Janek Kietliński o bombardowaniu Lwowa
21-latek nie zamierza siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak jego przyjaciele walczą o życie za wschodnią granicą. Janek Kietliński chcąc wyrazić swój sprzeciw wobec inwazji rosyjskiej, protestował pod ambasadą tego kraju. Ponadto syn dziennikarzy, Beaty Tadli i Radosława Kietlińskiego, zaangażował się w działania na rzecz uchodźców. W tym celu udał się niedawno do Lwowa. Po dotarciu na miejsce był świadkiem bombardowania.
- Starałem się zachować spokój. Mój tata był reporterem wojennym - opowiadał mi wiele trudnych historii. W miejscu, w którym się to stało, stały nowe budynki mieszkalne, to najzwyklejsze skrzyżowanie. Były autobusy miejskie, samochody. Podawaliśmy akurat paszporty wojskowym, kiedy 500 metrów od nas rozległ się huk. Przez pół sekundy myśleliśmy: "To się nie mogło wydarzyć". Ale gdy zobaczyliśmy dym i kolejne rakiety, zaczęliśmy uciekać - zobrazował sytuację Janek Kietliński.
Wojna w Ukrainie
- Ludzie porzucali samochody. Powiedziałem tylko do swoich ludzi, żebyśmy uciekli do przydrożnego rowu. Wyskoczyliśmy z samochodu; starałem się zachować zimną krew. Mogliśmy przecież siedzieć spanikowani, ale uznaliśmy, że trzeba działać. Byliśmy przerażeni, ale staraliśmy się zachować spokój. Po chwili podbiegł do nas żołnierz, kazał nam za sobą biec, zabrał nas do schronu. Wszyscy tam byli zwykłymi ludźmi – wracali z zakupów, pracy itd. - dodał.
Janek Kietliński wróci do Lwowa
Jak wynika z relacji Janka, czasu na panikę było niewiele. Dla wszystkich bombardowanie było nową sytuacją, w której jak najszybciej trzeba było się odnaleźć, by nie przypłacić życiem.
- Jak najszybciej postaram się tam wrócić. Kiedy ktoś decyduje się na wyjazd do Ukrainy, to ryzyko zawsze jest. Ono istnieje i zdaję sobie z niego sprawę. Zresztą, każdy z nas był tego świadomy. Pojechałem do Ukrainy zorganizowanym transportem amatorskich pomocników, którzy chcą w wolnym czasie zawozić pomoc. Ciężko jest uwierzyć, że to co się wydarzyło, było obok nas. Pierwsze bomby od wojny spadły na Lwów 500 metrów od nas. Nawet posterunkowi byli przerażeni – dla nich to też było coś nowego - wyjaśnił syn Beaty Tadli.
- Kiedy doszło do bombardowania, napisałem tylko smsa do rodziców i do znajomych, że wybuchły rakiety niedaleko nas i że wszystko jest w porządku. Nie chciałem nikogo ani straszyć, ani martwić - dodał.
Janek Kietliński: "Nie jestem bohaterem"
Wiele osób podziwia jego postawę, ale on nie uważa, żeby robił coś nadzwyczajnego. W końcu pomoc to ludzka rzecz. Janek Kietliński nie chce za nią odznaki. - To ludzie na Wschodzie są bohaterami, nie ja. Oni tak drastyczną sytuację, którą przeżyłem, mają co godzinę. To oni martwią się, czy ich blok nie zostanie ostrzelany. To jest straszne. Szanse są niewyrównane. Trzeba pomagać na tyle, ile się da. Nie robię tego dla poklasku. Zresztą, nie robię nic nadzwyczajnego - skwitował 21-latek.
Jak wygląda codzienność w czasie wojny?
Janek Kietliński od wielu lat inspiruje się Ukrainą. Bywał tam wielokrotnie. - Mam wielu przyjaciół w Kijowie. Przed wojną stworzyli tam sobie świetne życie. Oni nadal tam są, nie opuszczają swojego domu, rodziny. Przez ostatnie 4-5 lat byłem w Ukrainie ok. 20 razy. Rozmawiałem z moimi znajomymi 23 lutego, że może w wakacje do nich wpadnę i pojedziemy autem do Mołdawii. Pięć godzin później odebrałem telefon, że jest wojna - powiedział Janek Kietliński.
- Zaskoczyło mnie to, jak Ukraina zachodnia się zmodernizowała. Wjechaliśmy tam – a byłem tam 10 lat temu ostatni raz – wszystko się zmieniło. Drogi były świetne, domy zadbane. Tam wszędzie było widać, że ludzie przygotowują się do sezonu rolniczego. I całkiem nowoczesny sprzęt rolniczy był na polach. To był ten szok, że jest droga oświetlona ledowymi światłami, do tego ludzie, którzy żyją normalnie, a obok tego wojna, zasieki, pułapki - podsumował.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- #BezCukru: odważnie o życiu na wózku inwalidzkim i seksie. "Muszę wspomagać się wibratorem medycznym"
- Alicja Wieniawa skomentowała relację z przyrodnią i sławną siostrą. "Nie ucieknę przed tym"
- "Dlaczego decydujemy się na męczarnię?". Psychodietetyczka apeluje do wszystkich podjadających
Autor: Oskar Netkowski
Źródło zdjęcia głównego: Jan Kietliński/archiwum prywatne