Założyła hospicjum perinatalne. Okrzyknięto ją "zielonogórskim aniołem"

 Joanna Habura
Joanna Habura, położna i prezeska Fundacji Centrum Rodziny
Źródło: Archiwum prywatne
Joanna Habura jest położną z wieloletnim doświadczeniem. Odpowiadając na potrzeby kobiet i ich bliskich, założyła Fundację Centrum Rodziny z hospicjum perinatalnym. Pomaga podnieść się po utracie dziecka i poronieniu oraz towarzyszy od chwili chęci zajścia w ciążę aż do połogu. Przez swoją działalność okrzyknięto ją "zielonogórskim aniołem". O swojej pracy opowiedziała w cyklu "Siła jest kobietą".

Siła jest kobietą: Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.

Zobacz wideo: Walka o życie

Walka o życie

Źródło: Dzień Dobry TVN
Jak słyszysz hasło nowotwór – sztywniejesz
Jak słyszysz hasło nowotwór – sztywniejesz
Mama, która wygrała z nowotworem
Mama, która wygrała z nowotworem
Depresja poporodowa - czym różni się od "baby bluesa"?
Depresja poporodowa - czym różni się od "baby bluesa"?
Maja Kapłon o walce z chorobą
Maja Kapłon o walce z chorobą
O choroba! Książka, która oswaja traumę
O choroba! Książka, która oswaja traumę

Położna z powołaniem

Dominika Czerniszewska, dziendobry.tvn.pl: Od ilu lat pracuje Pani jako położna?

Joanna Habura, położna i prezeska Fundacji Centrum Rodziny: Dyplom położnej uzyskałam w 1987 roku i od tego momentu nieustannie pracuję. Kiedyś udzielając wywiadu dla jednej ze stacji radiowych usłyszałam, że przyjęłam na świat wiele pokoleń zielonogórzan. Troszeczkę mnie to zmroziło (śmiech).

Co stało za wyborem tego zawodu?

Czysty przypadek. Pojechałam z koleżanką na wakacje. Gdy wróciłyśmy, zaczęłyśmy się przygotowywać do egzaminów, by studiować na wymarzonej uczelni. Okazało się, że źle zapisałyśmy daty i egzaminy już trwały… Niestety, żeby uniknąć smutku rodziców i konsekwencji, szybciutko znalazłyśmy plan B. Wymyśliłyśmy, że będziemy studiować położnictwo i za rok spełnimy swoje marzenia. Bez problemu się dostałyśmy. Po dwóch semestrach odkryłyśmy, że to jest nasza droga. Nie chciałyśmy już być lekarkami, a położnymi. I tak już zostało.

Co było dalej?

Kończąc szkołę w Legnicy (woj. dolnośląskie), na mojej drodze pojawiła się miłość z województwa lubuskiego. Uzyskałam dyplom, pracę i podjęłam decyzję o zmianie miejsca pobytu. Zamieszkałam w Zielonej Górze i swoje kolejne kroki zawodowe skierowałam do tutejszego szpitala, wówczas wojewódzkiego. Zostałam w nim na bardzo długo, bo do 2006 roku. W tzw. międzyczasie uczestniczyłam w kursach, szkoleniach, konferencjach. Zrobiłam specjalizację pierwszego stopnia z położnictwa ginekologicznego. Właściwie przechodząc przez oddziały położnicze, na dość długo zakorzeniłam się na sali porodowej.

To praca w szpitalu wojewódzkim natchnęła Panią do założenia fundacji?

To był proces. W tamtych czasach oddziały położnicze były mało rentowne dla szpitali. Przebywały na nich kobiety zdrowe, więc Fundusz Zdrowia, a potem NFZ stosunkowo niewiele płacił na funkcjonowanie tych oddziałów. Pojawiały się głosy o ich zamykaniu i pozostawieniu tylko nielicznych. Natomiast my, położne szpitala zielonogórskiego, widziałyśmy potrzebę unowocześniania ich i przystosowywania do potrzeb kobiet i rodzących par. To był przyczynek do tego, by wraz z lekarzami wziąć sprawy w swoje ręce. Wpadliśmy na pomysł, że skoro nie ma pieniędzy, to założymy fundację w szpitalu. Dzięki niej osoby, które chciały wesprzeć naszą ideę, mogły wpłacać cegiełki. Z pozyskanych wpłat powstały bardzo fajne rzeczy, m.in. remont szpitalnych sal porodowych czy przystosowanie pokoi do potrzeb porodów rodzinnych. To była pierwsza kropelka, która pokazała, że z jednej strony finansowanie państwowe i służby zdrowia są bezprecedensowe i podstawowe, a z drugiej, że możemy liczyć na osoby, które chcą pomagać i mają filantropijne podejście do życia.

Powstała fundacja Radość Rodzicielstwa, a mimo to zdecydowała się Pani odejść ze szpitala.

W 2006 roku podjęłam bardzo przemyślaną decyzję, żeby opuścić szpital jako strukturę. Należy zaznaczyć, że bycie położną w takiej placówce nie daje samodzielności. Nadal w mentalności i hierarchii szpitalnej wykonywanie mojego zawodu jest uzależnione od lekarza. Nie po to położne się kształcą i cały czas szkolą, żeby tak było. Ten dysonans i sprawy rodzinne sprowokowały mnie do tego, żeby podjąć pracę jako samodzielna położna. Jednak szpital żegnałam z nutką tęsknoty. Natomiast moje obecne zajęcie jest satysfakcjonujące. Zajmując się indywidualną praktyką położnej środowiskowo-rodzinnej mam możliwość opiekowania się kobietą i jej bliskimi od momentu podjęcia decyzji o tym, że chce zostać mamą przez poród po połóg. Zaczęłam spełniać swoje małe marzenie o tym, by przy porodzie naturalnym zachować uważność na kobietę, a nie na wykonywanie procedur.

Następnie w 2011 roku, odpowiadając na potrzeby kobiet, zrodził się pomysł stworzenia Fundacji Centrum Rodziny. Zebrałam grupę osób i ją założyliśmy. Po zdobytych doświadczeniach w szpitalnej fundacji zostałam prezeską naszej działalności. Bo ktoś musi podpisywać dokumenty i widnieć na pieczątce, ale dla mnie i tak najważniejszy jest zespół zarówno w życiu zawodowym, jak i w działalności wolontaryjnej. Cały zarząd naszej fundacji działa na równi. Szybko zaczęliśmy się rozwijać i cztery lata później - ze względu na 1 proc. podatku - zdecydowaliśmy się zostać organizacją pożytku publicznego.

"Opieka nad kobietą po stracie w wymiarze opieki położniczej nie funkcjonuje"

Jaka jest misja Fundacji Centrum Rodziny?

Misją naszej fundacji jest opieka nad rodziną. Usłyszenie głosu tych osób, które potrzebują wsparcia bez względu na sytuację, w której się znalazły. Rodzina kojarzy nam się z radością większą lub mniejszą. Natomiast nasz zespół opiekuje się również tymi, których szczęście zostało zburzone. Dowiadują się, że ich dzieciątko urodzi się chore albo – co gorsza – martwe lub będzie miało bardzo mało czasu na przywitanie się z rodzicami, bo wady są tak duże, że nie pozwolą na dalsze przeżycie. Obecnie staramy się zbudować nową siedzibę, w której powstanie hospicjum perinatalne. To nie będzie oddział szpitalny, tylko miejsce, gdzie będziemy mogli w pełni zaopiekować się rodzicami po stracie. Pomóc im znaleźć specjalistę, jeśli tylko będzie taka potrzeba. Dlatego że te rodziny po wypisie często pozostawione są same sobie. Bo opieka nad kobietą po stracie w wymiarze opieki położniczej nie funkcjonuje. W ramach NFZ-u są wizyty tylko poporodowe, czyli płatnikiem za nie jest narodzone dziecko. Zatem co ma zrobić mama, która jest w połogu, a straciła dziecko? Ona tym bardziej potrzebuje tej wizyty. Opieki położnej, psychologa, dietetyka klinicznego. Dla niej w tej tragedii chleb przestaje istnieć. Ona chce umrzeć fizycznie i psychicznie. I właśnie takie kobiety i rodziny mogą liczyć na naszą fundację.

To jest bardzo ważne i potrzebne, a niestety takich miejsc w Polsce wciąż jest niewiele.

To prawda. Proszę sobie wyobrazić, że opiekujemy się parami ze Szczecina, Słupska, Szczecinka, Wałbrzycha. Poza tym często w tej profesjonalnej opiece merytorycznej i medycznej nie ma miejsca na opowiedzenie o pięknie narodzin dziecka martwego lub noworodka, który po przywitaniu się z rodzicami na zawsze zamknie oczy. To należy do naszej roli, naszego hospicjum i zespołu, który jest tu i teraz. Nabierając doświadczenia, jeżdżąc na szkolenia, spotykając się naprawdę z cudownymi ludźmi, wielokrotnie dostawaliśmy informację zwrotną: "Dziękuję wam za to, że mówiliście o porodzie normalnie. Bez straszenia, ale i bez koloryzowania". Jesteśmy w działaniu bardzo uważani. Jedna z pań powiedziała: "Przeżyłam taki poród. Straciłam dziecko. Otarło się to nawet o rozpad naszej rodziny, ale weszłam na stronę waszej fundacji. Nie miałam odwagi się zgłosić, ale patrzyłam na to, co robicie i to dało mi nadzieję". To pokazuje, że mamy podopiecznych, o których nawet nie wiemy. Anonimowo korzystają z naszych wpisów czy webinarów. To nam daje siłę do działania, a nie statystyki. Nigdy nie będziemy mówić, że mamy pod opieką tyle i tyle par. Zawsze drżą nam serca, gdy dzwoni hospicyjny telefon. To jest moment, kiedy myślimy: "Ktoś nas potrzebuje".

Często ma Pani do czynienia ze śmiercią?

Pracując w szpitalu na szczęście tych porodów dzieci, które niestety zakończyły swoje życie, będąc jeszcze w brzuchu mamy, nie doświadczyłam wielu. Natomiast jako położna środowiskowa nie mogę przyjmować porodów martwych maluszków. Kiedyś zadano mi pytanie, co bym zrobiła, gdyby zadzwoniła do mnie kobieta z informacją: "Dzień dobry, właśnie rodzę dziecko, które wiem, że nie żyje". Pojechałabym. Nie wiem, jakie miałoby to konsekwencje prawne, ale w swojej działalności mam wpisaną opiekę nad kobietą ciężarną w miejscu wezwania. I to jest dla mnie kluczowe. Przyjęłabym taki poród z taką samą miłością, uważnością i troskliwością, po czym zabrałabym tę kobietę do szpitala i oddała pod opiekę swoich kolegów i koleżanek.

Spotkałam się z opinią, że położne przyjmujące poród w domach nieraz muszą mierzyć się ze złośliwościami ze strony koleżanek i kolegów pracujących w szpitalach.

Niestety położne często boją się konfrontacji, prowadząc porody domowe z tzw. transferem do szpitala. Między zespołem prowadzącym opiekę nad kobietą w domu a personelem pracującym w placówce publicznej często zachodzi zgrzyt. Rzadko się o tym mówi, bo to trudny temat. Dlatego jako fundacja mocno podkreślamy, że będziemy cały czas dążyć do tego, by ta współpraca pomimo frustracji tej drugiej strony nie była widoczna dla naszej podopiecznej. Nie jest to łatwe, ale myślę, że mam zupełnie niezłe doświadczenie. Nie chciałabym tak strasznie chwalić swojego ogródka, ale mając informację zwrotną od naszych zielonogórskich szpitali i podopiecznych, mam fajny personel.

Zobacz wideo: Położna na medal

Położna na medal
Źródło: Dzień Dobry TVN

Powracając do tematu Centrum Rodziny - czy kobiety, które poroniły na samym początku ciąży, również mogą liczyć na pomoc?

Oczywiście. My nie klasyfikujemy straty, że jak pani poroniła w 28. tygodniu, to może do nas przyjść, a ta, co w 8. tygodniu już nie. Mamy pod opieką również takie kobiety, które nie zdążyły założyć karty ciąży. Wiedzą, że poroniły, ale nie mają na to dokumentu. Jedna z pań poroniła samoistnie w 3. tygodniu w domu i potrzebowała o tym porozmawiać. Proszę zobaczyć, jaka jest luka w opiece. Takie kobiety nie mają do kogo się zwrócić. Dlatego tak bardzo zależy nam na tym, by hospicjum perinatalne powstało w nowym budynku. Gdybyśmy kurczowo trzymali się nazewnictwa, to hospicjum perinatalne przede wszystkim opiekuje się dziećmi z wadami perinatalnymi. My nie przywiązujemy się jednak do nomenklatury. Mówimy: "Jest potrzeba - jesteśmy, działamy".

Kiedy możemy spodziewać się nowej siedziby fundacji wraz z hospicjum?

Jesteśmy jedynym tworem działającym w tym regionie. Dlatego zwróciliśmy się z prośbą o pomoc do władz miasta. Po licznych staraniach, argumentacji, pandemii udało się w listopadzie 2021 otrzymać działkę. Na razie w postaci dzierżawy na 10 lat, ale otwiera nam to możliwość do dalszej realizacji marzeń. Zebraliśmy grupę życzliwych osób, które nieodpłatnie próbują nam pomóc w sferze architektonicznej. Znowu troszkę zawirowań, ale teraz jesteśmy na etapie kończenia projektu budowlanego i dopinania projektów branżowych oraz sanitarnych. Mamy wielką nadzieję, że w tym roku uzyskamy pozwolenie od władz miasta na rozpoczęcie budowy. Oczywiście naszym marzeniem jest, by docelowo hospicjum działało przez 24 godziny na dobę. Bo nie ukrywam, że noc w życiu rodziny po stracie budzi demony. Znikąd pomocy, bo wszyscy specjaliści wstają 6-7 i otwierają swoje gabinety o 10. Kolejnym krokiem będzie stworzenie 24-godzinnej linii dla osób potrzebujących pomocy. Będziemy "Zielonym telefonem", bo w tej beznadziejności kolor ten da nadzieję.

Teraz już wiem, dlaczego otoczenie nazywa Panią "zielonogórskim aniołem".

Zaraz będę miała mokre oczy. Przyjemnie mi to słyszeć, bo słowa te budzą we mnie obowiązek robienia tego, co robię. I to z wielką przyjemnością! Natomiast aniołami są te nasze kobiety. To jest niewiarygodne, jak te mamy dzielą się z nami swoimi problemami i oddają całe siebie. Dzięki nim możemy dalej przekazywać tę miłość i zaufanie. Po całym dniu przyjeżdżają do nich położne i pomimo że oczy im się zamykają, nadal są dobrymi duchami rodziny. Dzięki nim ta rodzina i maluszek pięknie się rozwijają. Uważam, że praca, którą wykonuję, właśnie tak powinna wyglądać.

Takiej położnej ze świecą szukać.

Mam poczucie tego, co robię. Jednak z drugiej strony, czuję niedosyt i żal, że płacimy za sytuacje, do których można byłoby nie doprowadzić, gdyby profilaktyka byłaby mocniej rozwinięta. To mnie bardzo frustruje. Są świetne programy dla kobiet w depresji, ale dlaczego nie ma programu profilaktyki działania w sytuacjach trudnych? Dlaczego musimy doprowadzić do niepełnosprawności, do upadku zdrowia psychicznego, żeby móc skorzystać z pomocy? Nie ma pieniędzy na profilaktykę, tylko na leczenie. Natomiast prowadzenie ciąży we współczesnym świecie jest niesamowicie trudne. Buntuję się i nie ma na to mojej zgody. Tak dużo mówi się o wartościach rodzinnych, a praca położnej - wizyta z dojazdem - wyceniona jest na 30,31 zł. To jest absurd. NFZ mówi położnym: "Oczywiście proszę realizować opiekę w ramach deklaracji". Tylko że ona wyceniona jest na 2,41 zł. Już pomijam aspekt zarobkowy, ale taka położna w świadczeniu medycznym jest nic nie warta, a przecież ciężko pracuje i non stop się szkoli. Dlatego z fundacyjnych pieniędzy, staramy się, chociaż za dojazd do podopiecznych zapłacić.

Sądzi Pani, że to się kiedyś zmieni?

Jestem człowiekiem, który ma w sobie bardzo dużo nadziei i wierzę w to, że to się zmieni. Nawet jak jest źle, jestem przekonana, że zaraz będzie dobrze. Na to składa się wiele sytuacji. Dorastałam w domu, gdzie mój tatuś, pomimo że niedowidzi, pokazywał, że dobro jest podstawą. Ma niesprawny jeden zmysł, a i tak cieszy się życiem. Od zawsze otaczałam się osobami, które emanowały miłością, radością. Myślę, że to nauczyło mnie szacunku do drugiego człowieka i życia. Jako położna i założycielka fundacji pokazuję, że naprawdę o tych wartościach należy zawsze pamiętać. Mam świetny, empatyczny zespół, który profesjonalnie zajmuje się podopiecznymi. Pracują z tym, czego nie można wyleczyć tabletką. Musimy też jasno powiedzieć, że duże miasto daje możliwości. Pani ze Szczecina czy Słupska przyjedzie do Zielonej Góry, ale już z jakieś wioseczki nie dojedzie do nas. Dlatego tak ważne jest wprowadzanie opieki wyjazdowej. Chciałabym dojeżdżać do osób, u których dzieją się dramaty, a nie mają pieniędzy na transport. Żebym mogła im powiedzieć: "Słuchajcie, jesteście dla nas tak samo ważni".

Fundacja Centrum Rodziny 

Co roku organizujemy piknik dla osób, które nam zaufały. W tym roku był na "nowej ziemi". Gorąco zapraszam wszystkich już na następny. Tak jak pani cykl mówi, że "Siła jest kobietą", to ja sobie myślę, że rodzina też jest siłą! Bycie razem – to jest siła!

Osoby, które chcą wspomóc działania Fundacji Centrum Rodziny i dołożyć swoją cegiełkę na budowę nowej siedziby mogą to zrobić, przekazując 1 proc. podatku lub wpłacając darowiznę na konto organizacji.

Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika_czerniszewska@discovery.com

Zobacz także:

Autor: Dominika Czerniszewska

Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne

podziel się:

Pozostałe wiadomości