PLL LOT 165
Samolot Antonov An-24 wyruszył 2 kwietnia 1969 roku o 15:20 z Warszawy na lotnisko Kraków Balice. Lot ten miał trwać 55 minut. Przez większą część podróży wszystko przebiegało pomyślnie, a w Krakowie maszyna była widziana na bardzo wysokim pułapie i nic nie wskazywało na to, że może się rozbić. Niestety o 16:08 nastąpiła katastrofa. Samolot rozbił się na północnym zboczu góry Polica koło Zawoi, na wysokości 1 200 metrów, 200 m przed szczytem.
W tej katastrofie zginęli 13-letni brat i wujek Jolanty Lewińskiej-Szmud. Kiedy dostała telefoniczną informację o tym, że samolot nie wylądował, pobiegła do swojego ojca do ministerstwa. Był on wówczas ministrem komunikacji. Początkowo nikt nie wiedział, co się stało z samolotem. Po jakimś czasie minister Jaruzelski zadzwonił do jej taty i poinformował, że samolot się rozbił.
- Jesteśmy przekonani, że samolot był przygotowany w jakiś sposób do tego, żeby odlecieć - jak to niektórzy mówili - "do wolności". Miałam przez ojca dostęp do informacji, która mówiła o ostatnich słowach kapitana Czesława Dolińskiego. Przelatując nad Jędrzejowem, mówił w ten sposób: "Zastanówcie się, co wy robicie! Tyle dzieci na pokładzie! Co wy robicie?! Zastanówcie się" - wspominała w Dzień Dobry TVN Jolanta Lewińska-Szmud.
Kiedy warto skorzystać z pomocy terapeuty?
Utajnione informacje o katastrofie
Wiele znanych informacji o wypadku pochodzi z dwóch artykułów prasowych opublikowanych w 1994 roku. Ich autor podawał, że nawet 25 lat po wypadku większość dokumentacji dotyczącej wypadku pozostawała utajniona. Dziś wiadomo niewiele więcej, a cała katastrofa osnuta jest mgłą tajemnicy.
- Teorie spiskowe były różne. Mówili, że słyszano strzały, jakiś huk i potem dopiero ten samolot się gdzieś tam rozbił. Że kontroler lotu nadawał jakieś tam błędne namiary i samolot gdzieś krążył, zamiast po lotnisku to tu. Myśmy się domyślali tylko, że nic innego nie było, tylko uprowadzenie. W telewizji w ogóle tego nie było. Tylko komunikat był, że się rozbił samolot i nic więcej - opowiadał w naszym programie Kazimierz Pochopień, ratownik GOPR.
W dniu katastrofy leżało dużo śniegu. Samolot połamał hektar lasu. Ogon zachował się prawie w całości, pozostałe części były rozsypane w obrębie 150 metrów. Na miejscu była milicja i wojsko, które specjalnymi lampami roztapiało śnieg, by odzyskać jak najwięcej dowodów tragedii. Wiele rzeczy zostało jednak tak głęboko wbitych w ziemię, że dopiero po dwóch latach "wychodziły" na powierzchnię pod wpływem deszczów i roztopów.
- Tajemnicą jest to, że znaleziono masę złota, kosztowności. Pewna starsza pani - jako właśnie młoda dziewczyna - znalazła puszkę. Przyniosła ją do domu, otworzyła, a konserwa była zalana złotem. (...) Ta historia jest tak niesamowita, tak tajemnicza, niewyjaśniona, że postanowiłam napisać kryminał - wyznała Irena Małysa, autorka "W cieniu Babiej Góry".
Zobacz także:
- Polski reżyser, który stawia przed sobą wielkie wyzwania. Filip Jan Rymsza odnosi sukcesy za granicą
- Cukiernik, który piecze dla prezydenta Francji. "Ta praca opiera się na tradycji"
- Oto najmodniejsza czapka tej zimy. Jak gwiazdy noszą muppet hat?
Autor: Sabina Zięba
Reporter: Izolda Sanetra
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN