Marcin Kostrzyński o swoim eksperymencie
Marcin Kostrzyński to doświadczony przyrodnik, który dzięki swoim nieprzeciętnym umiejętnościom niejednokrotnie miał okazję odkrywać tajniki świata zwierząt. Tym razem miłośnik natury przeprowadził wyjątkowy eksperyment, pozwalający dokonać wnikliwej oceny zachowania koni i wilków.
Przyrodnik własnymi rękami wybudował mechanicznego wilka, który ułatwił mu obserwację zwierząt. Urządzenie zostało wyposażone w kamerę oraz stosowny mechanizm odpowiedzialny za ruch.
Dowiedziałem się, że stada wolnościowe koników polskich, które mieszkają w polskich lasach razem z wilkami, nigdy nie zostały przez wilki zaatakowane. Żaden koń nie zginął podczas ataku wilków i odwrotnie. Dlatego pomyślałem sobie, że muszę sprawdzić, gdzie tkwi ten fenomen
- wyjaśnił Marcin Kostrzyński. Dodał też, że zbudowana przez niego replika drapieżnika nie bez przyczyny zwraca uwagę wyjątkowo przerażającą fizjonomią. Przyrodnikowi zależało na tym, by mechaniczny wilk do złudzenia przypominał prawdziwe zwierzę i tym samym wywoływał określone reakcje u przedstawicieli innych gatunków.
Okazało się, że żyjące w polskich lasach watahy wilków nie atakują koni. Wyjątek stanowią osierocone wilki, które straciły rodziców z powodu praktyk kłusowników.
- Dobrze wychowana rodzina wilcza ma swoją kulturę - zauważył doświadczony przyrodnik, zwracając tym samym uwagę na fakt, że wilki bardzo rzadko polują na zwierzęta gospodarskie. Co ciekawe, swoiste zasady współżycia można przypisać także stadom koni.
- Konie żyją w tabunach, rodzinach. W stadzie końskim rządzi najstarsza i najmądrzejsza klacz, a ogiery potrzebne są w przypadku ataku drapieżnika. Stawiają wtedy pierwszą barierę i to nie jest bariera fizyczna, tylko pokaz siły i determinacji - podsumował Marcin Kostrzyński.
"Wilk, lew i ja" - wyjątkowy film dla całej rodziny
Zdumiewająca więź, która może połączyć różne gatunki dzikich zwierząt, to kluczowy wątek filmu "Wilk, lew i ja". Dzieło francuskiego reżysera, który zachwycił miliony odbiorców produkcją "Mia i biały lew", ma szansę spotkać się z uznaniem widzów w każdym wieku. Gilles de Maistre zadbał o to, by historia przyjaźni 20-letniej bohaterki, wilka i lwa poruszyła serca miłośników kina familijnego, a przy okazji niosła za sobą ważne przesłanie.
- To Gilles, czyli reżyser, pomyślał o tym jako pierwszy. Odwiedziłem go w Afryce, gdy kręcił swój poprzedni film. Byli tam lwi treserzy, a ja zajmowałem się wilkami. Gilles stwierdził, że to szkoda, że nie możemy zrobić filmu razem, bo te gatunki w przyrodzie się nie spotkają. Pomyślałem: "Czemu nie? Lwa musimy wsadzić do samolotu, który rozbiłby się lecąc nad Kanadą". I w ten sposób lew spotkał wilka - zdradził w rozmowie z Anną Kowalską treser dzikich zwierząt, Andrew Simpson.
Doświadczony behawiorysta podkreślił, że zwierzęta przebywające na planie filmowym były traktowane z należytym szacunkiem. Wszystkie pochodziły ze sprawdzonej hodowli, żadne z nich nie zostało schwytane na wolności.
- Zwierzęta, które grały w filmie, chciały to robić. Nie da fizycznie zmusić wilka czy lwa, by zrobił coś, na co nie ma ochoty. Postrzegam ich jako ambasadorów. Jeśli mogę wykorzystać zwierzęta w szczytnym celu, czyli wysłać wiadomość do świata o przemycie czy znęcaniu się nad zwierzętami, to mam wrażenie, że wypełniają swoje zadanie - ocenił Andrew Simpson.
Twórcy filmu "Wilk, lew i ja" na realizację wyjątkowego projektu poświęcili blisko dwa lata. Udało im się nakręcić sceny związane ze wspólnym dorastaniem zwierząt, perfekcyjnie oddali też wszystkie cechy niespotykanej w przyrodzie więzi. "Wilk, lew i ja" to opowieść o niecodziennej przyjaźni, ale i jasny apel w obronie praw zwierząt. Praca na planie szczególnie zapadła w pamięć odtwórczyni głównej roli, która na przestrzeni kilkunastu miesięcy miała okazję poznać zwyczaje afrykańskiego lwa Waltera i białego wilka o imieniu Paddington.
- Praca ze zwierzętami jest trudniejsza, niż z ludźmi, bo one po prostu robią to, na co mają ochotę. Poza tym każde z nich ma całkiem inną osobowość. Paddington zawsze jest bardzo ruchliwy, Walter mniej, więc musiałam lawirować między ich emocjami, a zarazem trzymać się scenariusza. To była wielka przygoda - wyznała Molly Kunz, która w filmie "Wilk, lew i ja" wcieliła się w rolę Almy.
Historia przyjaźni pianistki i dwóch dzikich zwierząt. Zobacz wideo:
Zobacz także:
- Katarzyna Błażejewska-Stuhr wspiera uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. "Z tego rodzi się dobro"
- Błędy w pielęgnacji roślin doniczkowych. Czego nie należy robić?
- 85-letnia emerytka pomaga porzuconym zwierzakom. "To głównie koty pośmiertne"
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Wszystkie odcinki znajdziesz na platformie Player.pl.
Autor: Magdalena Brzezińska
Reporter: Anna Kowalska
Źródło zdjęcia głównego: Jerzy Dudek/East News