Katastrofa smoleńska we wspomnieniach Mateusza Hładkiego
Na facebookowym profilu Mateusza Hładkiego pojawiło się wideo sprzed 11 lat. Dziennikarz był wtedy prezenterem "Wiadomości". Podczas prowadzonego przez niego wydania łączył się m.in. z Piotrem Kraśko, który był wtedy w Smoleńsku.
- Pamiętam ten dzień bardzo dobrze. To była sobota i ramówka programu pierwszego Telewizji Polskiej normalnie wyglądała tak, że było wydanie "Wiadomości" o godz. 8, później o 13, a następnie o 19:30. Pamiętam bardzo dobrze, jak z wydawcą Bogdanem Ulką rozmawialiśmy, że w zasadzie niewiele tego dnia się dzieje, więc dobrze, że przed nami jest transmisja uroczystości w Katyniu, bo dzięki temu będziemy mieć dużo więcej do zrobienia do wydania na godz. 13. Wcześniej zapowiedzieliśmy tylko, że uroczystości się odbędą, delegacja wyruszyła, samolot jest w drodze. To poranne wydanie miało 10 minut, a później poszliśmy do stołówki, żeby zjeść śniadanie. Jedząc je, doszła do nas informacja, że pojawiła się korespondencja, którą nadał Wiktor Bater z Polsatu. Wynikało z niej, że samolot się rozbił i nie ma pewności, czy zginęli wszyscy. Nikt nie wiedział, co się dzieje, ale niemal natychmiast zapadła decyzja, że zmienia się cała ramówka i Jedynka staje się teraz kanałem informacyjnym, a my mamy szykować wydanie "Wiadomości" co godzinę. Pamiętam, że przy tym pierwszym specjalnym wydaniu, bodajże o godz. 9:30, wiedzieliśmy, jak zaczynamy, ale nie wiedzieliśmy, jak je skończymy – wspomina Hładki.
W chwili, w której doszło do katastrofy, na miejscu było kilkudziesięciu polskich dziennikarzy z niemal wszystkich stacji telewizyjnych i radiowych. Relacjonowano wszystko na bieżąco, ale ze względu na ogrom tragedii wypływający z tego wydarzenia, trzeba było ważyć słowa i wszystkie docierające ze Smoleńska informacje dokładnie sprawdzać.
- T o był okres próby dla dziennikarzy z dwóch powodów. Po pierwsze, trzeba było bardzo uważać na to, co się mówi, bo spływające do nas informacje zaczęły być ze sobą sprzeczne. Do Smoleńska byli wysłani też montażyści i w momencie, gdy doszło do katastrofy, jeden z montażystów Telewizji Polskiej wziął taką małą kamerę turystyczną, podbiegł najbliżej, jak się dało do miejsca katastrofy i nagrał film, który trafił do sieci i było o nim później bardzo głośno. Było na nim słychać różne dźwięki i to wzbudzało wiele wątpliwości. Trzeba było uważać na to, w jaki sposób komentuje się te materiały. Pojawiło się pytanie – jak relacjonować taką katastrofę? Poza tym, że byłem wtedy prezenterem "Wiadomości", byłem też reporterem sejmowym i bardzo dużo osób, zarówno z prawej, jak i z lewej strony sceny politycznej, które były w tym samolocie, znałem. To byli posłowie, ministrowie, z którymi miałem na co dzień kontakt. Dziennikarze relacjonowali katastrofę, w której zginęli ludzie dobrze im znani. Niektóre prezenterki nie były w stanie nie uronić łzy na antenie. Pewną trudność w relacjonowaniu tego mieli też niektórzy reporterzy. Wejścia na żywo były trudne pod względem emocjonalnym – podkreśla Mateusz Hładki.
Mateusz Hładki: "Trzeba pamiętać, że słowa mają ogromną moc"
Sam Mateusz przez długi czas zachowywał kamienną twarz i dopiero po kilku dniach adrenalina go opuściła.
- To poczucie obowiązku było tak ogromne, że skupiałem się przede wszystkim na tym, żeby jak najbardziej wyważyć każde słowo, które pada na antenie i przemyśleć każde pytanie, które zadawane było reporterom tam na miejscu . To skupienie i adrenalina sprawiały, że traktowałem to bardziej jako pracę. Pracowałem w tym czasie przez kilka dni z rzędu, także w redakcji TVP Warszawa, i pamiętam, że dopiero po czterech czy pięciu dniach, gdy miałem wolne, poszedłem na spacer i na ogrodzeniu Łazienek Królewskich zobaczyłem wystawę zdjęć osób, które zginęły w katastrofie. Spojrzałem na nie i zobaczyłem m.in. zdjęcie Jolanty Szymanek-Deresz, Jerzego Szmajdzińskiego, Aleksandra Szczygło, Przemysława Gosiewskiego… dopiero wtedy do mnie dotarło, że tych ludzi już nie ma i zaczęły do mnie wracać wspomnienia z nimi związane – opowiada Hładki w rozmowie z dziendobrytvn.pl.
Jedno z tych wspomnień to nagranie na automatycznej sekretarce ówczesnego posła i jednego ze współzałożycieli partii PiS, Przemysława Gosiewskiego.
– Pamiętam, że kiedy nie odbierał telefonu, zawsze można było usłyszeć takie słowa: "Dzień dobry, tu Przemysław Gosiewski. Jestem bardzo zajęty, dlatego nie mogę odebrać", a każdy wiedział, że to był tytan pracy, który był totalnie oddany temu, co robił – wspomina Mateusz, dla którego 10 kwietnia 2010 roku był prawdziwym dniem próby. Zdawał sobie wtedy sprawę, że większość rodzin ofiar katastrofy, o tym, co się wydarzyło, dowiaduje się właśnie z telewizji.
– Kiedy wracam myślami do tego dnia i do Smoleńska, zawsze przypominam sobie, jak wielka odpowiedzialność ciąży na dziennikarzach. Trzeba pamiętać, że słowa mają ogromną moc, a bliscy ludzi, o których mówimy, są między nami. Bez względu na ciężar gatunkowy, odpowiedzialność za słowa jest ogromna – podkreśla Hładki.
Zobacz wideo: 11. rocznica katastrofy smoleńskiej. Uroczystości na pl. Piłsudskiego w Warszawie i na Wawelu
Zobacz także:
- Pogrzeb Krzysztofa Krawczyka. "Wyruszył parostatkiem w piękny rejs. Najpiękniejszy, bo wieczny". Padły też wzruszające słowa pod adresem żony wokalisty
- Agnieszka Woźniak - Starak znalazła psa pod studiem Dzień Dobry TVN. Szukamy właściciela
- Ona, on i Batman. Czy Agata Wątróbska, Janusz Chabior i ich pies to zgrane trio?
Autor: Kamila Glińska