Sąsiedzi skarżą się na brak pieniędzy, a przez okna wyrzucają jedzenie

Sąsiedzi skarżą się na brak pieniędzy, a przez okna wyrzucają jedzenie
Okno w okno z sąsiadem, czyli patodeweloperka po polsku
Źródło: Dzień Dobry TVN
Przez sąsiadów nie mogę wychodzić na spacery z psem na patio przed blokiem. Z trawnika urządzili bufet dla ptaków i dzikich kotów. Tych drugich na naszym osiedlu nawet nie ma. Mimo to przez okna wyrzucają stare mięso, kości a nawet warzywa. Ostatnio mój pies próbował zjeść kawałek kręgosłupa, chyba świńskiego.

Poniżej publikujemy wiadomość, którą nadesłała do nas pani Alicja (40l). Jego treść tak nas zszokowała, że postanowiliśmy się nią z Wami podzielić. Jesteśmy ciekawi, czy spotykają Was podobne historie. Jeśli tak, piszcie na adres: listy.ddtvn@tvn.pl

Kim są bufetowi?

Mieszkam w bloku na warszawskim Kole. Od razu powiem, że jestem zwyczajną 40-latką, a nie osiedlową wariatką. Mam dwa psy, z którymi co najmniej trzy razy dziennie przemierzam osiedle. Jednak, gdy mam przejść przez nasze podwórko, ogrodzone i monitorowane, to włos mi się jeży. Dlaczego? Wszystkiemu winny bufet i moi sąsiedzi!

Moi sąsiedzi skarżą się na inflację. Że w sklepach drożyzna i nie starcza im do pierwszego. Ostatnio powiedziałam pani Alince z pierwszego piętra, że spokojnie może kupować mniej jedzenia. Nie będzie musiała go później wyrzucać.

- Zaoszczędzi pani emeryturę! – powiedziałam jej. 

Obraziła się. Chociaż nie wiem dlaczego, bo jest pierwszą bufetową na naszym osiedlu. Kim są bufetowi? To sąsiedzi, którzy wyrzucają jedzenie na trawnik, robiąc z niego paśnik dla zwierząt.

Z okien kuchni pani Alinki – wprost na podwórko – wylatuje zawartość całej lodówki! Chleb i bułki dla ptaszków to nic. Najbardziej szokuje mnie wyrzucanie mięsa i kości. Zapytałam kiedyś o to panią Alinkę.

- To dla bezdomnych kotów, żeby się nie zmarnowało – odpowiedziała.

Tylko na naszym osiedlu nie ma bezdomnych kotów. Są za to psy, które z uporem maniaka ciągną pod okna pani Alinki na szyneczkę, marcheweczkę z rosołu i stary pasztecik. Jeśli jakimś cudem nic tam nie znajdą, wzdłuż bloku mają jeszcze kilka takich miejscówek. 

Pan Władek od zupek

Pan Władek z drugiego piętra regularnie wylewa na trawnik resztę zupy. Wiem, bo widziałam. Raz omal nie wylał mi te pomyje na głowę. Kiedy zwróciłam mu uwagę, powiedział, że jestem sama sobie winna, bo mój pies robi kupę pod jego oknami. Ja przynajmniej po swoim psie sprzątam. Oni po sobie nie. Resztki jedzenia leżą, gniją i śmierdzą. Czasami są roznoszone przez ptaszyska również po chodniku. Dla kogo ta zupa? Pan Władek odpowiedzieć nie potrafił. 

- Szkoda wylewać do Wisły – stwierdził.

Pani Grażyna, również z drugiego, wyrzuca natomiast warzywa i owoce. Dwa raz w tygodniu chodzi na bazarek na kole i dźwiga siaty. Mieszka sama. Po co jej tyle tych owoców i warzyw? 

- Muszę się zdrowo odżywiać – wyjaśniła mi.

A że te owoce i warzywa, pięknie nadgniłe, lecą z wysoka to i zasięg mają duży. Pani Grażyna potrafi dorzucić wszystko pod płot na drugą stronę podwórka. Miałam okazję podziwiać jej talenty w rzucaniu jabłkami. Olimpijski zamach! Pozbierałam wszystkie kawałeczki i zaniosłam jej do domu. Omal nie dostała zawału serca. Wściekła się i obdarowała mnie wiązanką, która starszej pani nie przystoi. Nawet ja nie znam tylu „łaciński” zwrotów, chociaż wychowywałam się na blokowisku.

Kosztowne leczenie psa

Mój pies jest adopciakiem. Ares żywił się na śmietnikach, więc wszystko to, co znajdzie na dworze, niezmiennie jest dla niego atrakcyjne. Jest bardzo szybki, więc gdy tylko zobaczy na ziemi coś, co może zjeść – rzuca się w tym kierunku. A że chodzi na luźnej smyczy, nie zawsze zdążę go odciągnąć. Ostatnio skonsumował kanapkę z naszego podwórkowego bufetu. Z szynką i serem. Jedną. Drugą zdążyłam wyciągnąć mu z gardła. Kanapka była w miarę świeża, więc tym razem obyło się bez rewolucji żołądkowych. Kiedyś jednak Ares zjadł szyjkę, chyba indyczą, leczenie kosztowało mnie 400 pln. Poszłam do pani Alinki z rachunkiem, ale tylko trzasnęła mi drzwiami przed nosem. Zanim to zrobiła, poinformowała mnie, że jestem bezczelna.

Sprawę zgłaszałam dozorczyni, byłam na skardze w spółdzielni. I nic! Nikt nie ma nad nimi władzy! Postanowiłam więc zbierać resztki jedzenia i odnosić właścicielom na wycieraczki. To wysmarowali mi klamkę psią kupą. Poddałam się. Po prostu przestałam wychodzić na patio. Tych ludzi już nie da się wychować… A niby taki nowy elegancki blok.

Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.

Zobacz także:

podziel się:

Pozostałe wiadomości