były też czasy, w których zaczęto odsłaniać ramiona, nogi. Wraz z tym promowano wizerunek eleganckiej kobiety, która jest taka, pod warunkiem, że usunie włosy. Do Europy to przyszło trochę później, a do Polski już w ogóle. U nas to jest kwestia 30-40 lat, gdzie pewien sposób myślenia się zmienił. Z jednej strony to może wydawać się dziwne, ale musimy pamiętać jaka była sytuacja w Polsce. Kiedy upadł PRL, wszyscy zachłysnęli się Zachodem. W momencie, kiedy w Polsce zaczęto oglądać amerykańskie seriale, a na półkach pojawiały się produkty do depilacji, to stało się naturalne i logiczne, że nie wypada tego nie robić.
To też jest pewnego rodzaju paradoksem. Bo kiedy włosy się usuwa, to przy większości rodzajów zabiegów, one odrastają ostro zakończone, są niemiłe w dotyku i dają wrażenie szorstkości. Uważam, że mam znacznie gładszą i bardziej miękką skórę w momencie, kiedy włosów nie usuwam, nie mówiąc o tym, że przestała być wysuszona i podrażniona. Nie mówi się o tym, że depilacja ma skutki uboczne i trzeba uważać, dobrze dobrać metodę. Dla niektórych to po prostu nie jest wskazane. Prywatnie spróbowałam wszystkich metod i od wszystkich miałam stany zapalne, łącznie z laserowym usuwaniem, które rozwiązywało problem tylko na kilka miesięcy.
Miesiączka - temat tabu
AK: Podobnie emocjonującą nasze społeczeństwo kwestią jest okres. Dlaczego mówienie o menstruacji, czy kupowanie środków higienicznych wywołuje wstyd?
KSz: Myślę, że okres jest tabu kulturowym wyniesionym z dawnych czasów. To się ciągnie za nami od tysięcy lat. W różnych religiach menstruacja jest tematem tabu. Dawniej ludzie nie rozumieli, o co chodzi z okresem. Kobiety, które miesiączkowały były uznawane za nieczyste. W niektórych społecznościach były wręcz izolowane na czas miesiączki. Jeżeli to przez bardzo długi okres było tabu i było wstydliwe, to nawet w dzisiejszych czasach ma to na nas wpływ.
AK: Czy edukacja też ma na to wpływ?
KSz: Dziewczynki bardzo często na zajęciach z edukacji seksualnej w szkole, były oddzielane od chłopców i Pani mówiła im o okresie, jako o tajemnicy, której nie można nikomu powiedzieć. Nawet współcześnie możemy przeczytać na niektórych stronach internetowych, czy w gazetach, żeby podpaskę chować do kieszeni, żeby jej nikt nie widział. Żeby zamiast mówić "mam okres", powiedzieć "jestem niedysponowana", czyli używać jakichś form ukrywania, dlatego, że to jest niby coś intymnego, wstydliwego i nie powinno się o tym mówić na głos, co jest absurdem, bo spotyka to nas co miesiąc, a niektóre osoby nawet częściej.
AK: Jak można to przełamać?
KSz: W taki sposób, że same będziemy o tym mówić. Nie będziemy robić z okresu tematu tabu, także wobec młodszych od nas kobiet. Tych, które wychowujemy, z którymi mamy kontakt. Jeżeli będziemy dawać przykład, że to nie jest nic wstydliwego, to będzie działało zaraźliwie. Na moim Instagramie zwykle mówię, kiedy mam okres, kiedy mam PMS-a. Nie kryję się z tymi dolegliwościami, które też towarzyszą menstruacji. Pamiętam, że na początku to budziło duży opór. Dostawałam wiadomości, że nie powinnam mówić o intymnych sprawach. Jednak wydaje mi się, że to ja ustalam, co jest intymne dla mnie, a nie osoby z zewnątrz.
Wszystkie osoby menstruujące mają do niej prawo i mogą o niej mówić. Nie mają się jej wstydzić. Mamy prawo powiedzieć też, że źle się czujemy. Warto komunikować, że coś nas boli. Może się okazać, że to endometrioza, której diagnostyka jest w Polsce skomplikowana i trwa zwykle długo. Jeżeli boli tak, że się mdleje i środki przeciwbólowe nie pomagają, to wymaga to diagnostyki. Oprócz okresu musimy mówić o dolegliwościach i zdejmować to tabu z chorób towarzyszących.
"Ciałopozytyw"
AK: Nazywasz siebie "Matką Ciałopozytywu". Czym jest dla Ciebie ciałopozytywność?
