Przez 27 lat nie opuszczała domu. Nowe informacje: "W szpitalu chodziła. Minęły 2 tygodnie i już nie chodzi?" 

Uwaga TVN. 27 lat nie wychodziła z domu. Nowe informacje
Uwaga TVN. 27 lat nie wychodziła z domu. Nowe informacje
Źródło: Uwaga TVN.
Sprawę pani Mirelli, która 27 lat życia spędziła zamknięta w mieszkaniu zna już cała Polska, ale najważniejsze pytanie: "Dlaczego tak się stało?" - pozostaje aktualne. Co się wydarzyło od momentu, kiedy kobieta wyszła ze szpitala? Reportaż programu "Uwaga!" TVN.

Czteropiętrowy blok w centrum śląskich Świętochłowic. Mieszkańcy znają się w nim od lat, ale wciąż nie mogą się otrząsnąć się po tym, co ostatnio wyszło na jaw.

Uwaga TVN. 27 lat nie wychodziła z domu

W mieszkaniu na drugim piętrze przebywała wraz z rodzicami, izolowana od świata zewnętrznego, 42-letnia dziś pani Mirella. Trzy miesiące temu po raz pierwszy od 27 lat opuściła swój pokój i w stanie skrajnego zaniedbania, z zaawansowaną infekcją nóg trafiła do szpitala.

- W takiej małej przestrzeni to idzie wytrzymać tydzień, ale nie 27 lat – mówi pan Stanisław, który mieszka piętro niżej. I dodaje: - Jak zobaczyłem wychodzącą Mirellę, to mnie zatkało. Jeden policjant brał ją pod jedną rękę, drugi pod drugą, ona nie umiała normalnie iść, tylko suwała nogami. Miała opuchnięte nogi.

- Nie potrafiono sobie poradzić z paznokciami, bo były pozawijane – mówi pani Aleksandra, koleżanka Mirelli.

- Miały 15 do 20 centymetrów – mówi pani Luiza, koleżanka Mirelli.

- Oprócz ran to właśnie paznokcie sprawiały, że Mirella nie potrafiła chodzić – dodaje pani Aleksandra.

Pobyt Mirelli w szpitalu

Przez dwa miesiące, które pani Mirella spędziła w szpitalu, koleżanki starały się jej pomóc: zorganizowały zbiórkę na podstawowe potrzeby i pomagały kobiecie poznawać świat. Przede wszystkim nadal próbują dociec, jakie były przyczyny jej wieloletniego odosobnienia. Może w tym pomóc pani Beata, która przyjaźniła się z 15-letnią wówczas Mirellą tuż przed jej tajemniczym zniknięciem.

- Siedziałyśmy z Mirellą w jednej ławce przez całe osiem lat. Była grzeczna i wszystkiego ciekawa, ciekawa świata – wspomina pani Beata.

- Jak zniknęła, rozmawiało się o tym, że nie chodzi do szkoły, że może wagaruje. Któryś z nauczycieli poprosił kogoś, może mnie, żeby pójść sprawdzić, czy Mirella jest w domu. Ale nikt nie otwierał – opowiada pani Beata. I dodaje: - Za każdym razem, jak przejeżdżałam obok jej bloku, to patrzyłam w okna. I nic. Na pewno też dzwoniłam tam kilka razy, ale też nic.

Opinia psychiatry

- Jeżeli dziecko kładzie się do łóżka, czy nie chce wychodzić z domu, to szuka się dla tego dziecka pomocy, żeby ono mogło normalnie funkcjonować. A tam powstała odwrotna sytuacja – mówi psychiatra dr n. med. Stanisław Teleśnicki.

- Jedynym rozsądnym wytłumaczeniem tej sytuacji wydaje się to, że ktoś z członków rodziny jest pod wpływem jakiś produkcji urojeniowych, doznań omamowych i w związku z tym udzielił swoje przekonania tej dziewczynie. I tym spowodował, że ona nie wychodziła z domu. Dziecko może przejąć ten sposób myślenia – uważa dr n. med. Stanisław Teleśnicki

Zniknięcie Mirelli

- Tatuś Mirelki, jak zapytałam, jak tam u niej, powiedział, że zaginęła – wspomina jedna z sąsiadek.

- Wszystkim mówiłem, że ona tam jest w mieszkaniu. Ale słyszałem: "Nie, panie Staszku, wydaje się panu. Tam może ktoś przyszedł, jej nie ma ponad 20 lat" – przywołuje pan Stanisław. I zastanawia się: - Czemu jej nigdy w oknie nie było?

W pamięci dawnej koleżanki ze szkolnej ławki utkwiła "samotność" Mirelli.

- Jak już musiałam iść od niej do domu, to prosiła bym została dłużej – wspomina dzisiaj pani Beata.

- W ostatnich latach może już sama nie chciała wychodzić, bo bała się zewnętrznego świata. Mama też jej powtarzała: "Ty nie umiesz chodzić. Masz zepsute zęby. Utną ci nogi. W szpitalu nie dają jeść". I ona bała się zewnętrznego świata – uważa pani Laura.

Nieprzyjemny zapach w bloku

Ze strzępów dostępnych informacji wynika, że z upływem lat starzejący się rodzice pani Mirelli prawdopodobnie nie umieli zadbać o podstawowe potrzeby higieniczne zamkniętej w pokoju, leżącej i cierpiącej z powodu postępującej infekcji nóg córki.

- Czasem było czuć niesamowity smród. Musiałam balkon zamykać – mówi jedna z sąsiadek.

- Mirella opowiadała mi w szpitalu, że ostatnio w jej domu było bardzo nerwowo. Jej mamę irytowało dosłownie wszystko – mówi pani Luiza.

Podczas pobytu pani Mirelli w szpitalu lekarze podleczyli ją i postawili na nogi. Jednak policja i pomoc społeczna nie zrobiły w tym czasie nic, by ustalić przyczyny izolacji kobiety i zabezpieczyć jej przyszłość. W efekcie, ku zdumieniu mieszkańców, pani Mirella, jakby nic się nie stało, wróciła do domu, w którym rozegrał się jej dramat.

- Byliśmy w tamtą niedzielę odwiedzić Mirellę. Wiedzieliśmy przez otwarte drzwi, jak siedziała na tapczanie, poprosiłem by podeszła, żeby pogadać. Wtedy powiedziała: "Ja już nie dam rady chodzić na nogach". W szpitalu chodziła, a tutaj minęły dwa tygodnie i już nie chodzi? – dziwi się pan Stanisław.

- Martwię się, że ona będąc w domu nie jest odseparowana. Przypuszczam, że w domu obwinia się ją o to, co zrobiła, co powiedziała. Że to wszystko jest jej wina. Strach pomyśleć, co ta dziewczyna przeżywa – zastanawia się pani Aleksandra.

Sprawą zajmuje się prokuratura

Sytuacja pani Mirelli wróciła do punktu wyjścia, a jej rodzice nie otwierają teraz drzwi nawet na wezwanie policji. Jedyna szansa na zmianę losu kobiety leży w rękach prokuratury, która po nagłośnieniu sprawy przez media w końcu rozpoczęła śledztwo dotyczące znęcania się nad kobietą.

- Planujemy uzupełniające przesłuchanie pokrzywdzonej. Myślę, że przez sąd z udziałem psychologa, celem uzyskania opinii sądowo-psychologicznej – mówi Sabina Kuśmierska z Prokuratury Rejonowej w Chorzowie.

- Trzeba jej pomóc, uważam, że należy się jej jakieś drugie życie. Żeby coś zobaczyła, przeżyła w życiu coś dobrego – kwituje pani Beata.

Cały materiał na stronie programu Uwaga! TVN.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości