Kapłaństwo Marcina Adamca
Marcin Adamiec pochodzi z nieprzesadnie religijnej rodziny, jednak sam był wierzący i przekonany, że Bóg go wybrał. Kiedy wstąpił do seminarium, miał zaledwie 23 lata. Wtedy życie duchownego wydawało mu się atrakcyjne. Choć spotykał na swej drodze księży smutnych, leniwych czy złośliwych, myślał, że to ich naturalne cechy. Był przekonany, że on będzie inny, ponieważ wierzył w swe powołanie.
- Byłem maksymalnie przekonany, że to jest ta droga. (...) Czułem taką wewnętrzną potrzebę. Po prostu coś mnie tam pchało. Miałem takie silne uczucie wewnętrzne, że powinienem wybrać tę drogę. Drogę z Bogiem - wspominał Marcin Adamiec w Dzień Dobry TVN.
Z biegiem czasu jego ideały zeszły na dalszy plan. Krok po kroku zaczął bowiem robić to, co sam wcześniej krytykował. Zauważył, że system "mieli" duchownych i wszyscy w coś uciekają - alkohol, romanse, gry komputerowe. Po pięciu latach kapłaństwa poczuł, że stał się majętny i obojętny. Równocześnie pomyślał, że już nie chce być księdzem. Doskwierała mu samotność i czuł wewnętrzny konflikt. Wtedy przeżył także poważny wypadek samochodowy, w którym mógł zginąć.
- To były różne sposoby na radzenie sobie z samotnością, bo kiedy ja zachorowałem, odkryłem, że to właśnie z ludzkiej samotności. Później, kiedy już myślałem o odejściu, to zastanawiałem się, czy tylko ja mam ten problem czy być może też inni - stąd też ta książka powstała, bo zauważyłem u bardzo wielu moich kolegów bliższych i dalszych, że oni na różne sposoby próbują sobie poradzić z tym cierpieniem, z tymi strukturami, które przygniatają, z tym stylem życia. (...) Przyznam się, że wyobrażałem sobie zupełnie inaczej tę drogę kapłańską, drogę z Jezusem, drogę wiary - mówił były ksiądz.
Kryzys wiary
Marcin Adamiec cierpiał fizycznie oraz psychicznie i został przeniesiony do innej parafii. Po pół roku w nowym miejscu całkowicie się załamał. Lekarz zdiagnozował u niego depresję. Został wysłany do ośrodka, gdzie spędził 3 miesiące. Tam odkrył, że nie wierzy już w Boga. Przestał się spowiadać i czytać Biblię. Po rocznej walce ze sobą podjął decyzję, że bierze urlop od bycia księdzem. W jego trakcie utwierdził się w przekonaniu, że nie może już pełnić tej funkcji. Rok później się zaręczył i znów poczuł więź z Bogiem.
- W trakcie terapii, w trakcie tej choroby, straciłem poczucie sensu w tym, co robię. (...) Czułem się nieraz tym przygnieciony. Czułem się z tym źle. Ludzie mówili później mi, że zauważali, że gasnę, zauważali, że coś się złego dzieje. Oczywiście ja tego nie zauważałem, aż do momentu, kiedy przeżyłem załamanie nerwowe i trafiłem do szpitala na oddział dzienny i tam podczas terapii odkryłem i zrozumiałem, że chyba się bardzo pogubiłem w życiu i coś jest bardzo nie tak - powiedział Marcin Adamiec w naszym programie.
9 lutego tego roku na rynku ukazała się jego książka "Zniknięty ksiądz". Skąd taki tytuł? Otóż Marcin Adamiec został "zniknięty" dwa razy - pierwszy raz, gdy będąc księdzem dostał diagnozę depresji i w nocy musiał wyprowadzić się na inną parafię. Nikomu nie powiedziano, dlaczego tak się stało i panowały różne podejrzenia. Drugi raz stało się to, gdy poprosił o urlop.
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz w serwisie Player.
Zobacz także:
- Ortodoksyjna żydówka o judaizmie: "Tradycje żydowskie się zmieniają"
- Niezwykła szamanka z Kotliny Kłodzkiej. "Przypominam o własnej mocy"
- Lider zespołu Kat i legenda polskiego metalu nie żyje. Roman Kostrzewski miał 61 lat
Autor: Sabina Zięba
Źródło zdjęcia głównego: Mateusz Grochocki/East News