"Dopiero w łazience zobaczyłam, jak zwisa mi skóra". Jolanta nie chciała żyć po rozległym oparzeniu

Jolanta Golianek
Ciało Jolanty Golianek zostało poparzone w 30 procentach
Źródło: Archiwum prywatne
Jolanta Golianek w wieku 34 miała wypadek. Jej ciało zostało poparzone w 30 procentach. - Musiałam się albo podnieść, albo pożegnać z życiem – wspomina bohaterka cyklu "Siła jest kobietą". Choć wówczas nie otrzymała fachowej pomocy psychologicznej, zawalczyła o siebie. Dziś prowadzi Fundację Poparzeni i pracuje z pacjentami w chorobie oparzeniowej.

Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

Psychotraumatolog Jolanta Golianek, prezeska Fundacji Poparzeni. Codziennie walczy o inne osoby oparzone - prowadzi za rękę pacjenta od samego początku aż do momentu powrotu na rynek pracy i do życia społecznego.

Walka o życie

Źródło: Dzień Dobry TVN
Jak słyszysz hasło nowotwór – sztywniejesz
Jak słyszysz hasło nowotwór – sztywniejesz
Mama, która wygrała z nowotworem
Mama, która wygrała z nowotworem
Depresja poporodowa - czym różni się od "baby bluesa"?
Depresja poporodowa - czym różni się od "baby bluesa"?
Maja Kapłon o walce z chorobą
Maja Kapłon o walce z chorobą
O choroba! Książka, która oswaja traumę
O choroba! Książka, która oswaja traumę

Córka krzyknęła: "Mamo, palisz się!"

Dominika Czerniszewska: Co dokładnie wydarzyło się w kwietniu 2009 roku?

Jolanta Golianek: To był zwykły wieczór jak w każdej rodzinie. Położyłam się z dziećmi do łóżka. Chcieliśmy obejrzeć serial. Zeszliśmy na chwilę, by podłożyć do kominka. Nie wiem, co zrobiłam… Córka krzyknęła: "Mamo, palisz się!".

Co było dalej?

Męża nie było w domu, więc córka od razu zadzwoniła po sąsiadkę. Ta przybiegła i chciała wezwać karetkę, ale zaczęłam krzyczeć: "Jest niepotrzebna. Pomóżcie mi się umyć, ubrać i idziemy spać". Nie mieliśmy jeszcze lustra na dole w domu. Nie wiedziałam, jak wyglądam. Pobiegłam do łazienki, wskoczyłam do wanny i zaczęłam polewać się wodą, żeby ugasić ogień. Wtedy dopiero zobaczyłam, jak skóra zwisa mi z prawej ręki.

Poczuła Pani ból?

Wtedy nic nie czułam. Zupełnie. To pewnie przez szok. Sąsiadka - mimo mojego uporu - zadzwoniła na pogotowie. Widziała, że jest źle. Gdy usłyszałam sygnał karatki, wtedy zaczęło mnie niesamowicie boleć.

Medycy od razu złagodzili Pani cierpienie?

Dopiero później. Najpierw zabrano mnie do szpitala kwidzyńskiego. To ten nasz miejscowy. Lekarze nie wiedzieli, co mają ze mną zrobić. Nie potrafili obliczyć, ile procent ciała zostało poparzone. Zastanawiali się, gdzie mnie zawieść. Mówili o Siemianowicach Śląskich, ale nie chciałam, bo to drugi koniec Polski. W końcu zapadła decyzja, żeby z tak rozległym i głębokim oparzeniem wysłać mnie do Gdańska. I tam już zostałam.

Ile czasu trwał powrót do zdrowia?

3 miesiące. Miałam poparzone 30 procent ciała: twarz, dłoń, klatkę piersiową, ale też kolano i pod kolanem. Prawa strona została najbardziej uszkodzona. Na początku zrobiono mi dermabrazję, czyli chirurgicznie wyczyszczono skórę bardzo wysokim ciśnieniem wody. Byłam w znieczuleniu ogólnym, bo to bardzo bolesny zabieg. Po nim pojawiła się nadzieja, że skóra się narodzi, bo od dłoni do łokcia wszystko zaczęło się goić, ale niestety nie na szyi i klatce piersiowej. Tam konieczny był przeszczep skóry. Pierwszy się nie przyjął. Potrzebny był kolejny. I powtórka z rozrywki, bo znowu zaczęło się dziać coś niemiłego. Bardzo długo walczyliśmy o to, żeby się udało. Ostatecznie się przyjął.

Ofiary poparzeń skazane na siebie

Pamięta Pani moment, kiedy po raz pierwszy zobaczyła siebie w szpitalnym lustrze?

