Utrata ręki
Ukrainka Alona Romanenko wraz z mężem Andrijem przyjechała do Polski, by tu rozpocząć nowe życie. Kobieta wkrótce znalazła zatrudnienie w pralni w podpoznańskim Luboniu. Niestety cztery dni po tym uległa w pracy wypadkowi - jej lewa ręka została wciągnięta przez maszynę, zmiażdżona i ugotowana.
15 grudnia 2017 roku, to była godzina 10.10. To stało się tak, że coś mnie zakręciło w poszewkę i zaczęło wciągać. To były taki ból, że ja nie wiem, jak ja żyję. Ta chwila wydawała się być wiecznością
- powiedziała Alona.
Rękę udało się wyciągnąć dopiero po 40 minutach, jednak obrażenia były tak poważne, że lekarze musieli ją amputować.
Strata kończyny załamała Alonę tak bardzo, że nie chciała nawet wychodzić z domu. Na szczęście w tych trudnych chwilach mogła liczyć na ogromnie wsparcie męża.
Co się stało to się stało, a żyć musimy dalej
- stwierdził Andrij, a następnie dodał:
Chciałbym, żeby ona w ogóle nie myślała o wypadku
Życie po utracie ręki
Tuż przed wybuchem w Polsce epidemii koronawirusa Alona otrzymała protezę. Cały czas chodzi też na rehabilitację mającą na celu pozbycie się przykurczy i napięć wywołanych brakiem ruchomości stawu barkowego oraz rozluźnienie prawej strony, która jest nadmiernie używana.
Mimo koszmarnego wypadku, Alona i Andrij nie zamierzają wyjechać z Polski.
Chciałabym tutaj urodzić dziecko i wychować je
- stwierdziła kobieta.
Marzy też o dobrej pracy. Aby ją zdobyć, rozpoczęła naukę w szkole wyższej i pilnie szlifuje język polski.
Małżeństwu Romanenko życzymy wiele szczęścia.
>>> Zobacz także:
Koronawirus a pracownicy z Ukrainy. Jak pandemię w Polsce odczuli obcokrajowcy?
Szczęśliwi imigranci. W Polsce odnaleźli swój nowy dom
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz w serwisie Player.
Autor: Iza Dorf
Reporter: B. Zalewska, R. Męczykalski