KSz: "Ciałopozytyw" założyłam 2,5 roku temu. Miałam wówczas dużo mniejszą świadomość ciałopozytywności i tego, o co w tym chodzi. Założyłam to głównie dlatego, że sama czułam, że mam jakąś tam drogę do przejścia, jeżeli chodzi o samoakceptację. Miałam doświadczenie jako dietetyczka i zdawałam sobie sprawę z tego, jak ludzie nienawidzą swojego ciała. Uświadomiłam sobie, że pierwszą rzeczą, jaką powinniśmy zrobić, to właśnie zadbanie o tę relację. Jeżeli tutaj coś nie styka, to bardzo często przenosi się to na problemy z odżywianiem, czy zaburzenia w postrzeganiu własnego wyglądu. W rezultacie obsesja odchudzania wychodzi nam na gorsze.
AK: Jak opiszesz swoje działania?
KSz: Staram się edukować, działać antydyskryminacyjnie. Dawać przestrzeń tym ciałom, których jest mało, albo których w ogóle nie ma w mainstreamie. One wywołują dużo emocji i kontrowersji z tego względu, że nie jesteśmy do nich przyzwyczajeni. To są na przykład osoby z nadwagą, z otyłością, z niepełnosprawnościami lub jakimiś widocznymi chorobami. Różne osoby, które z różnych względów mają ciała odbiegające od kanonu, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni. Moje działania odbieram jako misję. Chcę zmienić świat na lepszy, bardziej tolerancyjny dla innych. A zdaję sobie sprawę z tego, że to, co pokazuję, wpływa też pozytywnie na osobistą relację z własnym ciałem dla większości osób, które mnie obserwują.
Daję reprezentację dla ludzi, których ciała odbiegają od kanonu, do którego zostaliśmy przyzwyczajeni, a z drugiej strony pomagam ludziom nie tylko nauczyć się szacunku dla innych, ale także zbudować lepszą relację z własnym ciałem.
Relacja z ciałem
AK: Dlaczego ta relacja jest tak ważna?
KSz: Dostaję bardzo dużo wiadomości, dotyczących różnych ciał. Okazuje się, że problemy z akceptacją ma bardzo dużo osób. Nawet te, które obiektywnie są uważane za atrakcyjne. Historie, na których się skupiam to przeważnie te dotyczące życia z jakąś chorobą, na przykład skóry, albo życia jako osoba gruba. Zależy mi na tym, żeby zobaczyć w tych historiach ludzi. Dostrzec to ogromne zróżnicowanie. Nie chodzi o to, żeby usprawiedliwiać, bo już samo podejście, że trzeba dać czemuś usprawiedliwienie, wynika z uprzedzeń. Np. wiele osób uważa, że grube osoby się usprawiedliwiają, gdy mówią o swoich chorobach. Tak nie powinno być. Chce pokazywać, że ludzie nie muszą usprawiedliwiać swojego wyglądu. Powinniśmy nauczyć się takiego podejścia, że wygląd danej osoby to jest jej sprawa i nie mamy prawa w to wkraczać. Obecnie w mediach społecznościowych przeżywamy festiwal fatphobii.
AK: Co to oznacza?
KSz: Fatphobia jest to bardzo głęboko zakorzeniony lęk i uprzedzenia wobec tłuszczu, tycia, a co za tym idzie i grubych ludzi. Czuję się bezsilna wobec wielu przekonań, np. że grubi ludzie są leniwi i że wystarczy przejść na dietę i się ruszyć, żeby schudnąć. Nie wiem już jak to tłumaczyć, mimo że jest coraz więcej badań naukowych na temat tego, że zawstydzanie grubych jest niebezpieczne dla ich zdrowia, że diety nie przynoszą efektów to ciężko się z nimi przebić do mainstreamu. Ludzie uważają, że wiedzą lepiej od naukowców, jaka jest prawda. Powtarzają utarte stereotypy bez zastanowienia, nie myśląc, jak bardzo to jest krzywdzące. To trochę tak jak z owłosionym kobiecym ciałem. Niektórzy mają przekonanie, że kobieta musi być ogolona, że włosy są niehigieniczne i tak samo, że gruby musi dążyć do chudnięcia.
W drugą stronę jest też tak, że ludzie czasem nie do końca rozumieją ciałopozytywność i np. uważają, że nie można się malować czy golić i czepiają się kobiet, które to robią. Takie osoby tworzą sobie nowy niby ciałopozytywny kanon i wszystko, co od tego rzekomego kanonu odbiega, atakują. Ja mam dość neutralny stosunek do zabiegów typu malowanie, depilacja itd. Mam zresztą na nie własne słowo: kanononować, czyli dostosowywać się wyglądowo do wzorców kanonu dlatego, że tak jest łatwiej i czasami to jest potrzebne, na przykład do pracy. Łatwo powiedzieć, że kobieta ma się nie golić czy nie malować. Jednak w momencie, w którym ona pracuje jako kelnerka, to musi się dostosować.
