Każda jest inna. Każda wyjątkowa. Każda ma różne cele i marzenia, inną historię do opowiedzenia. Łączy je jedno. Bohaterki tego cyklu udowadniają, że siła jest kobietą.
"Czułam się źle w swoim ciele"
Dominika Czerniszewska: Odkryłaś przyczynę swojej choroby?
Agata Borkowska: Zachorowałam w wieku 14 lat, ale prawda jest taka, że problemy zaczęły się znacznie wcześniej. Przede wszystkim ze względu na to, że byłam "bombardowana" informacjami w mediach społecznościowych na temat szczupłej sylwetki, a nawet z podręczników do przyrody, gdzie była piramida zdrowego żywienia. Oczywiście, ona jest jak najbardziej słuszna i powinniśmy ją respektować, ale ta zawarta w książce pozostawiała wiele do życzenia. Na obrazku po lewej stronie była osoba większych rozmiarów ukazana jako zaniedbana, a po prawej – szczupła z wielkim uśmiechem. Komunikat z tego płynął prosty - osoby większe są nieszczęśliwe, a szczupłe szczęśliwe. Poza tym zaczęłam wcześnie dojrzewać. Szybko dostałam miesiączkę. Dziewczyny w szatni zwracały uwagę, że widać mi kawałek podpaski. To budziło rozdźwięk pomiędzy tym, jak one wyglądają a jak ja. Czułam się inna. Jednak największym wyzwalaczem choroby był egzamin ósmoklasisty. Miałam wtedy dużo stresu i niepewności co do przyszłości.
Myślałaś wówczas, że szczupła sylwetka predestynuje do osiągania sukcesów?
Tak, to całkowicie było moim obrazem życia. Szczupłe osoby w mediach społecznościowych są radosne i wiedzą, czego chcą. Potrafią się zdyscyplinować, żeby osiągnąć swój cel i marzenia. Są chwalone za to, że są szczupłe. Szczupłe znaczy ładne, zadbane. Natomiast ja miałam wagę w normie i widziałam, że nie pasuję do tego kanonu, bo nie ćwiczę i nie pilnuję diety. To doprowadziło do tego, że "poczułam się" gruba, nieperfekcyjna i niepasująca do swojego otoczenia.
Stawałaś przed lustrem i mówiłaś: "O nie, jak ja wyglądam!"?
Zdecydowanie. Jeszcze przed chorobą stojąc przed lustrem, powtarzałam te słowa. Pamiętam, że najgorsze były wakacje. Kiedy wkładałam strój kąpielowy, w głowie pojawiała się myśl: "O jeny, dlaczego ja zeszłego lata mówiłam sobie, że jestem strasznie gruba? Teraz to już przesadziłam". Co roku było to samo, co roku myślałam, że jeszcze bardziej przytyłam, że jestem coraz grubsza. Czułam się źle w swoim ciele, ale wtedy nie miałam jeszcze takiej świadomości, że mogę coś z tym zrobić. Dopiero w wieku 14 lat zaczęłam szukać sposobów na pozbycie się kilogramów. Przeczytałam, że podstawą jest deficyt kaloryczny. Zaczęłam jeść mniej, żeby być szczupłą, szczęśliwą i w przyszłości osiągnąć sukces.
Rodzice zauważyli, że na Twoim talerzu są coraz mniejsze porcje?
Na początku nie. Mówiłam im, że stresuję się egzaminami, kartkówką, sprawdzianem, więc nie będę jadła śniadania, bo mam ściśnięty żołądek. Te wymówki działały, bo widzieli, ile czasu spędzam nad książkami, ile pracy mam w szkole. Poza tym zaczęło się bardzo niewinnie. Po prostu chciałam schudnąć i zobaczyć wymarzoną cyferkę na wadze. Kiedy ją osiągnęłam, pomyślałam sobie, że nie aż tak dużym kosztem, więc mogę dłużej przestrzegać deficytu kalorycznego. Apetyt rośnie w miarę jedzenia, a w moim przypadku jego braku. Miałam wtedy już ogromną obsesję na punkcie tego, jak wyglądam i zaczęłam jak najbardziej chcieć zmniejszyć swoją masę ciała. Nie potrafiłam już tego zatrzymać.
Miałaś zaledwie 14 lat. Zdawałaś sobie sprawę, że zaczynasz chorować na anoreksję?
Przez kilka lat myślałam, że mam po prostu zaburzoną relację z jedzeniem. Wtedy nie byłam świadoma, że jest taka choroba jak anoreksja i że akurat ona mogła mnie dotknąć. Natomiast, kiedy zemdlałam trzykrotnie przy pobieraniu krwi, bo byłam już na tyle niedożywiona, trafiłam do szpitala. Tam usłyszałam diagnozę.
Skorzystałaś z pomocy specjalistów czy ją wyparłaś?
Nigdy nie wypierałam tego, że jestem chora. Wiedziałam, że potrzebuję pomocy, ale sama również się edukowałam, czytałam artykuły na temat zaburzeń odżywiania i leczenia. Pamiętam, nawet takie noce, kiedy czytałam teksty, które motywowały mnie to tego, by normalnie jeść, więc przychodziłam do mamy, budziłam ją i mówiłam: "Mamo, od teraz zaczynam". Potem przychodził dzień i zero odwagi na to, żeby zwiększyć kaloryczność posiłków. Bałam się przytycia.
Ostatnio przeczytałam wyznanie osoby chorej na anoreksję, która płakała nad połówką jabłka. Jej strach przed przytyciem był tak duży, że kiedy próbowała wziąć kęs, w jej głowie pojawiał się "szatan" mówiący: "Nie możesz. Będziesz gruba". Miałaś podobne doświadczenia?
Podobne, ale nie z owocami i warzywami, bo nawet przy najniższej wadze, je spożywałam. Potrafiłam przez cały dzień jeść tylko jarzyny, zwłaszcza te niskokaloryczne i piłam mnóstwo wody, żeby wypełnić żołądek. Zresztą nakładając solidną porcję warzyw, oszukiwałam rodziców, a przede wszystkim siebie. To doprowadziło do wygłodzenia i niedożywienia.
Ku przestrodze - bałaś się wtedy, że umrzesz?
Było wiele takich dni i nocy, kiedy po prostu nie miałam już siły. W tamtym momencie nie byłam w stanie nic zrobić - wejść po schodach czy przejść przez ulicę pod górkę. Teraz gdy sobie to przypominam z perspektywy osoby, która jest już bardziej zdrowa i ma siłę do życia, to naprawdę traumatyczne i tragiczne. Jeżeli ktoś mi powie, że chce być chudy, to spojrzę na tę osobę i zapytam: "Naprawdę chcesz nie mieć siły na nic? Cały czas wegetować, zamiast żyć?".
Zaburzenia odżywiania - wyjście na prostą
Jak wyglądał twój proces leczniczy?
Kiedy pewnego dnia poszłam do psychologa i powiedziałam, ile ważę, to usłyszałam, że trzeba zawiadomić psychiatrę. Kolejnego dnia miałam już wizytę. Specjalista rozmawiał z rodzicami i powiedział, że jeżeli tak dalej pójdzie, to po prostu umrę, bo moje serce nie wytrzyma. Miałam już wtedy bradykardię i problemy z różnymi narządami wewnętrznymi. Rodzice się wystraszyli, że mogą stracić córkę. Dostałam skierowanie do szpitala, do którego nie chciałam pójść. Pamiętam, że jadąc do placówki, zapierałam się w samochodzie i obiecywałam rodzicom, że zacznę normalnie jeść, moje życie się odmieni, ale mama była nieugięta. To już za długo trwało. Tata wyniósł mnie z samochodu.
Na miejscu nie chciałam rozmawiać z lekarzami. Odezwał się we mnie bardzo mocny bunt, ale wiem, że gdybym wtedy nie poszła do szpitala - mimo tego, że stały się tam traumatyczne rzeczy - to zapewne nie pisałabym matury, nie myślała o przyszłości i na pewno nie rozmawiałabym teraz z tobą. Musiałam wiele rzeczy przewartościować. Dziś, kiedy mam większą masę ciała, mimo tego, że przytycie było dla mnie największą obawą i wciąż nie czuję się z tym komfortowo, to wiem, że przenigdy nie wróciłabym do tego, co było.
Udało ci się na nowo ułożyć relację z jedzeniem?
Niestety to bardzo podstępna choroba. Kiedy próbowałam odbudować relację z jedzeniem, to najtrudniejsze było to, że pojawił się ekstremalny głód. To częste u osób niedożywionych. Pamiętam, że jak wyszłam ze szpitala, jadłam bardzo dużo, co było dla mnie trudne. Organizm zaczął krzyczeć, że muszę go odżywić i odbudować. Pomimo że miałam jeszcze niedowagę, znów poczułam się gruba. Niestety placówka nie przygotowała mnie psychicznie na przytycie. Jedynie, co zrobiła, to wprowadziła we mnie składniki odżywcze i powiedziała: "Do widzenia". To było najgorsze, że nikt mi nie powiedział, co mam robić. Później postanowiłam zamówić plan dietetyczny. Otrzymałam rozpisany jadłospis włącznie z gramaturą posiłków, wyliczonymi kaloriami i mikroskładnikami. To był zły pomysł, bo znowu się zapętliłam. Jeśli mogłam spożyć 40 g danego produktu, to dokładnie mierzyłam, absolutnie nie mogło być więcej. Zazwyczaj dawałam mniej… Wychodząc z anoreksji, wraz z rodzicami chodziliśmy po omacku. Chwytaliśmy wszystkiego.
Co było twoją deską ratunku?
Zaczęłam słuchać swojego organizmu, zamiast kurczowo trzymać się jadłospisu. Kiedy mówi mi, że potrzebuje więcej pieczywa, tłuszczów, to mu dostarczam. On jest na tyle mądry, że wie, czego mu brakuje. Stosuję metodę All In [leczenie głodu pierwotnego – red.], czyli pozwalam sobie honorować swój głód. Dziś wychodzę z zaburzeń odżywiania, ale tak w pełni. Jest to bardzo trudne, bo wiąże się ze zmianą masy ciała, swojego wizerunku, tożsamości w pewnym sensie, ale są tego efekty. Po czterech latach - miesiąc temu - dostałam miesiączkę. Wierzę w to, że wyzdrowieję i właśnie do tego dążę. Patrząc na osoby, które wyszły z zaburzeń, widzę, że jest dla mnie szansa. Dlatego błędne jest mówienie, że to choroba na całe życie.
Twoją misją jest uświadomienie społeczeństwa, że anoreksja to śmiertelna choroba psychiczna, a nie wymysł i fanaberia. Co stoi za tą decyzją?
Ten pomysł zrodził się już dawno. Pamiętam, że jak byłam chuda, to słyszałam, że rozwiązaniem na moją chorobę będzie zjedzenie dobrego obiadu. Pewien znajomy, który nie wiedział, że zmagam się z anoreksją, ale widział moją sylwetkę, powiedział, że gdybym zjadła z nim kebaba, to na pewno moje życie, by się polepszyło i miałabym więcej energii. Gdyby faktycznie tak było, to już dawno byłabym zdrowa. Zwłaszcza że w tamtym momencie bałam się jedzenia. Niestety to jest bardziej złożona sytuacja, a niestety takie stereotypy wciąż są powielane i chcę z nimi walczyć. Tych mitów na temat zaburzeń odżywiania, w ogóle zaburzeń psychicznych jest bardzo wiele, dlatego chcę o tym mówić. Ostatnio podsłuchałam w sklepie rozmowę kobiet. Jedna powiedziała do drugiej: "Jak ty pięknie schudłaś". Wtedy zapaliła mi się lampka – dlaczego chwalimy osobę, która schudła? Przecież za tym schudnięciem może się kryć wiele problemów, np. stres, depresja, poronienie. Przecież to są ogromne tragedie ludzkie. Jest i druga strona medalu. Zostałaś kiedyś pochwalona za to, że przytyłaś?
Nigdy.
No właśnie, a ja, kiedy przytyłam, byłam najszczęśliwszą osobą. Natomiast, kiedy schudłam, byłam "wrakiem człowieka", a jednocześnie dostawałam wiele komplementów, czyli ludzie chwalili mnie za to, że byłam smutna, że byłam w depresji? Nie widzieli tej drugiej strony. Tego, że przychodzę do domu załamana, że patrzę w lustro i wciąż widzę osobę niedoskonałą, nieidealną, która dostaje tyle miłych słów, bo schudła, więc ma jeszcze większą motywację do tego, by się głodzić. To jest bardzo przykre.
To pokazuje, że jako społeczeństwo mamy jeszcze wiele do zrobienia. Napisałaś petycję do Ministerstwa Zdrowia, w której apelujesz o wprowadzenie dofinansowania leczenia chorób psychicznych i usprawnienie systemu opieki psychiatrycznej.
W Polsce należałoby z jednej strony zwiększyć dofinansowanie, a z drugiej wybudować kolejne placówki. Brakuje specjalistów, gabinetów… Kiedy mama zadzwoniła do przychodni NFZ, gdy miałam silne stany depresyjne i lękowe, powiedziano jej, że najbliższy wolny termin jest za półtora roku. Do tego czasu mogłabym nie przeżyć, więc nie było wyjścia, musiałam pójść prywatnie, co wiązało się z ogromnymi kosztami. Pamiętam, że za 7 minut wizyty u psychiatry rodzice zapłacili 300 zł. Do tego leki psychiatryczne, preparaty żywieniowe, witaminy, by odżywić moje ciało. To są naprawdę bardzo drogie rzeczy. Kiedy rozmawiam z osobami, które mają różne problemy psychologiczne, mówią to samo. Pamiętam, że jak podjęłam decyzję, by zawalczyć o swoje życie, szukałam ośrodków specjalizujących się w leczeniu zaburzeń odżywiania. Chciałam, byłam na to gotowa, tylko że jak zobaczyłam cennik, złapałam się za głowę. Turnus trwający niecały miesiąc kosztował ok. 16 000 złotych. Przepraszam bardzo, ale kogo na to stać?
Kolejna rzecz, którą trzeba zmienić to edukacja na temat zaburzeń odżywiania. W opinii publicznej wciąż panuje pogląd, że dieta jest czymś super. Ostatnio słyszałam w radiu, że niskokaloryczna wydłuża życie. Absurd polega na tym, że tak naprawdę nie przybywa ludzi szczupłych, a z otyłością i nadwagą, więc chyba te diety jednak nie działają.
Skoro o edukacji mowa, wiążesz swoją przyszłość zawodową z działalnością na rzecz zaburzeń odżywiania?
Moim wielkim marzeniem są studia za granicą i zajmowanie się prawami człowieka. Natomiast nie chcę zapeszyć. Wiem, że wiele osób idzie na dietetykę i psychologię. Bardzo interesuję się tymi dziedzinami, ale w moim przypadku nie zdałoby to egzaminu. Zatoczyłabym błędne koło. Cały czas myślałabym o swoich problemach i dietach. Chcę się od tego odciąć, ale jednocześnie bardzo pragnę dalej szerzyć świadomość na temat zaburzeń psychicznych, walczyć o dofinansowanie leczenia i przede wszystkim pomagać. Zdaję sobie sprawę, że nie zbawię całego świata, ale jeżeli moje treści w internecie, wywiady czy inna działalność trafią do czyjegoś serca, to będzie mój ogromny sukces.
Masz ciekawą historię do opowiedzenia? Chcesz zostać bohaterką cyklu Siła jest kobietą? Napisz do mnie: dominika.czerniszewska@wbd.com Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Zaburzenia odżywiania u nastolatków. "Rodzice nie chcą przyznać, że to dotyczy ich dziecka"
- 14-letnia Matylda walczy z anoreksją. "Miałam taki okres, że nie chciałam żyć"
- Anoreksja zniszczyła jej życie. Chce zostać dietetyczką, by pomagać innym. "Głodowałam przez cały tydzień"
Autor: Dominika Czerniszewska
Źródło zdjęcia głównego: Fot. Klusia Kluszczyńska Fotografia, Bydgoszcz