Rezydenci biur podróży skarżą się na turystów. "Dzwoni kobieta i mówi, że urwał jej się sznurek od tamponu"

Rezydenci biur podróży
Hinterhaus Productions / Getty Images
Źródło: Digital Vision
Rezydent biura podróży to dla wielu praca marzeń – opłacone mieszkanie w kurorcie, wieczne wakacje i dolce vita łamane przez dolce far niente. I zapewne by tak było, gdyby nie turyści, którymi trzeba się zajmować 24 godziny na dobę. Bo każdy rezydent ma przecież numer alarmowy i zawsze musi odebrać telefon. A sytuacje bywają naprawdę zaskakujące: od ataków terrorystycznych po urwany sznurek od tamponu.

Jak wygląda praca rezydenta?

Uśmiechnięci, ubrani w jednakowe mundurki, muśnięci słońcem – rezydenci biur podróży witają turystów na lotnisku i pomagają im na każdym etapie podróży: organizują transfery pomiędzy hotelami a lotniskiem, interweniują w nagłych przypadkach i sprzedają wycieczki fakultatywne. Te ostatnie bywają prawdziwą żyłą złota, ale też źródłem nieocenionych anegdot.

- Byłem rezydentem w jednym z największych biur podróży na europejskim rynku, pracowałem w Maroku – opowiada Michał. – Do moich obowiązków należało również oprowadzanie wycieczek, ponieważ na destynacji brakowało polskojęzycznych przewodników. Kraj mnie zafascynował, więc wyjazdy sprzedawały się genialnie. Był tylko jeden mały problem – w ofercie mieliśmy wycieczkę nad wodospady, a te wysychały w lipcu i do września były stertą kamieni. Oferowaliśmy też wyprawę na tropienie flamingów, których o tej porze roku nie można było spotkać na wybrzeżu. Co tydzień więc udawałem zaskoczonego, tłumacząc, że natura nie działa na zawołanie – dodaje ze śmiechem.

Czujność wśród turystów powinien wzbudzać blady rezydent lub przewodnik. Brak opalenizny oznacza, że prawdopodobnie przyleciał na miejsce razem z ostatnią grupą i wie o nim mniej więcej tyle, co podlegający mu turyści.

- Zwykle jest tak, że obsługa planowana jest na zakładkę: zanim jedna załoga opuści destynację - wprowadza nowych pracowników. W założeniu ma to zająć jeden turnus, czyli czas pomiędzy kolejnymi przylotami – wyjaśnia Adrian, były rezydent. – W praktyce wszystko zależy od szefa rządzącego na miejscu. Zdarzyło mi się być wysłanym na wycieczkę dwa dni po przylocie. Byłem tam pierwszy raz. Historii, zwyczajów czy dobrych restauracji można się nauczyć z przewodników, ale odpowiedź na pytanie "gdzie jest toaleta" trzeba poznać empirycznie. Można też odpowiedzieć: tam, gdzie zawsze, ale nie wzbudza to sympatii wśród turystów. Wiem, bo sprawdziłem – zaznacza.

Rezydent i przewodnik w jednym

Nie jest tajemnicą, że oprócz prowizji ze sprzedaży wycieczek, wiele miejsc oferuje rezydentom i przewodnikom dodatkowe pieniądze za podsyłanie im klientów. W środowisku jest to norma: lokalni sprzedawcy czy restauratorzy mają zysk, a turyści są przekonani, że świetnie obeznany rezydent właśnie zdradził im prawdziwe insiderskie wskazówki. Zasada jest jedna: nie poleca się miejsc, do których samemu się chodzi, bo nikt w dniu wolnym nie chce spotkać swoich klientów.

- To naprawdę nie są wakacje – mówi Marta, która przed pandemią pracowała w krajach Maghrebu. - Zazwyczaj mieliśmy wolny jeden dzień w tygodniu. Francuskie czy włoskie hotele klubowe mają jednego rezydenta do dyspozycji gości ośrodka, jednak wiele biur przydziela swoim pracownikom cały rejon, np. 7 hoteli wzdłuż wybrzeża, w których łącznie wypoczywa 700 turystów. Nie ma możliwości, żeby w takiej grupie osób przynajmniej jednej nie spotkał prawdziwy festiwal nieszczęść – zdradza z przekorą.

A repertuar spraw zgłaszanych rezydentowi bywa naprawdę nieograniczony.

- Nigdy nie zapomnę tego telefonu – wspomina Anita, była rezydentka. – Późny wieczór, dzwoni zestresowana kobieta i bez ogródek mówi, że urwał jej się sznurek od tamponu podczas próby jego wyjęcia. Informuję ją, że zamówię jej wizytę u lekarza i za chwilę oddzwonię, żeby podać szczegóły. Po kilkunastu minutach odbiera przeszczęśliwa, informując mnie: mąż mi wyjął, proszę się nie przejmować – wspomina.

Wśród spraw zgłaszanych rezydentom górują prośby o zamianę pokoi hotelowych, zapytania dotyczące godzin odjazdu autokaru, czy możliwości zarezerwowania opcjonalnej wycieczki. Telefon rezydenta rozgrzewa się do czerwoności w zasadzie tylko jednego dnia – tuż po przylocie, kiedy katalogowe zdjęcia weryfikuje rzeczywistość.

- Póki hotel wygląda trochę inaczej niż na zdjęciach, ale jego oferta się zgadza, nie mamy się czym przejmować – mówi Marta. – Gorzej, jeśli biuro w Polsce doprowadziło do tzw. overbookingu i musimy gościom zaproponować inny resort. To w zasadzie propozycja nie do odrzucenia – jeśli turyści są już na miejscu, czyli impreza się rozpoczęła, rezygnacja z udziału wiążę się z powrotem na własny koszt. Czy wiemy o tym, że nie będzie miejsca w hotelach, które wybrali nasi klienci? Zazwyczaj tak, jednak nikt nie informuje ich o tym przed wylotem, bo to zobowiązywałoby biuro podróży do pełnego zwrotu kosztów, a to nie jest w niczyim interesie. Na miejscu rezydent musi poradzić sobie z całą sytuacją – dodaje.

Overbooking na wakacjach

Overbookingi, choć nie są nagminne, to nie należą do rzadkości. To prawdziwa zmora nie tylko turystów, ale też pracowników, którzy muszą zapanować, nad słusznie rozwścieczonymi klientami. W teorii tacy wczasowicze powinni dostać pokój hotelowy w takim samym lub wyższym standardzie w wybranej przez nich miejscowości. W praktyce – i co ważniejsze – w środku sezonu, upycha się ich gdziekolwiek znajdzie się wolne miejsce.

- Zdarzyło mi się wysłać gości na dwudniową darmową wycieczkę, tylko dlatego, że w tym czasie nie było dostępnych pokoi – wspomina Michał. – Najważniejsze, to nie dać się zakrzyczeć i nie doprowadzić do wyłonienia się lidera grupy rozwścieczonych ludzi, a jeśli już taki się pojawi, to kompletnie go ignorować – radzi. – Pamiętam, grupę gości przekwaterowanych z pięciogwiazdkowego do trzygwiazdkowego hotelu. Na spotkanie ze mną przynieśli pudełeczko karaluchów złapanych w pokoju, które wyspali mi na głowę – skarży się.

Z historii rezydentów wyłania się kilka sylwetek typowego turysty: bezproblemowy, awanturnik, który zawsze ma rodzinę w telewizji i szwagra prawnika oraz typ wiecznie niezorientowany nie zawsze mający świadomość, w jakim kraju obecnie przebywa. Oczywiście ten ostatni staje się najczęstszym bohaterem wieczornych opowieści przy winie. Pst! Przy wodzie – bo rezydent nie może być pod wpływem, gdy nagle zatelefonuje klient.

- Brałem kąpiel, gdy zadzwoniła do mnie koleżanka, informując, że grupa naszych turystów nie wsiadła do samolotu – wspomina Michał.- Pojawiłem się na lotnisku w ciągu piętnastu minut. Na miejscu okazało się, że chociaż przywieźliśmy ludzi, to samolot był opóźniony, ale check-in zamknięto zgodnie z planowaną godziną odlotu. W związku z tym, że nasi turyści nie znaleźli właściwego stanowiska przez trzy godziny, postanowili przeczekać ten czas i zadzwonić do nas po starcie samolotu – dodaje i zaznacza, że nie był to koniec tej historii. – Zostali dwa dni dłużej, a mnie powierzono rolę dowiezienia ich na czas na nowo zarezerwowany samolot. Pech chciał, że w międzyczasie zmieniło się lotnisko odlotu i pojechaliśmy do portu oddalonego o 100 km od właściwego. W międzyczasie odjechał nasz kierowca i na prawidłowe lotnisko dojechaliśmy pracowniczym busem. Co prawda nie miał przednich drzwi, ale dla nikogo nie miało to większego znaczenia. Tym razem samolot poczekał – zaznacza.

Typowy turysta - co to takiego?

Rezydenci, z którymi rozmawiam, często powtarzają, że turyści liczą na bycie wyręczanym w podstawowych czynnościach.

- Na lotnisku, podczas powrotu do kraju, podchodzi do mnie oburzona turystka i mówi, że w autokarze nie ma jej bagażu – opowiada Marta. – Pytam więc, czy na pewno go włożyła do bagażnika, na co ona zdumiona opowiada, że myślała, że kierowca weźmie go z jej pokoju. Gdyby tak miało to wyglądać, transfer hotelowy musiałby trwać chyba ze trzy dni – śmieje się.

Wszyscy zgodnie podkreślają, że praca, chociaż uciążliwa, daje im niesamowitą energię. To zajęcie dla tych, którzy kochają być w ruchu, lubią ludzi i rozumieją na czym polegają wakacje. Dlaczego więc zrezygnowali z zajęcia, które sprawiało im satysfakcję? Części z nich na drodze stanęła pandemia, niektórzy założyli rodziny i osiedlili się gdzieś na stałe, inni po prostu się wypalili.

- Moją ostatnią destynacją był Zanzibar – zdradza Adrian. – Podeszła do mnie turystka i powiedziała: "proszę pana, tu jest nudno jak na Seszelach". Wtedy zrozumiałem, że nie mam już siły na mierzenie się z problemami pierwszego świata, w miejscu, gdzie kelner w luksusowym hotelu zarabia 5 dolarów podczas 24-godzinnej zmiany – podsumowuje.

Imiona bohaterów zostały zmienione.

Zobacz wideo: Jakie kierunki wakacyjne w tym roku wybiorą Polacy? "Jest kilka krajów, które wprowadziły bardzo liberalne sposoby podróżowania"

Dzień Dobry TVN

Zobacz też:

Agnieszka Kaczorowska nie rozumie "mody na brzydotę". Swoim wpisem zaskoczyła wiele kobiet

Żywica epoksydowa. Co musisz wiedzieć o gorącym trendzie w modzie i wnętrzarstwie?

COVID-19 zniszczył płuca kobiecie w ciąży. Przeszła cesarskie cięcie i przeszczep. "Zadzwoniłam do domu się pożegnać"

Autor: Adam Barabasz

podziel się:

Pozostałe wiadomości

Sprawdź więcej modowych inspiracji!
Materiał promocyjny

Sprawdź więcej modowych inspiracji!