Bardzo długo zwlekałam z tym momentem. Leżałam w sali, w której szyba była połączona z recepcją pielęgniarek. Celowo nie patrzyłam w tamtym kierunku, żeby nie zobaczyć swojego odbicia. Później, gdy byłam już w stanie się podnieść i umyć, to kątem oka w łazience zauważyłam, jak to wygląda. To było straszne doświadczenie. Nikt mnie do tego w szpitalu nie przygotował.

Rozumiem, że w placówce nie zaoferowano Pani pomocy psychologa?

W szpitalu tylko raz przyszła do mnie pani psycholog - ładnie ubrana, w rozpiętym fartuchu, piękna kobieta. Była dosłownie pięć, może dziesięć minut i powiedziała, że wszystko będzie dobrze. I tyle. Później przyszła jakaś inna pani, która była jeszcze "lepsza". Celowo mówię jakaś, bo nie wiedziałam, kto to. Nie zadała mi prawie żadnego pytania, popatrzyła i wyszła. Zadzwoniłam po pielęgniarkę, żeby się dowiedzieć, o co chodzi. Wtedy mi powiedziano, że to była pani psychiatra, która miała mi przepisać leki, bo byłam w strasznym stanie psychicznym. Pomyślałam sobie: "Fajnie, że się przedstawiła i ze mną porozmawiała". Dzisiaj trochę inaczej to wygląda, ale w momencie, gdy ja tam leżałam, to pomocy psychologicznej nie było.

A co z kominkiem? To kolejna rzecz do przepracowania…

Bałam się kominka, bo kto, by na moim miejscu się nie bał. Najbardziej przerażało mnie to, że za chwilę przyjdzie jesień i będę musiała w nim palić, jak mojego męża nie będzie. Nie miałam wyjścia. Wtedy najbardziej zdziwiło mnie to, jak niesamowity jest nasz mózg. Kiedy człowiek musi przetrwać - w tym przypadku nie zmarznąć - to zrobi wszystko. Kiedy pierwszy raz po wypadku rozpaliłam kominek, to usiadłam naprzeciwko niego. Pamiętam, że wtedy powiedziałam: "Jesteś popieprzona, że to zrobiłaś". To było dla mnie tak nierealne.

Maskowała się Pani przed innymi?

Kiedy musiałam wyjść na ulicę, to szczelnie się zasłaniałam, żeby nie było widać ran. Nosiłam czapkę, okulary przeciwsłoneczne, chustkę jak najwyżej twarzy. Latem było najtrudniej. Gotowałam się w tej odzieży, ale innego wyjścia nie było.

Po jakim czasie odważyła się Pani pokazać w kostiumie kąpielowym?

Do aquaparku pojechałam po 5-7 latach od wypadku. Długo to trwało, zanim się odważyłam. Pomogła mi w tym terapia. Wcześniej bardzo bałam się tego, że ludzie będą się na mnie patrzeć. Niepotrzebnie, nikt nie spojrzał. Wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo dużo "siedzi" w naszej głowie.

Po wypadku wróciła Pani do pracy?

Wróciłam w październiku, ale zostałam tam totalnie zniszczona psychicznie.

Mogłaby Pani to rozwinąć?

Zostałam zwolniona chwilę po wypadku, bo nie stawiłam się w pracy. Nikt do mnie nie zadzwonił, nie pytał, dlaczego nie przyszłam, a ja leżałam w ciężkim stanie w klinice. Wtedy mój mąż poszedł powiadomić pracodawcę i został poinformowany, że już tu nie pracuję. Tak po prostu, zwolniona natychmiastowo. Byłam w szoku, zaczęłam walczyć. Mąż mówił, żebym tam nie wracała, ale się nie poddałam. Wróciłam na pół roku do pracy, ale już nie miałam tam komfortowych warunków, więc odeszłam. Mąż powiedział, że dobrze, że tak się stało: "Bo jeszcze pół roku tam i bym ciebie zbierał". To był kolejny cios. Wtedy znowu zamknęłam się w domu, bo poczułam się nikomu niepotrzebna.

Pomaga poparzonym uporać się z traumą

Otrzymała Pani rentę socjalną?

Renty socjalnej nie dostałam, bo miałam za krótki czas przepracowany na tzw. umowie śmieciowej. W ZUS-ie od razu mnie skreślili. Gdybym wtedy miała tę wiedzę, którą mam teraz, to mogłabym wywalczyć. Niestety w tamtym czasie nikt mi nie chciał pomóc. Pracowałam jako logopeda w przedszkolu. Nie wiedziałam, co mogę zrobić z tym zawodem w swoim mieście. Później się okazało, że szyja ciągle mi siada, mam problemy z głosem i nie mogę wrócić do swojej pracy, bo jak będę tak często mówić i pokazywać dzieciom, jak mają pracować z aparatem artykulacyjnym, to niestety mój stan się pogorszy. Wtedy dostałam umiarkowany stopień niepełnosprawności i zaczęłam szukać, co mogę dalej zrobić.

Wówczas odkryła Pani, że chce pomagać innym?

W którymś momencie sięgnęłam dna. Musiałam się albo podnieść, albo pożegnać z życiem. Lekarzom albo pielęgniarkom ciągle zadawałam mnóstwo dziwnych pytań: "Dlaczego dla poparzonych nic nie ma? Dlaczego nami się nikt nie opiekuje?". Wychodząc z kliniki, jesteśmy kompletnie bezradni i sami. Człowiek nie wie, gdzie może się zwrócić po pomoc. Kiedy siedziałam w domu, w tym samym czasie została oblana kwasem modelka Kate Piper z Wielkiej Brytanii. Na TLC był emitowany dokument o niej. Obejrzałam wszystkie odcinki, wyszperałam w sieci informacje na jej temat i doszłam do wniosku, że spotkało mnie coś podobnego. Ta dziewczyna też nie wiedziała, co ma robić, gdzie ma się udać, więc założyła fundację i zaczęła działać. Wtedy powiedziałam sobie "Kurde, ja też spróbuję. Nie będę bezczynnie siedzieć w domu". Zapisałam się na psychologię, psychotraumatologię, na terapię społeczną rodzinną, żeby zdobyć wiedzę i wrócić na rynek pracy. Odkryłam, że chcę pomagać innym i założyć fundację, która zajmuje się życiem po poparzeniu. W tamtym okresie w Polsce funkcjonowała tylko jedna, ale jak napisałam do niej, to nie potrafili mi pomóc. Powiedzieli, że mogą zorganizować zbiórkę na moje leczenie i tyle. Zrzutkę to sama mogłam sobie założyć, a mi zależało na znalezieniu lekarza, rehabilitanta, którzy mi powiedzą, co mam dalej z tą skórą zrobić. Dlatego założyłam Fundację Poparzeni, która prowadzi pacjenta od początku do końca. Już na oddziale mogą się dowiedzieć, gdzie warto się zgłosić.

Jak przebiegał proces jej założenia?

Trochę to trwało, bo rozmawiałam z pielęgniarkami, lekarzami, prawnikami i Ministerstwem Zdrowia, żeby dowiedzieć się, jak to powinno mniej więcej wyglądać. Stworzyłam system pomocowy dla osób po oparzeniu. Funkcjonuje on już prawie piąty rok i widzę, że pacjent, który jest prowadzony przeze mnie terapeutycznie od momentu, jak trafi na oddział aż do powrotu na rynek pracy i do życia społecznego.

Dużo jest przypadków poważnych oparzeń?

Bardzo dużo. Co prawda nie współpracuję ze wszystkimi klinikami, ale udowodniono, że co roku oparzeniom ulega 400 tysięcy ludzi w Polsce. To są osoby, które zwróciły się o pomoc, a ile jest takich, które się nie zwróciły? Wśród tych 400 tysięcy są osoby dorosłe i dzieci. Przypuszczam, że dzieci jest więcej.

Pacjenci inspirują się Pani historią?

Płaczą, rozmyślają, ale widzą, że jest przyszłość, że jednak nie trzeba zamknąć się w domu. Mówię im, żeby pomyśleli o swoich pasjach, że mogą skończyć szkolenie, kurs, studia. Mam pacjentkę z poparzonymi dłońmi, która kompletnie nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Długo z nią pracowałam i w końcu doszłyśmy do tego, że kiedyś interesowała się fotografią, więc zapytałam: "Gdybyśmy zdobyli pieniądze na kurs, to poszłabyś, żeby uzyskać certyfikat?". Odpowiedziała: "Mogę spróbować". Skończyła to i dzisiaj z tego żyje. Założyła własną działalność, robi piękne zdjęcia i jest szczęśliwa. Nikt się jej nie pyta, dlaczego jej dłonie tak wyglądają, tylko skupiają się na jej fotografiach. To pokazuje, że nieważne, jaki zawód wcześniej wykonywaliśmy, zawsze możemy się przekwalifikować i wrócić na rynek pracy.

Czasami dzwonię do pracodawców w mniejszych miejscowościach, w których niestety często jeszcze pokutuje przekonanie, że osoba z niepełnosprawnością będzie non stop na zwolnieniu. Trzeba będzie jej wszystkie składki opłacać, a ona i tak nie przyjdzie do pracy. Nie wiem, skąd to się wzięło. Może to jeszcze za poprzedniego systemu. Dlatego muszę im tłumaczyć, że osoby z niepełnosprawnością wykazują się bardziej niż osoby zdrowe, ponieważ boją się, że stracą pracę. Miałam takiego pacjenta, który był ciężko oparzony i pomogłam mu znaleźć pracę. Później jego pracodawca zadzwonił do mnie: "Pani Jolu, on tylko dwa razy do roku jest na zwolnieniu, kiedy idzie na operację i rehabilitację. Poza tym cały czas pracuje", na co odpowiedziałam: "Przecież mówiłam, że tak będzie". I tak dwie strony są zadowolone. Ten pan już chyba czwarty rok tam pracuje. Uważam, że trzeba szerzej mówić o tym, że osoby z niepełnosprawnością, nieważne jaką, są wydajne i chcą pracować.

A jak wygląda ich droga do samoakceptacji?

Dzisiejszy świat jest nastawiony na idealne ciało. Wystarczy spojrzeć na Instagrama, Facebooka czy TikToka. Lansuje się nieskazitelną sylwetkę. Dlatego zawsze powtarzam pacjentom, że proces leczenia trwa około 2 lat i ta skóra się zmienia. Gdyby mi ktoś na początku powiedział, że będę mogła przejść różne operacje plastyczne, laseroterapie, suche igłowanie, rehabilitację i masowanie, co sprawi, że moja skóra będzie inaczej wyglądać, byłoby mi łatwiej. Niestety wtedy tak się nie stało. Teraz już to wiem, więc powtarzam pacjentom: "Na początku drogi wyglądałam tak jak wy albo gorzej, a teraz zobaczcie". Proponuję, żeby co tydzień robili sobie zdjęcia, nawet jak są na oddziale, by dostrzegli, jak to się goi i zmienia. To pozwala im trochę zmienić perspektywę. Na początku oczywiście jest płacz, krzyk i pytanie: "Czy mi to zostanie?". Nigdy nie mamy pewności. Nie wiemy, jak to będzie wyglądało za 2 lata, bo każdy z nas ma inną skórę, geny, inaczej będzie się leczył i rehabilitował, ale trzeba spróbować.

Mam pacjentkę, której ciało było w 80 proc. poparzone. Teraz trzeba naprawdę bardzo dokładnie się przyjrzeć, żeby dostrzec rany, bo pięknie się to wygoiło. Z drugiej strony są osoby, które miały lekkie oparzenie, a niestety wciąż nie wygląda to estetycznie. Dlatego powtarzam pacjentom, żeby nie oglądali zdjęć w Internecie, nie czytali głupot i się nie nakręcali, bo to u każdej osoby będzie inaczej wyglądało.

Jakie ma Pani plany wobec rozwoju fundacji?

Moją misją jest niesie pomocy osobom poparzonym, żeby przepracowały swoją traumę. Chciałabym, żeby dorośli - tak jak dzieci do 18. roku życia - mieli laseroterapię dofinansowaną z NFZ-u. Niestety obecnie tak nie jest, a szkoda, bo to jest bardzo dobre dla skóry. Pomaga, żeby ta skóra zaczęła pracować, inaczej wyglądać. Żeby to podziałało, trzeba przejść minimum 10 zabiegów co 6 tygodni. Ta forma leczenia jest bardzo droga, bo w ciągu roku wychodzi od 10 do 20 tysięcy złotych, a nieraz i więcej. Do tego należy doliczyć dojazdy na kontrolę, masaże, tłuste maści, mydła, dermokosmetyki. Przecież to wszystko kosztuje. Ktoś może powiedzieć, że 200-300 złotych na miesiąc to niedużo, ale dla osoby, która nie pracuje lub posiada najniższą krajową, to jest dużo.

Ponadto niektórzy muszą jeszcze przyjmować leki, bo po oparzeniach czasem inne choroby się uwydatniają, więc te koszty wzrastają.

To pokazuje, że w tej sprawie mamy jeszcze dużo do zrobienia.

Rząd mówi, że dużo robi, ale tak naprawdę jakby ktoś się dokładnie przyjrzał, jak funkcjonuje fundacja, z jakimi problemami muszą mierzyć się pacjenci, to stwierdziłby, że tak naprawdę my nic nie mamy. Gdyby człowiek dostał chociaż godną renetę socjalną, zanim dojdzie do siebie i wróci na rynek pracy, inaczej by to wyglądało. Robię, wszystko, co w mojej mocy, by pomóc osobom po oparzeniach. Na razie mi się to udaje.

Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika.czerniszewska@wbd.com

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

Autor: Dominika Czerniszewska

Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości