Niewolnicza praca w Polsce - dramat 22-letniej Wenezuelki
Pochodząca z Wenezueli Dayneris nie miała żadnych perspektyw na godne życie - ani w swoim rodzinnym kraju, ani w Kolumbii, gdzie przez ostatnie lata mieszkała i zarabiała na rodzinę. Pewnego dnia dziewczyna usłyszała od swojego kolegi o zapewniającej stosunkowo wysokie wynagrodzenie ofercie pracy w Polsce. Skontaktowała się wówczas z pośredniczącym między kandydatami a firmą rekruterem. Po konsultacjach z nim sprzedała część swojego majątku, by zorganizować transport do Europy, którego koszt w przeliczeniu na złotówki wynosił 9 tysięcy. Następnie pożegnała się z bliskimi i po długim locie wylądowała w Warszawie.
Dayneris miała pracować w hotelu 8 godzin dziennie i otrzymywać wypłatę do 10. dnia każdego miesiąca. Stawka wynagrodzenia to 13,5 zł za godzinę pracy. Dodatkowo wedle wstępnych ustaleń firma zapewniała jej zakwaterowanie oraz kurs języka polskiego.
- Pośrednik przedstawił w Kolumbii bardzo dobre warunki. Dlatego się zgodziłam. Na miejscu zobaczyłam, że wszystko było jednym wielkim oszustwem. Zostałam wykorzystana - opowiada z perspektywy czasu 22-latka.
Wenezuelka została powitana w Warszawie przez przedstawicielkę agencji pracy, która zabrała jej paszport. - Musimy zrobić kserokopię. Dostaniesz z powrotem, jak odpracujesz dług. Zaczynasz w poniedziałek - miała usłyszeć Dayneris. O jakim długu mowa? Rzekomo dotyczył on pokrycia kosztów transportu i noclegu.
Marząca o godnych warunkach zatrudnienia dziewczyna ostatecznie jednak została zakwaterowana w brudnym hostelu, a obowiązki służbowe, które musiała wypełniać, całkowicie odbiegały od tych ustalonych w Kolumbii. Czym się zajmowała? Pakowała do kartonów kołpaki na hali produkcyjnej, malowała ściany w magazynie, prasowała czy pracowała w ogrodzie szefa.
- Denerwował się [szef - przyp. red.], że nie mówię po polsku i że potrzebuję tłumacza. Czasami krzyczał, dlatego bałam się o cokolwiek pytać. Każda wymiana zdań kończyła się tak samo: "Powinnaś pracować więcej, dziesięć godzin to minimum". (...) Czułam się, jakby ktoś mnie uprowadził. Jakbym była czyjąś własnością, niewolnicą - relacjonuje Wenezuelka.
Dayneris pracowała kilkanaście godzin dziennie, również w soboty. Przez pierwsze dwa miesiące otrzymywała wypłatę w wysokości 500 zł. Reszta wynagrodzenia była potrącana z uwagi na uregulowanie rzekomego długu.
- Nie mogłam tego wytrzymać. Przez nerwy i nieregularne posiłki chudłam. Znikałam w oczach. Najgorsze zaczęło się w drugim miesiącu. Ciągle myślałam tylko, że nie chcę tu być. Miałam problemy z poczuciem własnej wartości. (...) Nie miałam na nic sił. W niedziele nie podnosiłam się z łóżka. (...) Dziś wiem, że to była forma depresji. Każdego dnia modliłam się o spłatę długu, by jak najszybciej stamtąd uciec - twierdzi 22-latka.
W trzecim miesiącu pracy kobieta zażądała wypłaty całego wynagrodzenia, jednak spotkała się z kategoryczną odmową. To wtedy podjęła decyzję o ucieczce. Pojechała na policję, stamtąd została przetransportowana przez straż graniczną do Specjalistycznego Ośrodka Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie w Chybach pod Poznaniem, gdzie po raz pierwszy usłyszała o działalności zwalczającej handel ludźmi fundacji La Strada, do której następnie się zgłosiła.
Dayneris została w Polsce. Pracuje jako opiekunka dzieci oraz nauczycielka języka hiszpańskiego. Do Warszawy sprowadziła swojego partnera, który znalazł posadę jako kucharz w jednej z restauracji. 22-latka przesyła swojej rodzinie około 300 dolarów miesięcznie. Teraz czeka na proces, bowiem prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie nielegalnych procederów, do których mogło dojść w zatrudniającej Wenezuelkę firmie.
Handel ludźmi z Ameryki Południowej - statystyki w Polsce
Jak podaje serwis wiadomosci.wp.pl, według danych Ministerstwa Sprawiedliwości w 2021 r. w Polsce skazano za handel ludźmi 31 osób. Ofiarą tego przestępstwa prawdopodobnie padła właśnie 22-letnia Dayneris. Mowa o "dzieleniu albo przejęciu korzyści majątkowej lub osobistej osobie sprawującej opiekę lub nadzór nad inną osobą - w celu wykorzystania, nawet za jej zgodą (...) w pracy lub usługach o charakterze przymusowym, w żebractwie, niewolnictwie lub innych formach wykorzystania poniżających godność człowieka".
- O fali ofiar z Ameryki Łacińskiej wiemy mniej więcej od półtora roku. Rekruterzy dostrzegli niszę. Mówimy o agencjach, które wcześniej sprowadzały pracowników m.in. z Azji. Ale oni nie wjadą do Polski bez wizy. Tymczasem obywatele krajów Ameryki Łacińskiej są na ruchu bezwizowym. To największa grupa potencjalnych ofiar, jeśli chodzi o toczące się w Polsce postępowania dotyczące handlu ludźmi. Wiem o pięciu takich śledztwach, w jednym będzie aż stu pokrzywdzonych - uświadamia Irena Dawid-Olczyk, prezeska fundacji La Strada.
- Kilkanaście lat temu ofiary pochodziły głównie z Europy Wschodniej i były werbowane w celu świadczenia usług seksualnych. Z biegiem czasu pojawiało się coraz więcej przypadków pracy przymusowej. Dziś proporcje wynoszą mniej więcej pół na pół, handel ludźmi w celu świadczenia usług seksualnych wcale nie jest dominujący - tłumaczy dr Łukasz Wieczorek z Ośrodka Badań Handlu Ludźmi Uniwersytetu Warszawskiego.
Polska to na mapie handlu ludźmi dość szczególny przypadek, ponieważ stanowimy zarówno kraj pochodzenia ofiar, kraj tranzytowy oraz docelowy dla ofiar handlu ludźmi
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Prezeska Fundacji La Strada uhonorowana w USA. "To wyróżnienie nazywa nas bohaterami"
- Zlikwidowano fabrykę niemowląt i uwolniono dziewczynki zmuszane do prostytucji i rodzenia dzieci
- Polki były wysyłane do Danii i zmuszane do prostytucji. Dwie kobiety kierujące gangiem mogły zarobić aż 6 mln zł
Autor: Berenika Olesińska
Źródło: wiadomosci.wp.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tinnakorn Jorruang/Getty Images