Chcę uczyć współczucia w dwie strony. Żeby też nie oceniać kobiet, które robią operacje plastyczne, czy ingerują w swoje ciało. To jest nasze pieprzone prawo do zarządzania sobą. Społeczeństwo ciśnie o jakąś normę i o to, żebyśmy wszyscy wyglądali podobnie. Myślę, że to są jakieś instynkty stadne, które powodują, że ludzie chcą się upodabniać do siebie, a z drugiej strony to, co odstaje i jest jakieś inne - jest tępione. Mam wrażenie, że jest taka tendencja do wybierania "grupy ofiarnej". Takiej, na której się można wyżyć. Wszystkie grube osoby wpadają do stereotypowego kubełka leniwych nierobów, którzy muszą chcieć schudnąć dla swojego zdrowia i pod płaszczykiem takiej pozornej troski. Niestety, to nie jest troska, tylko wyżycie się na kimś słabszym, na kimś, kogo nikt nie obroni. Te osoby są pozostawione trochę same sobie i dlatego ciałopozytywność też wychodzi w dużej mierze do nich. Ruch ciałopozytywny zaczął się od grubych ciał. Dopiero później inne ciała zostały do niego włączone.
Jak zaakceptować siebie?
AK: Jak wyzwolić się z presji społeczeństwa? Jak zrobić pierwszy krok do dobrej relacji ze sobą?
KSz: To pytanie, które dostaję najczęściej. Super byłoby dać jakąś prostą odpowiedź, niestety takiej nie ma. Każda osoba jest w innej sytuacji i w innym punkcie. Czasami bez terapii nie da się tego przerobić. Niektóre osoby są hejtowane i niszczone przez swoje środowisko. Tak samo osoby z grup dyskryminowanych, np. otyłe czy z widoczną niepełnosprawnością. Jeżeli codziennie zmagają się z systemowymi problemami i dyskryminacją, to jest dużo bardziej skomplikowane.
Trzeba bardzo dużej wrażliwości, czułości, niuansowania sytuacji życiowych i niedawania prostych odpowiedzi, z którymi ciałopozytywność jest kojarzona. Takich jak "kochaj siebie", "napisz sobie na lustrze: jesteś piękna". Niestety to nie tak działa. Nie zakłamiemy rzeczywistości. Nawet jeżeli będziemy sobie mówić dobre komunikaty i będziemy pracować nad samoakceptacją, to może być łatwo zburzone przez środowisko, w którym żyjemy. To więc dużo głębsza i bardziej wymagająca praca nad sobą i swoimi przekonaniami wobec siebie i innych.
AK: Co więc możemy zrobić?
KSz: Prostą rzecz, którą mogę zalecić to zastanowienie się nad tym, w jakiej jest się sytuacji. Jakie czynniki wpływają na twoją samoocenę, jakie środowisko masz wokół siebie, jakie komunikaty słyszysz z zewnątrz. Jak oceniasz siebie i innych? Jakie myśli o ciele dominują? Jeżeli jest wokół dużo toksycznych ludzi, sama generujesz złe myśli itd. To warto podjąć pracę nad świadomą pracą nad zmianą. Zmiana środowiska, zmiana komunikatów, jakie wysyłasz i zmiana własnych przekonań. Zaobserwuj ciałopozytywne profile, weryfikuj własne uprzedzenia, traktuj to, jak naukę. Zaobserwuj też profile dziewczyn grubych, modelek plus size i aktywistek fatpositive dlatego, że większość z nas jest fatphobami i ma uprzedzenia wobec osób grubych, więc to ważne, żeby też nad tym pracować. Taka autoterapia pomoże nam inaczej spojrzeć na swoje ciało i też nie zawstydzać innych ludzi, nawet nieświadomie.
Pracując nad samoakceptacją, warto myśleć też, jakie sygnały my wysyłamy w świat. To, jak oceniamy innych ludzi, wpływa na to, jak oceniamy siebie. Jeżeli pod nosem myślimy sobie "jaka gruba", "jaka zarośnięta". To potem to rykoszetem uderza w nas. Bo jeżeli myślimy tak o innych ludziach, to potem podświadomie inaczej oceniamy swoje ciało.
AK: Jakie masz zatem przesłanie dla świata?
KSz: Naucz się tolerancji i szacunku dla innych i jednocześnie pracuj nad relacją z własnym ciałem. Dobrym rozwiązaniem jest ciałoczułość, czyli czułe podejście do siebie i czułe podejście do innych. Warto nauczyć się wyrozumiałego podejścia, w którym nie musimy za wszelką cenę oceniać siebie i innych. W którym możemy zobaczyć, że świat jest skomplikowany, że są różne sytuacje i nie musimy podążać utartymi ścieżkami. Możemy podążać własnymi drogami i patrzeć na wszystkie ciała z empatią i wyrozumiałością.
Zobacz też:
#SzczereCiało, czyli cała prawda o idealnych sylwetkach z Instagrama. Wszystko zależy od perspektywy
Pozytywne myślenie. Dlaczego jest takie ważne?
Obsesja bycia idealną w sieci. Jak zaakceptować samą siebie?
Autor: Anna Korytowska