Do tragedii doszło na 338 km autostrady A1 w kierunku Katowic. 16 września ubiegłego roku, kierowane przez Sebastiana M. sportowe bmw, zahaczyło o tył znacznie wolniej jadącej kii. Uderzona niczym kula bilardowa kia, odbiła się od barierek i stanęła w płomieniach. W aucie zginęła trzyosobowa rodzina z Myszkowa koło Częstochowy.
Kierowca kii 40-letni Patryk na co dzień zajmował się handlem w internecie. Nowy, rodzinny samochód odebrał ledwie pięć miesięcy wcześniej. Z kolei 37-letnia Martyna prowadziła gabinet kosmetologiczny. Po 5-letnim Oliwierze, który na drugi dzień miał wrócić do przedszkola, na miejscu wypadku zostały tylko porozrzucane zabawki.
- Strażacy pojawili się po około 12 minutach. Niestety, cała kia objęta była pożarem. Wszystkie elementy plastikowe stopiły się i wypaliły. Po ugaszeniu pożaru strażacy ujawnili trzy ciała. Z kolei w drugim samochodzie podróżowało trzech mężczyzn, udzielono im kwalifikowanej pierwszej pomocy – mówi Jędrzej Pawlak, rzecznik Państwowej Straży Pożarnej w Łodzi.
Uwaga! TVN. Przesłuchanie na miejscu wypadku
Warte około miliona złotych, bardzo szybkie i dodatkowo wzmocnione tuningiem sportowe bmw prowadził 32-letni Sebastian M., szef własnej firmy, pochodzący z zamożnej łódzkiej rodziny. Pasażerami było dwóch młodych mężczyzn, znajomych kierowcy: adwokat i przedsiębiorca.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że jeszcze na miejscu wypadku policjanci przesłuchali Sebastiana M. w charakterze świadka. Mężczyzna powiedział, że to kia zajechała mu drogę. To wystarczyło, by po zrobieniu standardowego testu alkomatem i testu na narkotyki, wypuszczono go wolno.
Nagrania z wypadku na A1
Po kilkudziesięciu godzinach od wypadku do internetu trafiły amatorskie filmy z aut przejeżdżających wówczas autostradą. Stało się jasne, że kierowca bmw pędził z zawrotną prędkością i najprawdopodobniej to on spowodował wypadek. Mimo to prokuratura wciąż nie widziała podstaw do zatrzymania Sebastiana M.
- Prawdopodobnie doszło do nieustalonego zjechania przez pojazd marki kia i uderzenie w bariery. Bmw prawdopodobnie zahaczyło o ten samochód, ale to są wszystko hipotezy – mówiła 26 września Magdalena Członkowska-Musioł, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Piotrkowie Trybunalskim.
- Był to jakiś rajd. Inni uczestnicy ruchu, wielokrotnie mówili: "Jedzie jak wariat, jedzie jak szaleniec. Zaraz kogoś zabije" – przytacza adwokat Łukasz Kowalski, pełnomocnik bliskich ofiar wypadku.
Własne śledztwo rozpoczęli zbulwersowani internauci. Zauważyli, że w Łodzi pracuje kilku policjantów noszących nazwisko kierowcy bmw i postawili pytanie, czy pozostawanie Sebastiana M. na wolności nie jest wynikiem jego rodzinnych koneksji. Obliczyli też, że bmw pędziło z prędkością co najmniej 300 km/h. Nie mylili się: z naszych informacji wynika, że biegły w sporządzonej później ekspertyzie ocenił prędkość auta na 318 km/h.
Kiedy prokuratura po blisko dwóch tygodniach od wypadku uznała, że Sebastian M. jest jego sprawcą i wysłała za nim list gończy, było za późno. Posiadający polskie i niemieckie obywatelstwo mężczyzna wyjechał z Polski.
- Patrząc, jak to jest prowadzone, rodzina może mieć obawy i te obawy ma – czy aby na pewno ten sprawca zjawi się w Polsce, czy aby na pewno stanie przed polskim sądem, czy aby na pewno zapłaci za to, co zrobił – mówi mecenas Łukasz Kowalski.
Prokuratura: Sebastian M. jest wyłącznym sprawcą wypadku
- Ze zgromadzonego materiału wynika, że pan Sebastian M. jest wyłącznym sprawcą wypadku, w wyniku którego śmierć poniosły trzy osoby. Jego sprawczość została wskazana również przez biegłego, który dokonał oceny przebiegu zdarzenia - mówi Anna Adamiak, rzecznik Prokuratora Generalnego.
- Kiedy była pierwsza informacja, bodajże 4 października, że został on ujęty, to byliśmy zapewniani, ja jako pełnomocnik i rodzina, że teraz reszta jest kwestią czasu. Każdy polityk chciał się przy tym trochę ogrzać i zapewniał, że w ciągu kilku dni sprawca będzie przed polskim sądem. I nie jest tak – mówi pełnomocnik bliskich ofiar wypadku.
Jak wygląda sprawa Sebastiana M. w Zjednoczonych Emiratach Arabskich?
Niespełna pół roku wcześniej Polska podpisała ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi umowę o współpracy przewidującą m.in. ekstradycję podejrzanych w sprawach karnych. Aby do niej doszło, czyn, za który ścigany jest potencjalny sprawca musi być przestępstwem także w Emiratach. Czy tak jest w tym wypadku? Przepisy obowiązujące w Emiratach sprawdziła dla nas specjalistka z zakresu prawa karnego profesor Monika Płatek.
- W Zjednoczonych Emiratach Arabskich mamy Koran i mamy czwartą surę i 92 punkt, który mówi o tym, że jeżeli ktoś zabija drugiego człowieka, to musi przede wszystkim dać okup, nazywa się to krwawy okup – mówi prof. Monika Płatek. I dodaje: - Oprócz tego jest oczywiście możliwość pozbawienia wolności. Jedną podstawą jest Koran, ale drugą podstawą jest ustawa o wypadkach drogowych. W przypadku, kiedy dochodzi do zabójstwa, Emiraty przewidują nawet karę śmierci. W Polsce, ta kara jest do lat 8.
Mimo upływu blisko 10 miesięcy, Sebastian M. nadal jednak nie został wydany Polsce. Dlaczego? Przyczyną jest kolejny problem w interpretacji umowy z Emiratami. Ogranicza ona możliwość wzajemnej ekstradycji do przestępstw, za które w każdym z krajów grozi co najmniej rok więzienia.
- Czyn, który prokurator uznaje, że należy przedstawić panu Sebastianowi M. zagrożony jest karą od 6 miesięcy do 8 lat pozbawienia wolności i pewne wątpliwości ze strony emirackiej budzi ta dolna granica. Ale my w naszych rozmowach wyjaśniamy, że w sprawach, których skutkiem jest śmierć człowieka, a tutaj śmierć trzech osób, te wymierzane kary są znacznie wyższe. To minimalnie kary 4 lat pozbawienia wolności – mówi prokurator Anna Adamiak.
Kilka miesięcy temu do Polski dotarła kolejna bulwersująca informacja. Sebastiana M. wypuszczono za kaucją z aresztu w Dubaju. Do czasu rozpatrzenia wniosku o ekstradycję może się cieszyć wolnością, choć nie wolno mu opuścić Emiratów.
- Być może on siedzi w 30 stopniowym upale w Dubaju, pije drinka i kąpie się w basenie. I to dla rodziny jest niezrozumiałe… Że ktoś nie ponosi konsekwencji swoich czynów – mówi adwokat Łukasz Kowalski.
Czy Sebastian M. może ponieść jakąkolwiek odpowiedzialność, jeśli zostanie w ZEA?
- Rozumiem, że wydany za nim jest list gończy. Musi więc liczyć się z tym, że gdziekolwiek będzie, to będzie można go zatrzymać. Sprawiedliwość nierychliwa, ale nadchodzi - przekonuje prof. Monika Płatek.
- Mówi się, że czas leczy rany, nie wiem, ile rodzina będzie potrzebować czasu. Ostatnio rozmawialiśmy w ubiegłym miesiącu i dalej jest atak płaczu, powrót do zdarzenia. Rozumiem ich, że mają coraz większe obawy czy wymiar sprawiedliwości poradzi sobie z tą sprawą i sprawca zostanie postawiony przed sądem i należycie ukarany – mówi adwokat Łukasz Kowalski.
Odcinek 7511 i inne reportaże Uwagi! można oglądać także na player.pl.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Rodzice 33-latka, który zginął na Sokratesa. "Babciu, kiedy tatuś wróci od aniołków?"
- Brutalnie zamordował swoich rodziców. "W wyniku motywacji zasługującej na szczególnie potępienie"
- Gabrysia miała być zwabiona przez narzeczonego koleżanki: "Zostałam zgwałcona, ale nie według prawa"
Autor: wg/MK
Reporter: Tomasz Patora
Źródło: Uwaga! TVN
Źródło zdjęcia głównego: Uwaga! TVN