Od kilkunastu lat są ofiarami przemocy ze strony matki. "Dom to dla mnie niepewność"

UWAGA! TVN
Ciągłe wyzwiska, upokorzenia i agresja. 21-letni Bartłomiej i jego o trzy lata starsza siostra przetrwali dramat dzieciństwa i teraz próbują budować swoje dorosłe, samodzielne życie. - Nie potrafię wskazać niczego, co zawdzięczam mamie – wyznaje 21-latek. Dramat rodziny przedstawili reporterzy programu Uwaga! TVN.

Gehenna

Ubliżanie, zastraszanie, bicie, ośmieszanie – tego od najmłodszych lat mieli doświadczać Bartłomiej i jego siostra Małgorzata.

- Kiedy byłam mała, mama biła mnie regularnie. Wpadała w szał, brała wtedy wszystko, co miała pod ręką i waliła na oślep. Czasem była to deska do krojenia, czasem krzesło, innym razem książka. Kiedyś wyrwała pręt z suszarki i zaczęła mnie nim okładać – opowiada Małgorzata. I dodaje: - Teraz jestem już starsza, wiem, jak zareagować, schować się. Jak byłam dzieckiem, nie zawsze tak było.

Rodzina mieszka pod Krakowem. Dom należy dziś do Bartka, odziedziczył go po dziadkach, którzy w ten sposób chcieli zabezpieczyć przyszłość wnuków. Rodzeństwo zajmuje przestrzeń na piętrze domu, a matka jedno z pomieszczeń na parterze.

- Musimy zamykać na kłódkę skrzynkę z bezpiecznikami, bo mama czasem wyłącza nam prąd. Nie możemy zostawić telefonu w kuchni, bo chowa i nie oddaje. Siostra w tamtym roku, sześć razy dorabiała klucze, bo nieopatrznie gdzieś je zostawiała. Ta osoba czeka tylko na takie sytuacje, by uprzykrzyć nam życie – uważa Bartłomiej.

Wszystkie rachunki i koszty związane z utrzymaniem domu ponoszą Bartłomiej i Małgorzata.

- Dbamy też o porządek w domu. Nasza mama robi wszystko, żeby było tu brudno. W żadnym stopniu nie pomaga w obowiązkach – wyznaje 21-latek.

Rodzeństwo traumatycznie wspomina czasy w szkole. Matka, chcąc kontrolować nauczycieli, założyła fundację. W ramach jej działalności, zajęła się społecznym monitoringiem ich edukacji. Zasypywała dyrekcję pismami i żądaniami. Doszło do tego, że znieważyła i poturbowała jedną z nauczycielek swojego syna. Szkoła powiadomiła o tym prokuraturę. Sąd rodzinny ograniczył jej za to władzę rodzicielską. Całej rodzinie przydzielono kuratora.

- Każdego dnia musiałem ze wstydem zanosić do sekretariatu przeróżne skargi na panią dyrektor i kadrę nauczycielską. One nie były niczym argumentowane, były nieprawdziwe. To niszczyło szkołę i nauczycieli. Jedna z nauczycielek musiała mieć rok przerwy w pracy, bo przez moją mamę wpadła w nerwicę – wspomina mężczyzna.

Wyprowadzka

Po latach gehenny Małgorzata postanowiła się wyprowadzić. Nie była w stanie dłużej znieść awantur i agresji. Razem z nią wyniósł się też jej narzeczony.

- Nie raz przy przygotowywaniu posiłku, nagle dochodziło u niej do ataków furii, rzucała przedmiotami, naczyniami. Była agresywna, atakowała, popychała, szarpała, drapała. Po czym nagle uspokajała się i szła do pokoju – opowiada Małgorzata.

- Od grudnia czterokrotnie z premedytacją rozkręcała kurki z gazem i zostawiała tak mieszkanie. To bezpośrednie zagrożenie naszego życia - dodaje narzeczony Małgorzaty.

Wyrok

Kiedy o tym, co się dzieje w ich domu, rodzeństwo zdecydowało się powiadomić prokuraturę, sprawa trafiła do sądu. Matka usłyszała wyrok: osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu i pisemne przeproszenie syna.

- Wyszedłem z sali rozpraw i nie wiedziałem, co powiedzieć. To był dla mnie szok, że ktoś może znęcać się nad drugim człowiekiem przez 14 lat i na koniec ma napisać list ze słowem: przepraszam – dziwi się Bartłomiej. I dodaje: - Chciałem, by matka dostała sądowy zakaz zbliżania się do mnie i mojej rodziny. Chciałem, żeby opuściła mieszkanie i nie oddziaływała w żaden sposób na moje życie.

Kiedy żyli dziadkowie rodzeństwa, sytuacja w domu wyglądała inaczej. To przede wszystkim oni opiekowali się Bartłomiejem i jego siostrą. Babcia chciała uzyskać prawo do opieki nad wnukami, jednak ze względu na swój wiek oraz szantaż córki wycofała się.

- W momencie, gdy moja siostra dowiedziała się, że mama chce podjąć takie kroki, zastraszyła dzieci, że zabiera je i wyjadą do Niemiec. Bartek przepłakał kilka godzin, prosząc babcię, żeby ta nie pozwoliła go zabrać, bo on chce zostać z dziadkiem i babcią. Miał wtedy siedem lat. To była codzienność, że siostra manipulowała dziećmi – przyznaje Elżbieta Wiśniowska, siostra kobiety.

Dziś Bartłomiej utrzymuje się sam, pracuje od 15. roku życia. Studiuje na AGH. Jego siostra również pracuje i kończy studia na Uniwersytecie Jagiellońskim. Choć kuratorzy odwiedzali rodzinę, pisali raporty, a do domu przyjeżdżała policja, matka nie przestała ich atakować.

- Organy ścigania patrzą na problem przemocy głównie przez pryzmat przemocy fizycznej. Często powtarza się, że nie można bić dzieci pasem, ale już rzadziej, że równie niedopuszczalne jest mówienie dziecku, że jest zerem, że jest do niczego i nie zasługuje na miłość – podkreśla mec. Joanna Barczyk-Telejko, pełnomocnik Bartłomieja.

- Wydaje mi się, że wykorzystaliśmy wszystkie, możliwe środki. Jako młoda osoba ufałam instytucjom, byłam pewna, że ktoś nam pomoże. Okazało się, że nie – ubolewa Małgorzata.

Dyrekcja ośrodka pomocy społecznej, choć zna doskonale sytuację tej rodziny, odmówiła rozmowy z nami, zasłaniając się tajemnicą i dobrem swoich klientów. Od roku przed Sądem Rejonowym w Wieliczce toczy się sprawa o eksmisję matki, która kilkukrotnie była już odraczana.

- Nie potrafię wskazać niczego, co zawdzięczam mamie. Może tylko jedno, że stworzyła mi świat, którego nie chcę i nigdy nie wprowadzę do własnej rodziny – kończy Bartłomiej.

Cały reportaż obejrzysz na stronie UWAGA! TVN.

Zobacz wideo: Kilkanaście osób zostało aresztowanych w Londynie podczas protestów przeciwko przemocy wobec kobiet

Źrodło: RUPTLY/x-news

Zobacz także:

Autor: Kamila Glińska

Źródło: UWAGA! TVN

podziel się:

Pozostałe wiadomości