Dla wegan menu w wielu restauracjach to wyzwanie. "A po co tak wydziwiać? Raz zje pani ser, to nic się nie stanie"

Projekt bez tytułu - 2021-07-29T065506.457_Easy-Resize.com.jpg
Projekt bez tytułu - 2021-07-29T065506.457_Easy-Resize.com.jpg
Coraz więcej osób interesuje się dietą roślinną. Dzięki temu na sklepowych półkach jest szeroki wybór wegańskich zamienników nabiału, mięs czy gotowych dań. W dużych miastach jak grzyby po deszczu wyrastają wege restauracje. A jak sprawa wygląda, gdy weganie udają się na wakacje do małych miejscowości? Mają co jeść, czy jednak muszą obejść się smakiem?

W największych polskich miastach osoby na diecie roślinnej nie mają problemu z tym, aby znaleźć lokal, oferujący specjalne menu lub kilka pozycji w karcie, które nie zawierają żadnych produktów odzwierzęcych. Jednak, jak się okazuje, w małych miasteczkach sprawa wygląda nieco inaczej. Tam, gdzie królują smażone ryby lub oscypki, nie ma co liczyć, że weganie się najedzą.

Weganizm na wakacjach nad morzem

Marzena Kupiec od sześciu lat jest weganką. Co roku jeździ z rodziną nad polskie morze, zazwyczaj zatrzymują się w Mielnie niedaleko Koszalina. Gdyby sama nie zadbała o swoje wyżywienie, przez cały tydzień jadłaby głównie ziemniaki.

- O ile wegetariańskich opcji w lokalach nad morzem jest coraz więcej, to jednak wegańskich wciąż jest mało. Wielu ludzi myśli, że chodzi o to, żeby danie było "wege", czyli bez mięsa. Właściciele knajp nie do końca rozumieją, że wegetarianie i weganie to dwie różne grupy. Dlatego, gdy pytam, czy mają w ofercie coś wegańskiego, proponują mi np. pizzę z czterema serami albo makaron ze szpinakiem w sosie śmietanowym. Kiedy mówię, że ser i śmietana nie są wegańskie, to już nic innego nie mogą mi zaoferować, jak tylko frytki i ewentualnie zestaw surówek - mówi nam Marzena.

27-latka nie raz w barze nad morzem została skrytykowana za swoje żywieniowe wybory. - Słyszałam komentarze typu: "Ale utrudnia pani sobie życie" albo "A po co tak wydziwiać? Raz zje pani ser, to nic się nie stanie" . W takich sytuacjach po prostu zdenerwowana wychodziłam z lokalu - podkreśla Kupiec.

Im dłużej Marzena jest na diecie roślinnej, tym lepiej radzi sobie z organizacją wegańskiego jedzenia i picia na wakacjach. - W kawiarni zamawiam czarną kawę i dolewam swoje roślinne mleko, które przelewam wcześniej z kartonu do małej, półlitrowej butelki. Kiedy rodzina je kręcone lody, ja kupuję sorbet, jeśli jedzą gofry, ja jem owoce albo jakiś wegański batonik, zawsze mam jeden przy sobie na czarną godzinę. Co do obiadów, to są zwykle dwie opcje. Gdy jemy w restauracji, to próbuję zweganizować wegetariański posiłek. A jeśli zamawiamy coś na wynos i jemy na plaży, to wszyscy biorą rybę i frytki, a ja idę do sklepu i kupuję coś gotowego - wylicza weganka.

Weganin na urlopie w górach

Nadmorskie miasteczka to nie jedyne miejsca, które jeszcze nie zdążyły dostosować oferty gastronomicznej do potrzeb wegan. Podobnie rzecz ma się w małych miejscowościach w górach. Tam w barach czy karczmach, wciąż królują mięsne dania. - Wybór różnych gatunków mięs jest szeroki, a opcji wegańskich właściwie nie ma - mówi nam Maciej Kotlarski.

34-latek na wypoczynek w Polsce najczęściej wybiera południowe strony kraju. - Jeśli jestem w jakiejś większej miejscowości, to odwiedzam restauracje, w których podają np. placki ziemniaczane i wtedy proszę, żeby do masy nie dodawać jajek, by danie było wegańskie. Co więcej, kilka razy zdarzyło mi się zjeść wegańskie pierogi z jagodami i to była jedyna pozycja w karcie, która nie zawierała mleka, jajek, sera czy masła - opowiada podróżnik.

Jeśli Maciek podczas wyjazdu ma ochotę na konkretne danie, ale nigdzie nie może znaleźć wegańskiej opcji, nie poddaje się. Stara się wyjść pracownikom gastronomii naprzeciw. - Chciałem zjeść zapiekankę. W supermarkecie kupiłem wegański ser, teraz w popularnych sieciach są łatwo dostępne roślinne zamienniki. Poszedłem do budki z zapiekankami i zapytałem, czy mogą zamiast zwykłego sera użyć mojego. Musiałem też dowiedzieć się, jaki skład mają ich bułki, bo mogłyby zawierać np. maślankę. Kasjerka nie miała problemu, żeby pokazać mi wykaz składu pieczywa, a potem wzięła mój ser i ktoś z obsługi przygotował dla mnie zapiekankę w wersji wegańskiej. To naprawę nie było takie trudne, jak mogłoby się wydawać - wspomina Kotlarski.

Będąc w górach, Maciek zatrzymuje się też czasami w niewielkich miasteczkach, w których nie ma dużego wyboru barów czy sklepów. Jak wtedy sobie radzi? - Tam, gdzie nie mam pewności, że coś zjem, biorę wałówkę ze sobą. Na kilkudniowy wyjazd z moją partnerką potrafimy zabrać oddzielną torbę podróżną, w której jest tylko prowiant. Pakujemy tam produkty, które szybko się nie psują np. płatki owsiane, orzechy, bakalie, kilka kartonów roślinnego mleka, pasztety sojowe, pasty warzywne lub hummusy w słoiczkach, dżemy - wylicza Maciek.

Parze wegan przydaje się również podróżna, mała lodówka. - Tam wkładamy wegańskie: jogurty, wędliny, sery i parówki. Wszystkie te produkty każdy może kupić w markecie. Ludzie, którzy są na tradycyjnej diecie, często nie zdają sobie nawet sprawy, że mają inne opcje. Nie wiedzą, że mogą kupić kokosowy jogurt albo sojową szynkę o smaku salami - dodaje.

Zdaniem Kotlarskiego podróże do miejsc, które jeszcze nie poszły z duchem czasu i trudno tam znaleźć lokale z wegańskimi daniami, wcale nie muszą być męczące i naznaczone obawą, że będzie się głodować. - Podstawą jest dobra organizacja i sprawdzenie, jaką ofertę mają miejscowe bary i restauracje. W Internecie można przejrzeć menu danego lokalu albo znaleźć numer telefonu, zadzwonić i zapytać, czy mają wegańskie dania w ofercie. Jeśli nie, to czy na życzenie klienta mogą takie ugotować. A oprócz tego, warto mieć przy sobie też coś do przekąszenia, tak na wszelki wypadek, by nawet przez chwilę nie być głodnym - podkreśla Maciej.

Zobacz także:

Zobacz wideo: Jeden wegański posiłek dziennie zmniejsza ryzyko zawału?

Dzień Dobry TVN/x-news

Autor: Justyna Piąsta

podziel się:

Pozostałe wiadomości