Czy warto zostać modelką do zabiegów estetycznych? "Twarz przypominała nierówno obity worek treningowy"

Modelki do zabiegów estetycznych. Czy warto się zdecydować?
Źródło: Dzień Dobry TVN
Nowość w medycynie estetycznej - tropokolagen
Nowość w medycynie estetycznej - tropokolagen
10 minut dziennie, by pozbyć się zmarszczek
10 minut dziennie, by pozbyć się zmarszczek
Zimowe zabiegi na twarz – ostatni dzwonek
Zimowe zabiegi na twarz – ostatni dzwonek
Błoto, borowina, glinki – jak poprawiają wygląd naszej skóry?
Błoto, borowina, glinki – jak poprawiają wygląd naszej skóry?
Jak zadbać o siebie naturalnie
Jak zadbać o siebie naturalnie
Pielęgnacja skóry twarzy na dzień i na noc
Pielęgnacja skóry twarzy na dzień i na noc
Chcemy wyglądać dobrze i czuć się atrakcyjni. W osiągnięciu tego celu pomagają nam usługi oferowane przez branżę beauty. Niestety nie każdy może sobie pozwolić na wizytę w gabinecie lekarza specjalisty od medycyny estetycznej. Alternatywnym rozwiązaniem może być zostanie modelką i wzięcie udziału w kursie organizowanym dla przedstawicieli branży beauty. Czy warto się na to zdecydować?

Modelka fryzur - kim i jak nią zostać?

Jak czytamy w tekście Elżbiety Turlej opublikowanym w tygodniu "Newsweek", 61-letnia pani Bożena od pięciu jest modelką fryzur. Pozwala, aby początkujące fryzjerki na jej włosach uczyły się nakładania farby czy strzyżenia. Kobieta w rozmowie z magazynem przyznała, że to lubi, a do tego "strzyżenie i farbowanie podczas takiego kursu kosztuje 100 złotych. Dwa, trzy razy taniej niż w profesjonalnym salonie". Podkreśliła jednak, że nie chodzi o pieniądze, a o przygodę.

- Bo za każdym razem oddaję się w ręce kogoś innego. Można wtedy pogadać, wymienić się spostrzeżeniami na temat trendów. Teraz na przykład modne są, czego na kursach uczą się adepci fryzjerstwa, ombre i sombre, keratynowe prostowanie i odżywienie, czyli botoks i bioplastia włosów. Gdyby nie kursy, nie miałabym o tym pojęcia - powiedziała "Newsweekowi" pani Bożena. Jak dodała, bycie modelką ją odstresowuje.

- No i wychodzę, tak jak dziś, po podcięciu końcówek i nałożonym na włos ciemnym brązie, o 10 lat młodsza. (...). Bycie modelką jest OK - stwierdziła.

Anna Widłak z Kreatywnego Centrum Szkoleniowego, organizatorka kursów i szkoleniowiec w rozmowie z Elżbietą Turlej wskazała, że "najwięcej kursantek to absolwentki szkół fryzjerskich".

- Przez kilka lat nawijają wałki i ćwiczą na główkach, czyli sztucznych włosach. Na naszych kursach często mają po raz pierwszy kontakt z modelkami - zaznaczyła Anna Widłak. Jej zdaniem problemy przyszłych fryzjerek to wyniki obowiązującego systemu nauczania.

"Szkoły odsyłają uczennice na praktyki do salonów fryzjerskich, a tam nikt nie ma czasu, żeby je uczyć. Po szkole zgłaszają się do pracy, ale niewiele umieją, więc zaliczają zawrotkę z salonu na kasę w Biedronce. Na kursach mają nie tylko do czynienia z żywym włosem, ale też emocjami modelek" - czytamy w tygodniku.

Czy warto poprawiać urodę?

W dalszej części teksu poznajemy historię Marii (imię bohaterki zostało zmienione). Kobieta również zdecydowała się wziąć udział w kursie. Nie był on jednak poświęcony fryzjerstwu, a zabiegom z zakresu medycyny estetycznej. W rozmowie z tygodnikiem kobieta stwierdziła, że jest "dowodem na to, że oddawanie twarzy w celach testowych nie jest dobrym pomysłem". Już po szkoleniu, na którym powiększono jej usta, dowiedziała się, że "w polskim prawie brak regulacji, kto może wykonywać zabiegi medycyny estetycznej". Środowisko lekarskie chce, aby tego rodzaju zabiegi mogli wykonywać tylko lekarze i lekarze dentyści.

"Jest już w tej sprawie projekt ustawy, ale dopóki nie wejdzie w życie, branża beauty w odróżnieniu od branży fryzjerskiej to w Polsce wolnoamerykanka. Szkolenia, podczas których dochodzi do ingerencji w ludzką tkankę, to również wolnoamerykanka, bo często przeprowadzają je pozbawieni takich praw kosmetolodzy czy kosmetyczki. Dysponujący dyplomami, które z kolei wystawili im inni adepci kilku-, kilkunastogodzinnych kursów" - czytamy w artykule.

Zapytana, co ją skłoniło do udziału w kursie odpowiedziała, że zarabia najniższą krajową. Przy takich zarobkach nie może sobie pozwolić na wydatek 2 tys. złotych.

- Za oddanie ust kursantkom płacę połowę mniej. Poza tym szkolenie robiła znana w mieście kosmetolożka - zaznaczyła. Opowiadała, że podczas kursu "były cztery modelki i cztery kursantki, kosmetyczki".

- My, modelki, leżałyśmy na łóżkach polowych. Kosmetolożka najpierw nas wszystkie znieczuliła, a potem po kolei razem z kursantkami wstrzykiwała nam kwas hialuronowy w usta - wspominała. Preparat otrzymała jako ostatnia. "Bolało, bo znieczulenie przestało działać. Z jednej strony ust igłę wbijała kosmetolożka, z drugiej kursantka. Efekt? Usta opuchnięte i asymetryczne. Opuchlizna zejdzie za kilka dni, przekonywała prowadząca szkolenie, ale po kilku dniach wargi były nie tylko ogromne, ale też pełne grudek. I bolały" - czytamy w tygodniku.

Pani Maria próbowała szukać pomocy u kosmetolożki, jednak ta przestała odbierać od niej telefony.

- Nie wiedziałam nawet, jaki preparat mi wstrzyknęła. Poszłam do lekarza, który robi zabiegi medycyny estetycznej, a ten na mój widok złapał się za głowę. Zaproponował hialuronidazę, czyli rozpuszczenie kwasu. Coś, co miało być tanie, zamieniło się w drogą imprezę, bo hialuronidaza kosztowała mnie 2 tys. zł. Efekt? Wiotkie, rozepchnięte usta. Ładniejsze były moje własne - powiedziała "Newsweekowi".

Jakie zabiegi oferowane są na kursach?

W charakterze modelki na takich kursach pojawia się również Anna Kret, asystentka w kancelarii prawnej oraz - po godzinach - trenerka personalna i dietetyczka. Jak czytamy w tygodniku, z dużymi sukcesami startuje w sportach sylwetkowych w kategorii bikini trained. Wygląd jest dla niej szczególnie ważny, niestety pracę kończy ok. 22, a to jej godzinie bardzo trudno jest znaleźć kogoś, kto "zrobi paznokcie, przyklei rzęsy czy wykona opalanie natryskowe". W weekendy jest znacznie łatwiej, bo to właśnie na te dni szkoleniowcy szukają modelek. Choć, jak wyznała w rozmowie z "Newsweekiem", propozycji jest dużo, to nigdy nie wiadomo, na kogo się trafi i jaki będzie efekt.

Mimo że nie ma zbyt wielu złych doświadczeń, to podczas jednego z kursów, gdy miała doczepiane rzęsy, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Spodziewała się usługi 1-1, czyli do jednej naturalnej kępki rzęs przykleja się jedną sztuczną. Jednak osoba, która wykonywała zabieg, zastosowała metodę 2-1, czyli do jednej naturalnej kępki przykleja się dwie sztuczne. Niestety rzęsy wyglądały nienaturalnie, co gorsza klej dostał się do oka. Na szczęście kobiecie udało się znaleźć specjalistę, który go rozpuścił i usunął sztuczne kępki.

Znacznie mniej szczęścia miała pani Weronika (imię bohaterki zostało zmienione). Kobieta niedawno urodziła dziecko, rozstała się partnerem. Na szkolenie z wolumetrii twarzy (modelowanie owalu twarzy) poszła, aby podnieść swoją samoocenę. Co więcej, jako modelka za zabieg miała zapłacić tylko połowę ceny. Jak czytamy w "Newsweeku", kurs przeprowadzała kobieta znana z telewizji. Po czasie miało się okazać, że nie ma ona studiów wyższych, ukończyła jedynie kilkudniowe szkolenia m.in. z podawania botoksu.

- Najpierw musiałam podpisać oświadczenie, że jestem świadoma ewentualnych efektów ubocznych zabiegu. Potem instruktorka i kursantki pracowały na dwie ręce: w zrobione w skórę nakłucia tłoczyły kwas hialuronowy. Szkoląca robiła mój lewy policzek, szkolone prawy - relacjonowała kobieta. Już po zabiegu było widać, że twarz jest asymetryczna. Kiedy wróciła do domu, dostała gorączki, miała też problemy z oddychaniem. Po pewnym czasie gorączka spadła, aby wrócić po kilku godzinach.

- Twarz już nie była asymetryczna, ale przypominała nierówno obity worek treningowy. Była kwadratowa, bo kulki wstrzykniętego kwasu przesunęły się na dół twarzy i zamiast ją wypełniać, obciążały. Zadzwoniłam do prowadzącej szkolenie i usłyszałam, że mam masować twarz, bo wtedy kwas pójdzie na górę. Przekonywała też, że minie kilka dni i gorączka spadnie. Na szczęście jej nie posłuchałam, pobiegłam do lekarza, który natychmiast podał mi dożylnie antybiotyk. Po badaniach krwi usłyszałam, że przyszłam w ostatniej chwili, bo po kilku dniach mogłam dostać sepsy. Kiedy doszłam do siebie, postanowiłam pozwać prowadzącą kurs. Sprawa o narażenie życia i zdrowia ruszy na początku lipca - powiedziała tygodnikowi.

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości