"Komentowały wygląd miejsc intymnych pacjentki, śmiały się na głos, zawstydzały" - wspomnienia pielęgniarki

pielęgniarka trzyma za rękę rodzącą kobietę, nacinanie krocza przy porodzie
Wspomnienia pielęgniarki
Źródło: FatCamera/Getty Images E+
"Przyj mocniej! Chcesz zabić to dziecko? Co z ciebie za matka?!" - takie słowa usłyszała jedna z kobiet podczas porodu. Braki w kadrach, strach o posadę i wyzwiska okazują się być stałymi elementami szpitalnej rzeczywistości. Na rozmowę z dziendobry.tvn.pl zgodziła się pielęgniarka, która przez wiele lat pracowała na oddziale noworodkowym.

Jak wyglądała praca w szpitalu?

Na czym polegały Pani obowiązki?

Moja rola zaczynała się od dzwonka, czyli sygnału, że zaczął się poród. Do pomocy biegła ta pielęgniarka, która znajdowała się najbliżej danej sali. Położne często wychodziły na korytarz i krzyczały: "Rodzimy! Noworodki, rodzimy!". No i się biegło. Trzymałam taką ogromną, białą płachtę i czekałam na dziecko. Gdy poród był prawidłowy, a dziecko zdrowe, wszystko odbywało się spokojnie. Jednak zdarzało się, że były komplikacje. Kobieta bardzo krwawiła czy mdlała. Wtedy dosłownie rzucano mi noworodka na to białe prześcieradło, ja go przytulałam do piersi i biegłam na swój oddział. Dopiero tam się go myło, ważyło, karmiło. Dopóki dziecko nie opuściło szpitala, było pod opieką pielęgniarek. Czasami też wzywano nas jako pomoc na oddział ginekologiczny. Na szczęście, nieczęsto.

Dlaczego na szczęście? 

Okres mojej pracy "na noworodkach" to był czas, w którym aborcje były nie tyle dozwolone, ile bardzo popularne. Takich zabiegów wykonywało się od kilku do kilkunastu dziennie. Moja oddziałowa często wysyłała mnie jako asystę dla lekarza. Tego widoku chyba już nigdy nie wymażę z pamięci. Musiałam tam posprzątać, wymyć narzędzia. Widziałam te maleńkie rączki, nóżki. Nie chciałam w tym uczestniczyć, brać nawet biernego udziału. Lekarz krzyczał na mnie podczas zabiegu, żebym się tak nie krzywiła, że tu nie ma czego przeżywać. A mnie po prostu ciekły łzy po policzkach. Byłam zmuszona, by tam stać. 

DD_20211015_Polog_REP
Połóg – jak przetrwać trudny czas po porodzie?
Połóg to czas, kiedy kobieta dochodzi do siebie po porodzie. Co czuje? Dlaczego warto skorzystać z pomocy położnej?
Źródło: Dzień Dobry TVN

Nie mogła Pani odmówić asysty? 

Te kilkanaście lat temu lekarzowi nie można było odmówić niczego. Nie wypadało i nie wolno było zwrócić uwagi, zasugerować innego rozwiązania. Po pewnym czasie doktor zaznaczył, że nie chce mnie widzieć na sali, w której odbywały się aborcje. Kamień spadł mi z serca, choć do tej pory czuję wyrzuty sumienia. 

To są najgorsze wspomnienia z tamtego okresu ?

Jedno z najgorszych. Najbardziej traumatyczna jednak zawsze była śmierć. Do dzisiaj pamiętam jedną sytuację, w której karetka przywiozła kobietę do porodu na miesiąc przed terminem. Skończyło się tym, że dziecko przeżyło, a matka zmarła. Nie wiem, skąd się to bierze, ale na całym oddziale panowała przeszywającą cisza. Mam wrażenie, że nawet windy przestały wtedy jeździć. Krzyk młodego wdowca, świeżo upieczonego ojca było słychać chyba wszędzie. Procedury wymagały tego, żeby jakiś czas po śmierci zmarły leżał na sali operacyjnej, w której odbywał się zabieg. Musiałam tam wejść, wszystko przygotować, posprzątać, zająć się noworodkiem. Nie dało się powstrzymać płaczu. W obliczu takiej tragedii nie myśli się racjonalnie. Rodziny krzyczały wtedy, że nienawidzą dziecka, że woleliby, żeby to ono zmarło. Nie potrafię sobie wyobrazić, co dzieje się w takim momencie.

Wspomnienia z oddziału dla noworodków

Czy pielęgniarki były winione za śmierć noworodków ? 

To nie było tak, że całe zło szpitala spadło na nas. Niemniej jednak, gdy zdarzały się tragedie, problemy czy niedociągnięcia, byłyśmy pierwszymi osobami, w których szukano winy. Dla nas było oczywiste, że lekarz poprze drugiego lekarza, a nie pielęgniarkę. Nieważne, o jaką sprawę chodzi i czego dotyczyła. Traktowało się nas jak kogoś gorszego.

Jakie niedociągnięcia i tragedie ma Pani na myśli? 

Mówię tutaj o źle dobranych lekach czy zlecaniu zabiegów, które były niemożliwe do wykonania ze względu na wyposażenie oddziału. Były takie chwile, że na naszym oddziale było dwadzieścia noworodków. Lekarz połowie z nich zlecał specjalne naświetlanie, które miało trwać dziesięć czy dwanaście godzin. I trzeba było polecenie wykonać. Nikogo nie obchodziło, że mieliśmy tylko dwa inkubatory. Zdarzało się, że wkładane były po dwa noworodki do jednego inkubatora. Nawet wtedy, gdy pojawił się nowy sprzęt, to stał przykryty prześcieradłem, bo nikt nie umiał go obsługiwać. Za dzienne obchody i badania noworodków był odpowiedzialny ordynator. Nazywaliśmy go "walecznym", bo za jedyne słuszne dowody uważał te przedwojenne. Zdarzało mu się osłuchiwać dzieci, oceniać szmery serca i zlecać im leczenie, nie wkładając słuchawek od stetoskopu do uszu. 

Szpitala nie było stać na specjalistyczny sprzęt czy inwestowało się w inne oddziały ? 

Szpitala nie było stać na rumianek, a co dopiero mówić o inkubatorach, specjalistach, sprzęcie. Gdy rodziły się dzieci z zapaleniem spojówek, to na dyżur przynosiłam rumianek z domu i robiłam okłady. Matki często były wykończone po porodzie. Nie myślały o tym, że w szpitalu mogło brakować podstawowych narzędzi pracy. 

Przecież na każdym z dyżurów jest lekarz. Nikt nie zareagował na braki czy błędy w zaleceniach? 

Z informacją, że lekarz był zawsze, trzeba być ostrożnym. Często zdarzało się tak, że na dyżurach, zwłaszcza nocnych, pracowały tylko pielęgniarki. Gdy zaczynał się poród, jakieś komplikacje z noworodkiem czy pacjentką, szukałyśmy specjalisty na innych oddziałach. W przypadku tak małych dzieci to pierwsze minuty i godziny są najważniejsze. Noworodki wymagają stałej opieki. Od pierwszego, niewinnego objawu do śmierci może dojść w kilka chwil. Na początku pracy myślałam, że bardziej doświadczone pielęgniarki i położne będą pewnego rodzaju mentorkami. Szybko przekonałam się, że się myliłam.  

Traktowanie pacjentek i noworodków

Czy zdarzały się obelgi w stosunku do współpracowników? 

Niestety obelgi, krzyki i wyzwiska kierowane były i do współpracowników, i pacjentek. Do dzisiaj pamiętam jedną położną, która mimo tego, że kończyła to samo studium co ja, uważała się za ważniejszą w hierarchii. Mówiąc ważniejszą, mam na myśli bezkarną. Podczas jednej akcji porodowej krzyknęła do mnie z końca sali: "No i co się na mnie patrzysz? Wy...dalaj po dziecko", tylko dlatego, że ona chciała dokończyć swoją kawę w spokoju. Pacjentki często słyszały, że nie mają prawa krzyczeć podczas porodu, bo same tego chciały. Pamiętam, jak do jednej z kobiet, która rodziła pierwszy raz, lekarz krzyknął: "Przyj mocniej! Chcesz zabić to dziecko? Co z ciebie za matka?!". Sam fakt porodu jest stresujący i przerażający. Ta biedna kobieta po tych słowach wpadła w przerażenie, panikę. Ostatecznie wykonano jej cesarskie cięcie.

Jak traktowano kobiety podczas cesarskiego cięcia? Czy tutaj ma Pani podobne doświadczenia?

Cesarskie cięcie w naszym szpitalu było traktowane jako ostateczność. Lekarze często używali specjalnych kleszczy, które na szczęście w większości miejsc poszły w zapomnienie. Łapało się nimi za główkę dziecka i siłą wyciągało na świat. Wyglądało to bardzo drastycznie. Dzieci często rodziły się z wielkimi krwiakami na główkach. Czasami guzki powstałe po użyciu kleszczy były wielkości piłek, więc już w pierwszych godzinach życia wprowadzano poważne leczenie. Cesarskie cięcie wiązało się też z dużymi kosztami. Robiono wszystko, by kobiety rodziły naturalnie. Podawano leki, kroplówki. Pamiętam też lekarza, którego "metody" wywoływania porodu przyprawiały o dreszcze. 

Czy może Pani opisać te metody?

Chodzi o potocznie nazywane "kopanie". Gdy u pacjentki pojawiał się problem z parciem, lekarz z całej siły uciskał brzuch pacjentki. Ale nie dłonią, tylko łokciem lub kolanem. Czasami miałam wrażenie, że się na nich dosłownie zawieszał. Używał całej swojej siły, a one były tak zmordowane, że chyba nawet nie wiedziały już, co bardziej je boli - poród czy ten lekarz starający się siłą wypchnąć dziecko na świat. Była tylko jedna pielęgniarka, która odważyła się zwrócić lekarzowi uwagę na te metody. Bardzo szybko straciła pracę. Potem wiedziałyśmy już, że musimy całą swoją uwagę skupić na kobiecie, by ulżyć jej choć trochę.

Nawet te bardziej doświadczone pielęgniarki i położne nie zwracały uwagi lekarzowi? 

One doskonale znały te metody i dla nich nie było to nic nadzwyczajnego. Niestety to, że miały lata doświadczenia nie oznaczało, że były profesjonalne. Często komentowały wygląd miejsc intymnych pacjentki, śmiały się na głos, zawstydzały. Niektóre "żarty" aż wstyd mi powtarzać.

Czy były osoby, które traktowano inaczej? 

Myślę, że specjalne traktowanie w placówkach medycznych to niestety do tej pory duży problem. Rodzina, najbliżsi znajomi lekarzy czy położnych byli zawsze traktowani z największą starannością. Były też sytuacje, w których mówiono nam, że niektórymi osobami mamy się wcale nie przejmować i możemy traktować je gorzej. Głównie dotyczyło to kobiet, które w opinii lekarzy były uważane za rozwiązłe, którym kiedyś zarzucano prostytucję. Potrafiła przyjść do sali pani doktor i powiedzieć, że mamy założyć dwie pary rękawiczek, bo nigdy nie wiadomo, czym możemy się zarazić. A te pacjentki tego słuchały.

 Jak po latach ocenia Pani swoją pracę na oddziale noworodkowym? 

Ze wszystkich oddziałów, na których pracowałam, praca z noworodkami była najprzyjemniejsza. Ale z noworodkami, a nie na oddziale noworodkowym. Ogrom stresu i niebywała odpowiedzialność jest obecna też po wyjściu z dyżuru. Stres o zdrowie i życie maluchów przenosiłam na swoją rodzinę. Dorosły powie, co go boli, tak małe dziecko nie powie nic. Przez lata pracy bałam się, że zostanę wyrzucona za swoje poglądy, za to, że nie chcę uczestniczyć w niektórych zabiegach. Na szczęście przez splot różnych wydarzeń przeniesiono mnie na inny oddział.

Czy osoby, o których Pani opowiada, dalej pracują w tym szpitalu? 

Nie wszystkie osoby, o których wspomniałam, dalej są częścią służby zdrowia. Zmienił się ordynator, pojawiły się nowe twarze, kilka osób zmarło. Ja już dawno tam nie pracuję, ale rozmawiam ze swoimi dawnymi koleżankami. Wiem, że lekarz, który za wszelką cenę nalegał na naturalne porody, nie wykonuje już swojego zawodu.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości