Maja Kuczyńska przeżyła eksplozję biokominka. - To były dosłownie ułamki sekund, kiedy to wybuchło. Paliliśmy się żywcem - wspominała w reportażu Dzień Dobry TVN. W ciągu ostatnich miesięcy przeszła szereg operacji i zabiegów. Czekają ją kolejne. Wraz z przyjaciółką chce założyć fundację, by wspierać ofiary poparzeń.
Lubelskie. 25-latka poparzona przez biokominek
W maju 2024 roku w Orchówku w województwie lubelskim doszło do wybuchu biokominka. Poszkodowanych zostało 7 osób, w tym 25-letnia Maja Kuczyńska, która niedawno odważyła się opowiedzieć swoją historię w mediach społecznościowych. Tego dnia spędzała czas na działce z przyjaciółką i kilkoma innymi osobami.
- Jedna osoba z towarzystwa wzięła bańkę z paliwem i podlała ten biokominek. To wszystko wybuchło. Ten ogień poleciał na nas. Zaczęliśmy się po prostu palić. Ktoś podniósł mnie i wrzucił do basenu, który był na działce. Poprosiłam jakąś dziewczynę z towarzystwa i podałam jej numer do mojej mamy - opowiadała Maja Kuczyńska w rozmowie z reporterką Dzień Dobry TVN.
- Pierwsze słowa Mai to było: "Mamo, zostałam cała poparzona". W kamerce zobaczyłam szarą twarz spaloną mojego dziecka. Po przyjęciu na SOR tak naprawdę to były długie godziny oczekiwania i niepewność, w jakim stanie jest moje dziecko. Po paru godzinach wyszedł do mnie lekarz. Wtedy dowiedziałam się, że Maja ma poparzone 40 proc. ciała, drogi oddechowe i tak naprawdę nie wiadomo, czy przeżyje - dodała Karolina Kuczyńska, mama Mai.
25-latka została wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną.
- Obudziłam się z wielką rurą w gardle. Nie wiedziałam, co to jest. Dopiero lekarze oznajmili mi, że to jest respirator, że nie mogę samodzielnie oddychać. Lekarze musieli mnie do każdych zabiegów czy do zmiany opatrunków usypiać, ponieważ był to tak ogromny ból, który dla normalnego człowieka jest nie do zniesienia - podkreśliła Maja Kuczyńska.
Jak zaznaczyła, nie wiedziała wówczas, jak wygląda. - Lekarze mnie na ten moment przygotowywali, tak naprawdę można powiedzieć miesiącami. Pan pielęgniarz, panie pielęgniarki, lekarze trzymali mnie za ramię i mówili: "Będzie dobrze. To jest tylko chwilowe". To był ten moment, gdy zadzwoniłam do mojej mamy, kiedy oni już wszyscy wyszli i powiedziałam, żeby przywiozła golarkę do włosów, bo muszę coś zmienić w swoim życiu, nie mogę tak wyglądać. Załamałam się po prostu - wyjawiła pacjentka.
Życie po tragicznym wybuchu biokominka
Jeden z przodujących ośrodków zajmujących się takimi ranami jest Centrum Leczenia Oparzeń w Siemianowicach Śląskich. Lekarze potwierdzają, że przypadki oparzeń biokominkiem zdarzają się regularnie.
- Najwięcej przypadków z tego, co wiem, było w 2022 roku. Potem była tendencja spadkowa, ale w zeszłym roku było już dwa razy więcej przypadków niż wcześniej. Najczęściej są to oparzenia twarzy i rąk, ale zdarzają się też większych powierzchni. Wszystko zależy od tego, jak blisko była dana osoba. Oparzenie to jest walka o życie. Jest najczęściej leczeniem długotrwałym, wymagającym często wielokrotnych zabiegów - tłumaczyła Karolina Ziółkowska, chirurg plastyczny.
Maja ma przed sobą jeszcze kilka zabiegów m.in. przeszczep brwi, włosów, rekonstrukcję ucha, kolejne operacje na przykurcze dłoni czy rozcięcia ust. Jej największym marzeniem jest wyzdrowieć i założyć fundację wraz z przyjaciółką, by wspierać ofiary poparzeń, o czym opowiedziała w studiu Dzień Dobry TVN:
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Wszystkie odcinki znajdziesz na Player.pl.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Podpalona przez partnera olimpijka nie żyje. Biegaczka miała 33 lata
- Klient poparzony podczas pokazu sztuczek barmańskich. "Zapaliła mi się dosłownie twarz"
- Dwulatka poparzyła się powszechnie występującą rośliną. Dziewczynka trafiła do szpitala
Autor: Dominika Czerniszewska
Reporter: Wiktoria Żesławska
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN