Z powodu strajku nie wyjedzie do pacjentów połowa karetek. Poruszające słowa ratownika, o co tak naprawdę walczą

Trwa protest ratowników medycznych
1 września ruszył protest ratowników medycznych w całej Polsce w szpitalach wojewódzkich. Pracownicy odmówili przyjścia do szpitala lub wzięli minimalną liczbę godzin podczas dyżurów, by w ten sposób pokazać, że nie zgadzają się na warunki pracy, które oferują placówki. Przez sześć dni nie wyjedzie niemal połowa zespołów. Jak bunt wygląda w praktyce? O tym opowiedział Bartłomiej Matyszewski, ratownik medyczny.

Strajk ratowników medycznych

Strajk ratowników medycznych rozpoczął się 1 września i potrwa do 6 września. Nie jest to pierwszy protest służby zdrowia. Walka z systemem i szpitalami trwa od ponad 5 lat. O co tak naprawdę chodzi?

- Można to skwitować tak – chcemy godnie pracować. Chcemy mieć uposażenie adekwatne do naszego doświadczenia, do wymagań, jakie nam się stawia. Pracujemy 24 godziny, jest naprawdę ciężko. My o ostatniej chwili w pocie czoła walczymy, by za wszelką cenę ratować każde ludzkie życie – powiedział Bartłomiej Matyszewski.

Co więcej, Bartłomiej dodał także, że zarobki ratowników nie są korzystne dla pracownika. Nie chodzi tu tylko o niską wypłatę, ale także o fakt, że w przypadku choroby, osoba ta nie dostanie pieniędzy za dni spędzone w domu. Ponadto ratownik sam musi odprowadzać ZUS, a także inwestować w szkolenia. W ciągu 5 lat zobligowany jest uzbierać 200 punktów ECTS w zakresie kształcenia. – W przeliczeniu na szkolenia to kilka tysięcy złotych. Musimy je realizować, ponieważ, gdy zabraknie punktów, istnieje ryzyko, że nasz pracodawca nie przedłuży kontraktu – dodał.

Ja boję się podawać to, co mam w kontrakcie, bo już pojawiają się sytuacje, w których jesteśmy ścigani, dostajemy kary. To jest zdecydowanie mniej niż w popularnym dyskoncie. Nie mamy jednak prawa, żeby chorować, bo pracujemy na kontrakcie. Nie pojawisz się w pracy – nie zarabiasz.

- wyjaśnił.

Na czym polega protest ratowników?

Kolejny strajk ratowników tym razem potrwa aż 6 dni. W tym czasie połowa karetek nie wyjedzie do pacjentów we wszystkich województwach w Polsce. Ratownicy medyczni nie chcą już oklasków i wychwalania w telewizji, jak to było podczas pandemii.

- Osób, które się sprzeciwiają i solidaryzują z nami, jest kilka tysięcy. Na ten moment w Warszawie z 50 zespołów jeździ kilkanaście. Na razie spotkaliśmy się jednak z zastraszaniem, ze szczuciem - wyjaśnił ratownik.

Bartłomiej dodał również, że w obecnych czasach zawód ratownika medycznego nie zachęca młodych pokoleń do podejmowania pracy.

- To jest taki zawód, który ma ten element pasji, który przyciąga. W pewnym momencie dochodzi do otrzeźwienia i okazuje się, że tymi oklaskami, którymi nas obdarowano, nie da się opłacić rachunków. Wtedy koledzy i koleżanki przechodzą do sektora prywatnego, pojawiają się przebranżowienia, wyjazdy z kraju. Każdego tygodnia ktoś odchodzi, a ilość studentów nie jest w stanie zaspokoić tych strat. W pewnym momencie może się okazać, że pójdziemy tam, gdzie nas szanują, gdzie za pracę jest adekwatna wypłata - podsumował.

Bartłomiej przyznał też, że ratownik medyczny bierze odpowiedzialność za medyczne czynności ratunkowe na poziomie lekarskim. Mimo wszystko zarabia piątą część tego, co lekarz. To sprawia, że coraz mniej ludzi decyduje się pozostać w branży. Jak się okazuje, w tym momencie brakuje około 5-8 tysięcy osób, żeby z dnia na dzień pokryć braki.

Zobacz także:

Trzynastoletni Tomek walczy z otyłością. "Był moment, że nie mógł sobie poradzić z zawiązaniem butów"

"(Od)wagi dzieciaki!" - akcja społeczna Dzień Dobry TVN. Pomagamy rodzicom zadbać o zdrowie najmłodszych

Rodzice i nauczyciele komentują zalecenia Ministerstwa Edukacji i Nauki. "Jedyna forma ruchu zostanie odebrana"

Autor: Nastazja Bloch

podziel się:

Pozostałe wiadomości