Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.
Zobacz wideo: Walka o życie
Walka o życie
Diagnoza: Stwardnienie rozsiane
Dominika Czerniszewska, dziendobry.tvn.pl: Pamiętasz moment, kiedy pojawiły się pierwsze symptomy choroby?
Monika Sowińska: To było na początku 2019 roku. Zaczęłam mieć problemy z chodzeniem, bieganiem. Nogi mi drętwiały. To było bardzo dziwne uczucie. Wówczas nikt nie potrafił mi powiedzieć, co mi dolega. Słyszałam: "Może jesteś zmęczona", "Dużo pracujesz, powinnaś odpocząć". Przez pierwszy tydzień czułam się naprawdę okropnie, a później - o dziwo - wszystko minęło. Problem jednak nie zniknął, a objawy powracały. Częściowo straciłam wzrok na jedno oko, który odzyskałam po terapii sterydami. W trakcie jednego z rzutów choroby sparaliżowało mi twarz i rękę. Znajoma poleciła, żebym udała się do szpitala na badania. Posłuchałam się i tak zatrzymali mnie na tydzień w placówce medycznej.
Po wykonaniu badań poznałaś diagnozę?
Przyjmujący mnie lekarze od razu podejrzewali stwardnienie rozsiane. Badania to potwierdziły.
Jak zagregowałaś na tę wiadomość?
To był szok. Myślałam, że ta choroba dotyka w senioralnym wieku, a okazało się, że największy procent zachorowań jest między 25. a 30. rokiem życia. Słyszałam o SM w mediach, od znajomych - ktoś, gdzieś, kiedyś miał. Poza tym mój wujek ma stwardnienie rozsiane, ale u niego przebiega to bezobjawowo. Nawet nie musi przyjmować lekarstw. Nie przypuszczałam, że ta choroba kiedykolwiek dotknie mnie. W mojej głowie zrodziła się myśl: "I co ja teraz zrobię?".
Zadałaś to pytanie lekarzom?
Mój lekarz był na mnie zły. Powiedział, że bagatelizuję chorobę, a nią trzeba się przejmować. Teraz mogę śmiało powiedzieć, że początkowo to medycy odebrali mi motywację. Na szczęście, nie na długo. Wiedząc, że w przyszłości mogę poruszać się na wózku, obiecałam sobie, że nie zmarnuję ani jednego dnia. Będę dawać z siebie wszystko. Ponadto otrzymałam ogromne wsparcie od męża, który powiedział: "Dopóki są lekarstwa i można zatrzymać tę chorobę, jest ok. Jakby się nie dało, to wtedy byśmy się martwili". Będąc Zosią Samosią, zaczęłam szukać na własną rękę informacji dot. choroby. Trafiłam na świetną neurolożkę, która poleciła mi zapisanie się do fundacji i zajęła się moim leczeniem.
Jak ono przebiega?
Na początku testowałyśmy, co będzie dobre dla mojego organizmu. Zaczęliśmy od tabletek, ale niestety źle na mnie wpływały. Kiepsko się czułam. Przez trzy miesiące byłam wyjęta z życia. Poza tym były one bardzo drogie i nierefundowane, więc musiałam sama za nie płacić. Następnie neurolożka zasugerowała kroplówki. Miałam do wyboru: półroczną lub co czterotygodniową. Zdecydowałam się na drugą opcję. I tak od przeszło roku chodzę do szpitala co miesiąc, by przyjąć kroplówkę. Trwa to kilka godzin, po czym wychodzę. Na tę chwilę ten lek się sprawdza.
Brałaś pod uwagę leczenie w Polsce?
Nie, wręcz przeciwnie – bo leki, które przyjmuję, są trudno dostępne. W Polsce leczenie SM jest jeszcze w powijakach. Trzeba się dostać do specjalnego programu. Tutaj mam fundację, która opłaca mi leczenie. Bez tego byłoby ciężko. Roczny koszt kroplówek wynosi ok. 100 tys. dolarów australijskich, czyli przeszło 321 347 złotych. Z kolei, ubezpieczenie, które wykupiłam, pokrywa wizyty w szpitalu.
Dlaczego zdecydowałaś się na przeprowadzkę do Australii?
Szukaliśmy z mężem kraju, w którym pogoda sprzyja jeździe na motocyklu. I tak padło na Australię. Mieszkamy tutaj prawie 6 lat. Jest wiele torów i możliwości. Przynajmniej dla mnie.
Czyli pasja skłoniła Was do zmiany miejsca zamieszkania?
Raczej tak. Zaczęłam kurs na prawo jazdy w Polsce, ale nadeszła zima i wyjechaliśmy do Australii. Szkolenie dokończyłam tutaj. Zdałam bez problemu. Na motocyklu jeżdżę od 22. roku życia. Każdą wolną chwilę staramy się spędzać na torze, na którym zresztą pracuję dorywczo w weekendy. To sprawia mi przyjemność.
Często wracacie do Polski?
Staraliśmy się przyjeżdżać co roku. Jednak ze względu na pandemię nie było nas przez ostatnie trzy lata. Gdy tylko dostaniemy wizę, od razu pakujmy się i lecimy odwiedzić bliskich. Poza tym w naszej okolicy mieszka bardzo dużo Polaków.
Życie z SM
Wiele pacjentek z SM mówi, że choroba diametralnie zmieniła ich dotychczasowe życie. Jak jest w Twoim przypadku?
Muszę bardziej na siebie uważać niż dotychczas. Podstawą jest wysypianie się, ćwiczenia, zdrowe odżywianie. Fast food czy produkty typu chipsy nie wchodzą w grę. Gdy je zjem, od razu zaczynam gorzej się czuć. Jeśli się nie wyśpię, zaczynam słabiej słyszeć i widzieć. SM uszkodziło mi przede wszystkim nerw słuchu i wzroku. Przy tej chorobie człowiek nie powinien się denerwować. Stres nasila objawy. Moja poprzednia praca była stresująca i notorycznie choroba dawała mi w kość. Zmieniłam ją i teraz jest o wiele lepiej. Staram się podchodzić do życia z większym luzem.
Czym obecnie się zajmujesz?
Pracuję na siłowni. Sport towarzyszy mi od dziecka. Najpierw trenowałam lekkoatletykę, a przez całą szkołę średnią – boks. Później rozpoczęłam swoją przygodę z siłownią i crossfitem. Ostatnio – ze względu na kontuzję - przerzuciłam się na bikini fitness.
Oszczędzasz się podczas treningów?
Zdecydowanie nie. Po operacji barku tylko dwa dni odpoczywałam. Trzeciego byłam już na siłowni. Szczerze mówiąc, nie potrafię bezczynnie leżeć. Sport pomaga mi zapomnieć o chorobie. Trenuję 6 razy w tygodniu siłowo i 7 - cardio. Właśnie przygotowuję się do zawodów sylwetkowych bikini fitness. To mój debiut. Zawsze podnosiłam ciężary, a teraz będę prezentować sylwetkę. To dla mnie coś nowego.
Czy Zosia Samosia jest pod opieką trenera?
Tak (śmiech). Mam wiedzę w tej dziedzinie, ale by wygrać, wolałam oddać się w ręce trenera, który przygotował mi plan ćwiczeń. Spotykamy się, co tydzień. Wykonujemy pomiary. Dodatkowo trenuję też pozy pod okiem specjalistki. Bo nawet jeśli masz najlepszą na świecie sylwetkę, a nie potrafisz jej zaprezentować, to nic z tego nie będzie. Jest bardzo dużo pracy.
Musisz być na diecie redukcyjnej?
Zgadza się. Zaczęłam od 2500 kcal i co dwa tygodnie zmniejszałam. Za 10 tygodni mam zawody i obecnie spożywam 1600.
Ile kobiet bierze udział w tych zawodach?
Tak naprawdę nie ma limitu. Jesteśmy podzielone na kategorie. Na tę chwilę będę startowała w dwóch. Wszystko zależy od tego, jak rozbuduję górną część sylwetki. W marcu przeszłam operację barku i długo nosiłam temblak, więc mięśnie nóg mam bardziej rozwinięte. Wszystko wyklaruje się na dwa tygodnie przed zawodami.
Trzymam kciuki! Zatem mogę zaryzykować stwierdzeniem, że starasz się żyć tak, jakby SM nie było?
Przecież mi nic nie jest (śmiech). Znam wiele osób z tą chorobą, które od razu się poddały. Ubolewały, że są chore. Nie mogę tego, tamtego. Natomiast to wszystko jest głowie. Trzeba myśleć pozytywnie i starać się normalnie funkcjonować. Odpowiednie nastawienie bardzo dużo zmienia. Jeśli na wstępie myślisz, że się nie uda, to tak będzie. Spotkałam osoby, które są ode mnie 5 lat starsze, a już chodzą o lasce. Mnie też bardzo często drętwieją nogi i wiem, że to nie zniknie, ale staram się o tym nie myśleć i po prostu żyć.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com Zobacz wideo: Stwardnienie rozsiane - życie po diagnozie
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Założyła hospicjum perinatalne. Okrzyknięto ją "zielonogórskim aniołem"
- Polka tworzy nowe zęby, twarze, piersi i kończyny. "Trafiła do mnie pacjentka, która nie miała podniebienia i nosa"
- "Siła jest kobietą". Zdobywa najwyższe szczyty: "Liczy się każda kropla wylanego wcześniej potu"
Autor: Dominika Czerniszewska
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne