Wypadek przed urlopem
Kiedy doszło to tragedii, Maja zaczynała urlop. - Było trochę po godz. 10. Musiałam wyjść z psem, a potem zaprowadzić go do rodziców, bo następnego dnia o godz. 4 miałam jechać ze znajomymi do Sopotu. Poszłam standardową trasą, którą często chodziłam. Praktycznie wracałam już do domu – opowiada Maja Dobruchowska. I dodaje: - Widziałam wracający samochód, był dość duży, ale nie przyglądałam się. Potem już nic nie pamiętam, jedynie przeraźliwy huk, wrażenie, że coś spada.
Naprzeciwko miejsca gdzie doszło do wypadku, mieszka pan Jan. Mężczyzna pierwszy udzielał pomocy rannej dziewczynie.
- Przejeżdżał wysoki samochód, syn usłyszał trzask i zawołał: „Tato, coś się dzieje”. Wybiegłem i przez okno patrzę, że leży dziewczyna przy siatce ogrodzeniowej i słup wbity w siatkę – opowiada mężczyzna.
- Bardzo krzyczała, była w szoku. Pobiegłam przez ulicę. To był makabryczny widok. Krew tryskała z tętnicy udowej. Pobiegłam po butelkę z wodą, bo był straszny upał. Ochlapywałam jej ramiona i buzię, żeby nie straciła przytomności – opowiada pani Janina.
Sąsiedzi zawołali pielęgniarkę, która mieszka w pobliżu. Szczęśliwie była w tym czasie w ogrodzie.
- Na miejscu okazało się, że jej podudzie jest całkowicie ucięte, trzymało się tylko na skórze. Trzeba było to zabezpieczyć, żeby się nie wykrwawiła – opowiada Renata Pałka. I dodaje: - Jestem pielęgniarką anestezjologiczną, z racji mojego zawodu reaguję bardzo szybko. Byłam zestresowana, ale działa adrenalina i człowiek się nad tym nie zastanawia. Wiedziałam, że trzeba zatamować tętnice. Krzyczałam, kto ma pasek.
Pasek błyskawicznie przyniósł pan Jan. - Straż pojawiła się w ciągu 5-7 minut. Chłopcy byli bardzo dobrze wyposażeni. Mieli butlę tlenową, więc za chwilę jej podłączyliśmy. I zaraz pojawiła się karetka – relacjonuje pani Renata.
O tym, co się wydarzyło, 22-latka dowiedziała się dopiero w szpitalu. - Jak się obudziłam, był przy mnie tata. Powiedział, że nie mam nogi. Oprócz tego miałam złamany obojczyk i pękniętą czaszkę.
Maja została trenerem personalnym
Maja ma 22 lata jest pełna energii, sport jest jej wielką pasją i wiązała z nim swoją przyszłość. Dwa dni przed tragicznym wypadkiem spełniła swoje marzenie, ukończyła kurs na trenera personalnego.
- Od pięciu lat trenuję na siłowni, a certyfikat trenera to było moje marzenie. Nie nacieszyłam się tym długo – mówi.
Mimo wypadku, 22-latka zachowuje pogodę ducha. - Jest OK, daję radę. Jestem bardzo waleczna i jak takie przeciwności losu się pojawiają, to staram się je pokonać. Pomału wstaję o kulach i trochę chodzę. Chociaż jeszcze nie wygląda to perfekcyjnie. Ale jest coraz lepiej – przekonuje, choć przyznaje: - Tak naprawdę muszę nauczyć się wszystkiego od nowa. Nie jestem samodzielna, nawet nie mogę sama pójść do toalety. Wszystkie mnie teraz ogranicza.
- To, co zobaczyłem, u mnie starego chirurga, wzbudziło mimo wszystko złe emocje, bo to była dokonana amputacja, jej kończyna trzymała się na pojedynczych włóknach mięśniowych – mówi dr n. med. Tomasz Zając. I dodaje: - To jest Rybnik, rejon górniczy, więc te ciężkie, zmiażdżeniowe urazy kończyn dolnych zdarzały się w przeszłości i nie były rzadkie. Natomiast pierwszy raz spotkałem się z koincydencją czegoś takiego, że samochód przewraca słup, który dokonuje amputacji kończyny dolnej. Pierwszy raz widziałem tego typu obrażenia.
Śledztwo w sprawie wypadku Mai, która straciła nogę
Prokuratura bada przyczyny tego tragicznego wypadku. Jak dotychczas ustalili śledczy, samochód specjalny, zabudowany pompą do betonu, który wracał z pobliskiej budowy, zahaczył o kable i naciągnął fragment sieci. Siła była tak duża, że załamane zostały dwa drewniane słupy.
- Z dotychczasowych ustaleń wynika, że kierowca w ogóle nie zauważył, że doszło do zahaczenia pompą o kable. Nie uczestniczył, jakby świadomie w tym zdarzeniu. Nie udzielił też pomocy pokrzywdzonej i odjechał. Tłumaczy się tym, że nie słyszał i nie widział żadnej z tych okoliczności, która była elementem tego zdarzenia – mówi Karina Spruś z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach.
Prokuratura będzie również badała sposób oznakowania drogi, czy auto ciężarowe miało w ogóle prawo tamtędy przejeżdżać.
Oznakowanie drogi
Postanowiliśmy przejechać przez ulicę, gdzie doszło do tragedii z ekspertem analizującym wypadki drogowe. Maciej Kulka jest jednocześnie instruktorem nauki bezpiecznej jazdy. Mężczyzna od razu zwrócił uwagę na nieścisłości w oznakowaniu.
- Wjeżdżamy w Narutowicza i mamy znak, który informuje nas, że za 400 metrów będzie ograniczenie dotyczące wjazdu pojazdów, których dopuszczalna masa całkowita przekracza 3,5 tony. Dalej nie mamy żadnego znaku, że kable wiszą w skrajni, bezpośrednio przy krawędzi jezdni – mówi pan Maciej. I zaznacza: - Auto ciężarowe, zgodnie z polskimi przepisami, może mieć 4 metry wysokości i jazda takim pojazdem nie wymaga żadnego dodatkowego zezwolenia, ani wytyczania dróg, ani pomocy specjalistycznej firmy, czyli tak zwanego pilota.
- Na tym odcinku drogi mogło być wprowadzone ograniczenie wysokości, a firma telekomunikacyjna nie powinna w taki sposób wieszać tych instalacji. Słup ma jeszcze pół metra wysokości w górę, a oni umieszczają kable niżej – dodaje pan Maciej.
Właściciel linii telekomunikacyjnych zapewnia, że te są kontrolowane. Ostatnie badanie techniczne na feralnym odcinku odbyło się w wrześniu 2020 roku. Według firmy linia była zamontowana prawidłowo.
- W tym przypadku mówimy o drodze lokalnej i zgodnie z przepisami kable telekomunikacyjne muszą być zawieszone na wysokości 4,5 metra, bądź wyżej – mówi Wojciech Jabczyński z Orange Polska.
Ale do zahaczenia jednak doszło. - Kwestie, czy kable wiszą na odpowiedniej wysokości sprawdza postępowanie, które prowadzi policja pod nadzorem prokuratury – dodaje Jabczyński.
Kiedy realizowaliśmy zdjęcia do tego reportażu, na miejscu wypadku pojawiła się ekipa techniczna, która naprawiała uszkodzą linię. Zauważyliśmy, że na nowych słupach kable będą zamocowane znacznie wyżej niż te zerwane przez auto.
- Te druty szły środkiem prawego pasa jezdni. Były tak nisko, że ślizgały się po każdym większym samochodzie. Dziesięć lat temu było takie zdarzenie, że ten słup też był urwany. Został przewrócony na drogę. Tyle, że wtedy nic się nikomu nie stało – mówi pan Jan.
7 lipca, czyli w dniu wypadku, w Rybniku termometry pokazywały 30 st. C. Wysokie temperatury wpływają na naciąganie się sieci, kable mogą niebezpiecznie obniżać wysokość. Nasz ekspert zwrócił również uwagę na odległość pomiędzy słupami.
- Mamy łuk jezdni, w momencie gdy kable będą połączone dwoma punktami, to będą wychodziły centralnie nad połową pasa ruchu drogowego – wskazuje Maciej Kulka i zaznacza, że słup powinien być postawiony w inny miejscu.
- Skoro już się takie wydarzenia działy przed tą sytuacją, to można żałować, że nikt wtedy tego nie naprawił, bo być może do takiej tragedii, by nie doszło – podkreśla pan Maciej.
Pomoc dla Mai
- Boję się tylko tego, żeby Majka w pewnym momencie się nie załamała. Teraz jest dobrze, ale przyjdzie taki okres, że będzie musiała coś cięższego zrobić i może tego psychicznie nie wytrzymać. Nie wiemy, jak będzie – mówi Izabela Chłodowczak.
- Chcę sprawiedliwości, żeby ktoś poniósł za to odpowiedzialność. Straciłam nogę, a każdy umywa ręce i nie ma winnego – kwituje 22-latka.
Przyjaciele Mai organizują w sieci zbiórkę pieniędzy na jej rehabilitację oraz zakup odpowiedniej protezy w przyszłości.
Chcesz pomóc 22-latce? Szczegóły znajdziesz tutaj.
W sieci są również aukcje, z których dochód przekazany będzie Mai.
Zobacz także:
20-latek ugodzony nożem przez obcego mężczyznę. Wykrwawił się na oczach przyjaciół
Warszawa: policja odnalazła dwójkę zaginionych dzieci. Ich ojciec wciąż jest poszukiwany
Zobacz wideo: Uwaga! TVN: Anoreksja coraz większym problemem wśród nastolatków. „Nie czułam, że robię sobie krzywdę”
Autor: Magdalena Zamkutowicz
Źródło: UWAGA! TVN