Franciszek Pieczka kończy karierę
Franciszek Pieczka uznawany jest za jednego z najwybitniejszych polskich aktorów. Niekwestionowaną popularność przyniosła mu bez wątpienia rola Gustlika w kultowym serialu "Czterej pancerni i pies", ale lista osiągnięć artysty na przestrzeni ostatnich kilku dekad zapełniła się wieloma ciekawymi kreacjami. "Quo Vadis", "Wesele", "Chłopi" czy "Potop" to zaledwie część znakomitych produkcji, w których wystąpił.
Polscy aktorzy i aktorki
W ostatnim czasie 94-latek skupił się na pracy w charakterze lektora, jednak miłośnicy jego talentu z niecierpliwością oczekiwali na jego powrót na scenę. W najnowszym wywiadzie dla "Super Expressu" aktor otwarcie przyznał, że nie zdecyduje się na taki krok.
- W teatrze już nigdy nie zagram, nie planuję żadnych występów, bo nie ma już siły. Mam już 94 lata. Czas odpocząć - wyjaśnił Franciszek Pieczka.
Franciszek Pieczka żegna się ze sceną
Franciszek Pieczka jest absolwentem Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Warszawie. Pierwsze kroki na scenie stawiał w Teatrze Dolnośląskim w Jeleniej Górze, następnie przeniósł się do Teatru Ludowego w Nowej Hucie. Kariera aktora nabrała tempa w latach 60. XX wieku, a wszystko to za sprawą takich produkcji, jak "Matka Joanna od aniołów", "Skąpani w ogniu" czy "Czterej pancerni i pies".
Nie ulega wątpliwości, że 94-letni artysta na stałe zapisał się w historii polskiego kina, teatru i telewizji. Teraz pragnie odpocząć i skupić się na życiu rodzinnym, o czym zapewniał w rozmowie z "Super Expressem".
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Urszula zwierzyła się ze związku z młodszym o 20 lat ukochanym. "Jeszcze wytrzymuję to tempo"
- Dawid Podsiadło przedstawił listę gości, którzy pojawią się na stadionowych koncertach
- Bela Komoszyńska wspomina początki kariery. "Absolutnie wsiąkłam w muzykę"
Autor: Magdalena Brzezińska
Źródło: se.pl
Źródło zdjęcia głównego: ANDRAS SZILAGYI/MWMEDIA