Pierwsza rocznica śmierci Ewy Demarczyk. "Takiej Ewy nie było od czasów Ewy i Adama"

Dzień Dobry TVN
Dzień Dobry TVN
Ewa Demarczyk zmarła 14 sierpnia 2020 roku w wieku 79 lat. Była jedną z najsłynniejszych wokalistek. Jej utwory do dziś nucą wszystkie pokolenia. - Uważam, że mam coś do powiedzenia w śpiewaniu, nie mogę być kim innym, a poza tym publiczności nie da się okłamać - mówiła na antenie TVN w rozmowie z Edwardem Miszczakiem.

Pierwsza rocznica śmierci Ewy Demarczyk

14 sierpnia 2021 r. mija rok od śmierci Czarnego Anioła - może najbardziej niezwykłej osobowości w historii polskiej piosenki.

Debiut Ewy Demarczyk

Pierwszy występ Demarczyk w Piwnicy pod Baranami odbywa się 24 czerwca 1962 r. Przed wokalistką "na scenę wpada Piotr Skrzynecki. Łamiącym się głosem, wykrzykuje:

Proszę państwa, proszę państwa! Miałem powiedzieć dobry wieczór, ale nie mogę. Nie mogę, proszę państwa, bo już czekam na to, co zaraz się wydarzy. Proszę państwa, przed wami wspaniała młoda śpiewaczka, która was zachwyci

- opisują debiut artystki Angelika Kuźniak i Ewelina Karpacz-Oboładze w biografii "Czarny anioł. Opowieść o Ewie Demarczyk".

Młodziutka wokalistka występuje w sukience, którą uszyła jej mama, akompaniuje jej Zygmunt Konieczny. Wykonują "Rebekę" Andrzeja Własta. Demarczyk staje się "biedną Rebeką, która w zamyśleniu czeka na swojego wymarzonego i wytęsknionego". Następnie śpiewa "Puchowy śniegu tren" (A. Włast) i "Czarne anioły".

"Czarne anioły"

"Czarne anioły" do słów Wiesława Dymnego Zygmunt Konieczny napisał dla Barbary Nawratowicz. Biografki Demarczyk opisują dwie wersje wydarzeń - zdaniem Koniecznego Nawratowicz nie radziła sobie z tym utworem, przestała przychodzić na próby, a potem z zemsty za to, że to Demarczyk śpiewa jej piosenkę, próbowała przytrzasnąć palce Koniecznego klapą od fortepianu. Z kolei Nawratowicz twierdzi, że nie mogła zaśpiewać, bo pijany Wiesław Dymny uderzył ją w krtań popielniczką. Skrzynecki wspomina, że Nawratowicz pocięła nożyczkami kurtynę, którą malował ręcznie Dymny.

W 1963 r. w wieku 22 lat Demarczyk debiutuje na festiwalu w Opolu. Zostaje ogłoszona najlepszą piosenkarką. Śpiewa "Karuzelę z Madonnami" do słów Mirona Białoszewskiego z muzyką Zygmunta Koniecznego oraz "Czarne anioły".

Kilka miesięcy później na festiwalu w Sopocie (1964) Demarczyk interpretuje "Grande Valse Brillante" Juliana Tuwima i zajmuje drugie miejsce w eliminacjach polskich. Otrzymuje nagrodę dziennikarzy. Słucha jej Bruno Coquatrix, dyrektor paryskiej Olympii - słynnej sali koncertowej, w której występowały takie gwiazdy, jak Édith Piaf, Mireille Mathieu i Charles Aznavour. Zaprasza Demarczyk - pierwszy raz w Olympii artystka wystąpi jeszcze w tym samym roku.

"Pouciekały przez dziury w dachu/ Anioły śmierci z głowami węża/ Latają w górze i czas tam mitrężą/ Więc trzeba by wszystkie tam razem połapać/ W pęczki powiązać i wapnem pochlapać/ I wpuścić do nieba/ Czy trzeba, nie trzeba/ Czy trzeba, nie trzeba/ Czy trzeba, nie trzeba" - śpiewa Demarczyk w paryskiej Olympii. Śpiewa, a publiczność szaleje. W wywiadzie udzielonym Jerzemu Pomorskiemu z "Przekroju" mówi, że "paryżanie reagują na piosenki inaczej, niż krakowska publiczność w Piwnicy". "Biją brawo w trakcie śpiewania, kiedy jakiś fragment spodoba im się. Szczególnie mniej wyrobieni widzowie traktowali jako sztuczki wokalne gwałtowne zmiany szybkości czy przejścia z nastroju do nastroju. Także szybkie śpiewanie po polsku tekstu obfitującego we właściwe naszemu językowi 'zgrzyty'". Za przykład podaje właśnie "czy trzeba czy nie trzeba" w "Czarnych aniołach".

"Miałam dobre recenzje, a na tym mi bardzo zależało. Dziennik "Figaro" zamieścił przed moim występem artykuł atakujący Coquatrixa o to, że sprowadza do Paryża obce piosenkarki, szczególnie z krajów socjalistycznych. Ten sam recenzent po moim występie napisał o mnie jednak pochlebnie, poświęcając mi w swoim artykule najwięcej miejsca ze wszystkich występujących. Pisały też dobrze inne pisma. "L'Humanite"dało wywiad ze mną i duże zdjęcie na pierwszej stronie" - wspominała. Podczas pobytu w Paryżu występuje też gościnnie w kilku kabaretach, między innymi u Lucienne Boyer na Montrmatre. "Największą przyjemność sprawiło mi nagrywanie płyty w wytwórni Decca. Grają tam doskonali muzycy, trudniący się tylko akompaniowaniem przy nagraniach. Zaśpiewałam im "Pejzaż" chyba najlepiej dotychczas, jestem z tego naprawdę bardzo zadowolona" - wyznaje Pomorskiemu.

W Olympii występuje jeszcze kilka razy, m.in. w 1974 i 1977 r. Później wraca tam, śpiewając już całkowicie autorskie programy. "Ja się nie nadaję do Variete, ani do musicalu" - wyzna po latach Edwardowi Miszczakowi w programie TVN "Ludzie w drodze", wspominając swoje pierwsze występy w legendarnej sali.

Pierwsze oceniła jako kabaret. Nic dziwnego, gdyż w 1963 r. według relacji zamieszczonej w "Przekroju" przed jej koncertem występowali akrobaci i iluzjoniści. Z tych powodów odrzuciła dwuletni kontrakt, jaki zaproponował jej Coquatrix. W latach 90. w wywiadzie udzielonym Miszczakowi przyzna, że nie chciała pozostać we Francji, bo "usiłowano ją wówczas przerobić wedle aktualnej mody francuskiej". "Ja nie potrafię się zmienić. Ja uważam, że mam coś do powiedzenia w śpiewaniu, nie mogę być kim innym, a poza tym publiczności nie da się okłamać. (…) Pan to nazywa, że odniosłabym sukces - ja tam odniosłam sukces. Tylko co to był za sukces. Co mnie to obchodzi, że taka mała i tak głośno. Tak szybko i w takim trudnym języku. Po francusku się nauczyła, no brawo! Nie mogłam tego znieść…".

Ewa Demarczyk podbijała światowe sceny

W latach 60. i 70. koncertuje na całym świecie, m.in. Szwecji, RFN i NRD, Bułgarii, Hiszpanii, Izraelu, Francji, Brazylii, Rumunii, Danii, na Kubie i w w Stanach Zjednoczonych (Carnegie Hall). Podczas tras koncertowych towarzyszy jej Zygmunt Konieczny (współpracują od 1962 r. do początku lat 70.). Wracając do Polski z USA w 1966 r. poznaje kompozytora Andrzeja Zaryckiego, który wraca z półtorarocznej emigracji w Stanach. Wkrótce zastąpi on Koniecznego, z którym Demarczyk nie może dogadać się co do repertuaru. W Polsce występuje m.in. kilkakrotnie w Teatrze Żydowskim. Koncert z 1979 r. został zrejestrowany i wydany na podwójnym albumie.

22 marca 1987 r. Ewa Demarczyk kolejny raz pojawia się na okładce "Przekroju". W numerze ukazuje się artykuł Juliusza Kydryńskiego "Czarny Anioł podbija Kanadę i USA". "Oszołomiona publiczność, wypełniająca w dniu 8 stycznia br. do ostatniego miejsca ogromne audytorium w Montrealu, długo nie opuszczała sali po skończonym spektaklu. Trwał magiczny czar występu pieśniarki, jakiej tu jeszcze nie słyszano i nie oglądano. Nazajutrz najpoważniejsza gazeta francuskojęzycznej Kanady ("La Presse") pisała, że artystka 'śpiewała w stanie łaski' - napisał. Przytacza również recenzję Jeana Beaunoyera, który pisał, że "takiej Ewy nie było od czasów Ewy i Adama".

"Po Montrealu - koncert w Ottawie i Toronto, powtarza się sukces montrealski, recenzje pełne zachwytów, kilkunastominutowe "standing ovations" i wszędzie błaganie o bisy, których… nie ma. Bo Ewa nie uznaje bisów i to był jedyny zarzut wysuwany przez polskich recenzentów". "Gdy opuszczała Kanadę, domagano się jej szybkiego powrotu. Bezkrwawy podbój Kanady został przez Ewę dokonany" - ocenia Kydryński.

Po jej koncercie w Town Hall w Nowym Jorku recenzent "The New York Times" Stephen Holden pisze "Czarny Anioł polskiej pieśni jest jedną z niewielu cenionych w świecie pieśniarek o warunkach głosowych, możliwościach teatralnych i muzycznej wrażliwości, które pozwalają jej wznieść się ponad barierę językową, jaka zwykle sprawia, że tak wielu artystów europejskich jest nieodstępnych amerykańskiej publiczności". Porównuje ją do Edith Piaf, jednak, jak zauważa, w odróżnieniu od "legendarnego paryskiego małego wróbelka" Demarczyk "dysponuje opanowaniem głosu wyszkolonej śpiewaczki". Po Nowym Jorku artystka występuje w New Jersey, Kalifornii, Detroit, Hartford, Los Angeles, San Francisco i Chicago.

W Chicago udziela wywiadu słynnemu amerykańskiemu dziennikarzowi Louisowi "Studsowi" Terkelowi laureatowi nagrody Pulitzera. Rozmawiają oczywiście o poezji. Mówią o Baczyńskim, Tuwimie, Gabrieli Mistral. Artystka tłumaczy amerykańskiemu dziennikarzowi, czym jest "Tomaszów" i opowiada o tęsknocie zawartej w "Grande Valse Brillante". Wywiad zaczyna się recytowanym przez Demarczyk wierszem Leśmiana. "Jam — nie Osjan! W zmyślonej postaci ukryciu/ Bezpiecznie śpiewam moją ze światem niezgodę!/ Tarczą złudy obronny — zyskałem swobodę, / Której on by zapragnął, gdyby tkwił w tym życiu". Opowiada o wyborze poezji, którą śpiewa - decyduje o nim wyłącznie według wewnętrznej potrzeby. "Sięgam po wiersze w zależności, może właśnie od tego jak układa się moje życie, jakie mam potrzeby, co zamierzam powiedzieć, tak wybieram wiersze i z tego komponuję spektakl. Ja się w gruncie rzeczy bardzo osobiście wypowiadam, ale zawsze przez wiersze, ale nigdy prywatnie" - mówi.

Rok wcześniej, w 1986 roku Rada Miasta Krakowa powołuje Państwowy Teatr Muzyki i Poezji pod nazwą Teatr Ewy Demarczyk z siedzibą przy ul. Floriańskiej 55. Sześć lat później kamienica zostaje zwrócona Kościołowi, a teatr na chwilę przenosi się do Muzeum Lenina, na czas remontu docelowej siedziby w byłym kinie Wisła na Placu Szczepańskim 3. Po kolejnych pięciu latach, gdy remont dobiega końca, zgłasza się spadkobierca przedwojennych właścicieli budynku. Demarczyk nie zgadza się płacić im czynszu. W 1997 roku teatr dostaje nakaz eksmisji. Wynajęta przez właścicieli firma ochroniarska wyrzuca teatr z budynku. Zespół na pewien czas znajduje schronienie w Bochni. Ponieważ daje coraz mniej koncertów, władze Krakowa nie chcą go finansować. Proponują Demarczyk współpracę z Teatrem Ludowym w Nowej Hucie, co artystka kategorycznie odrzuca.

Ostatni koncert Ewy Demarczyk

Ostatni koncert Demarczyk z zespołem odbywa się 8 listopada 1999 roku w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Sala żegna ją owacją na stojąco. W lutym następnego roku artystka rozwiązuje zespół. Od tamtego czasu spotyka się z przyjaciółmi coraz rzadziej, stopniowo wycofuje się z życia.

W 1998 r., Edward Miszczak we wspomnianej rozmowie próbuje wyciągnąć z artystki, czemu już wtedy zrezygnowała z życia publicznego. "Ja muszę mieć jakąś część swojego życia - które i tak cały czas od bardzo dawna przebiega na zewnątrz i do oglądania - muszę mieć dla siebie i tego będę bronić absolutnie. Natomiast jeżeli chodzi o dziennikarzy, ja się wycofałam z rozmów. Kiedyś przed wielu laty rozmawiałam, zawsze wychodziło z tego coś strasznego" - wyjaśnia. Skarży się, że ścigają ją paparazzi, robią jej zdjęcia z ukrycia, a potem publikują je z podpisem "tak dzisiaj wygląda gwiazda". "Dlaczego oni nie przychodzą rozmawiać o tej poezji, o tej muzyce, o tych spektaklach?" - pyta. "Mało tego, są totalnie nieprzygotowani, nic nie wiedzą. Znaczy chodzi tylko o to z kim byłam, gdzie byłam, co robiłam, jak robiłam… To jest moje. Ja nie jestem na sprzedaż" - podkreśliła.

Izabella Cywińska i Leszek Długosz, którzy słuchali ostatnich koncernów Demarczyk, we wspomnianej już biografii ocenili, że artystka straciła głos. "Siedziałem zdruzgotany. Na scenie toczyła się dramatyczna bitwa o przetrwanie. Co się stało? Na tle perfekcyjnego, doskonale wyćwiczonego zespołu solistka toczyła walkę. Niestety przegraną!" - wspomina Długosz w książce "Pod Baranami. Ten szczęsny czas". Ci, którzy rozmawiali z artystką w ostatnich latach, twierdzą, że była rozgoryczona postępowaniem władz Krakowa i rozczarowana ludźmi.

Ostatnie dwadzieścia lat z życia Czarnego Anioła owiane jest tajemnicą. Kuźniak i Karpacz-Oboładze rozmawiały z kilkudziesięcioma osobami, o tym, co działo się z Demarczyk. Mówiono, że podobno jeszcze w 2000 roku występowała w domach kultury w małych miejscowościach pod Wrocławiem, że piła, a przez to nie mogła śpiewać albo że nigdy nie wzięła do ust choćby szampana, że była w świetnej formie i nic się nie zmieniła i że jest ciągle "rozżalona sytuacją, która zakończyła jej pracę w Krakowie i połączeniem Teatru Ewy Demarczyk z Teatrem Ludowym", że zamknęła się w domu w Wieliczce, gdzie uprawiała ogród, że początkowo odbierała telefon, a potem przestała, że koncertuje nadal, że jeździ w trasy po Polsce ciężarówką i koncertu bez muzyków, a z podkładem.

Na pewno wiadomo, że nadal była doceniana. Już po 2000 r. dostała Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis", Fryderyka za całokształt działalności, Nagrodę Specjalną Polskich Nagrań Złoty Kogut i m.in. Nagrodę Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego za całokształt twórczości.

Zmarła 14 sierpnia 2020 r. Miała 79 lat. Spoczęła w Alei Zasłużonych na cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Kilkadziesiąt utworów artystki do tej pory nie zostało wydanych.

"Ja jestem do dyspozycji absolutnie do końca, do dyspozycji publiczności od momentu, kiedy wchodzę na scenę i gaśnie światło, zaczynają się dźwięki. A poza sceną nie. Czy (…) śpiewanie i to, co ja proponuję, najlepiej jak potrafię, ludziom ze sceny, to jest za mało, żeby kochać?" - pytała Ewa Demarczyk.

Zobacz także:

Zobacz wideo: Żegnamy Ewę Demarczyk i Henryka Wujca

Autor: Dominika Czerniszewska

Źródło: PAP

podziel się:

Pozostałe wiadomości