Ostatnie godziny życia małej Hani były piekłem. Według prokuratury dziewczynka była brutalnie bita i polewana zimną wodą przez własną matkę i jej partnera. Nadzór nad dysfunkcyjną rodziną pełniły wszystkie, powołane do tego służby, jednak mimo licznych, niepokojących sygnałów nikt nie zdołał zapobiec tragedii. Dlaczego?
Śmierć 3-letniej Hani z Kłodzka
Pierwsza wersja śledcza zakładała, że Hania zmarła z powodu wychłodzenia. W trakcie przesłuchania, matka dziecka przyznała się, że razem ze swoim partnerem pobili Hanię. Gdy dziewczynka leżała na podłodze, Łukasz B. miał kopnąć ją w brzuch, zadając prawdopodobnie śmiertelny cios. Prokuratorzy ustalili, że Hania była bita i maltretowana psychicznie niemal od początku swojego życia. Matka dziewczynki - Lucyna K. i jej partner zostali tymczasowo aresztowani. Czekają na proces.
Do dręczenia i bicia Hani dochodziło w czasie, kiedy nadzór nad rodziną pełniła zawodowa kuratorka. Kobieta usłyszała już zarzuty.
- Pani kurator zarzuca się bagatelizowanie obrażeń ciała, jakie sama stwierdzała podczas wizyt kuratorskich. To były zasinienia na nóżkach, plecach, obrażenia ciała m.in. złamanie nosa czy podbiegnięcia krwawe w okolicach oczu. Pani kurator nie składała zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przestępstwa oraz nie informowała sądu rodzinnego o pojawiających się nieprawidłowościach. Opierała się wyłącznie na wyjaśnieniach Lucyny K., która mówiła, że obrażenia powstały na skutek jakiegoś niefortunnego zdarzenia lub podczas zabawy dziecka. Jedyny sygnał, jaki do mnie docierał, że w tej rodzinie może być coś nie tak, pochodził od sąsiadów – wylicza Tomasz Orepuk z Prokuratura Okręgowej w Świdnicy.
Rodzina Hani korzystała też z pomocy asystentki z ośrodka pomocy społecznej. Burmistrz Kłodzka zaraz po śmierci dziewczynki zlecił kontrolę w ośrodku. Okazuje się, że podobnie jak kuratorka, asystentka również widziała obrażenia u Hani.
- Pierwsza wzmianka o siniakach na twarzy Hani została zawarta w notatce służbowej z dnia 8 stycznia 2019 roku: "Z informacji uzyskanych od kobiety wynika, iż Hania nabiła sobie siniaka na policzku, uderzając się w łóżeczko. Kobieta była u lekarza, który stwierdził, że wszystko jest w porządku" – cytuje Michał Piszko, burmistrz Kłodzka.
- Brakuje w tej notatce informacji, u jakiego lekarza i kiedy była matka Hani. Kolejna notatka jest z 16 stycznia 2019 roku: "Asystent zastał całą rodzinę w mieszkaniu. Hania miała siniaka na nosie". W ciągu kilku dni mamy dwa widoczne na twarzy dziecka urazy i matka dwukrotnie tłumaczy to wypadkiem. Asystent nie powinien dać wiary w to, co mówi pani Lucyna. Powinien to zweryfikować – dodaje Michał Piszko.
Raport z kontroli w ośrodku pomocy społecznej potwierdza też, że asystentka lekceważyła także informacje o pozostawianiu Hani samej w mieszkaniu, a także sygnały o nadmiernej płaczliwości dziewczynki. Asystentka nie nabrała też żadnych podejrzeń, gdy po powstaniu jednego z urazów u dziecka, partner Lucyny K. nagle wyprowadził się do swojej matki.
- To były oczywiste sygnały, które powinny skłonić asystentkę do natychmiastowego działania. Na podstawie tych notatek, asystentka powinna niezwłocznie zawiadomić wszystkie, zainteresowane sprawą organy – podkreśla burmistrz Kłodzka.
Kto chciał pomóc Hani z Kłodzka?
W styczniu 2019 roku Hania miała złamany nos. Lucyna K. była z nią u lekarza. Z informacji, jakie otrzymali reporterzy "Uwagi! TVN" z przychodni wynika, że pediatra zadzwoniła do jednego z policjantów i zgłosiła podejrzenie stosowania przemocy wobec dziewczynki.
- Lekarka zdała relację z wizyty i przekazała informację o swoich obawach – mówi nasz informator.
Sprawa trafiła wtedy do dzielnicowego. Policja twierdzi jednak, że relacja lekarki była inna.
- Dostaliśmy prośbę o sprawdzenie sytuacji rodzinnej, w związku z wątpliwościami dotyczącymi procesu wychowania i opieki rodzicielskiej. Na miejsce udał się dzielnicowy, który porozmawiał z matką dziecka. Kobieta pokazała mu dokumentację medyczną, potwierdzającą wizytę po uderzeniu się dziecka. Dzielnicowy rozmawiał też z sąsiadami rodziny. Nikt nie sugerował, że są jakiekolwiek symptomy świadczące o tym, że w tym domu jest przemoc – przekonuje Kamil Rynkiewicz z Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.
Lekarka badająca Hanię nie została przesłuchana przez policjantów. Nikt nie zapoznał się też z dokumentacją, którą sporządziła. Dopiero teraz, w ramach śledztwa, prokuratura zabezpieczyła wszystkie dokumenty medyczne dziewczynki, także z innych placówek.
- Dziecko było dwukrotnie przyjmowane, w dwóch różnych szpitalach na terenie Wrocławia oraz na pogotowiu. Na tym etapie śledztwa nie chcę mówić o okolicznościach – mówi prokurator Tomasz Orepuk.
Sąsiadka słyszała krzyki dziecka
Jedną z nielicznych osób, które próbowały pomóc małej Hani, była pani Aneta. Mieszkała w tej samej kamienicy co rodzina Hani. Słyszała krzyki dziecka, dlatego zawiadomiła policję.
- Dzwoniłam i mówiłam, że za ścianą dziecko płacze tak, że ani ja, ani córka nie możemy tego wytrzymać – opowiada.
Kuratorka nie przyznała się do winy. Asystentka rodziny przebywa obecnie na zwolnieniu. Natomiast dyrektorka ośrodka pomocy społecznej zwolniła się z pracy. Prokuratura nadal prowadzi śledztwo.
Nie wyklucza przedstawienia zarzutów kolejnym osobom. - Zastanawiam się, czy oni mogą spokojnie spać. Pani dyrektor, asystent rodziny i reszta osób, które sprawowały opiekę nad Hanią. Wszyscy udawali, że jest w porządku – mówi pani Aneta.
- Zawiodły wszystkie instytucje. Wszyscy zawiedliśmy w tej sytuacji – przyznaje burmistrz Michał Piszko.
Cały reportaż zobaczysz na stronie "Uwagi! TVN".
Zobacz też:
Aktor miał wabić, odurzać i gwałcić dziewczynki. "Potrafił robić zdjęcia 12-latce w trakcie seksu"
Ptasia grypa na Mazowszu. Mieszkańcy oburzeni pomysłem stworzenia zbiorowych grzebowisk
Autor: Jola Marat
Źródło: UWAGA! TVN