Rak piersi - pierwsze sygnały, diagnostyka, leczenie
Agnieszka, współzałożycielka Fundacji Kochasz Dopilnuj, zawsze wiedziała o tym, że trzeba się regularnie badać – na nowotwór piersi chorowała jej babcia, która po przejściu pełnego leczenia, dożyła sędziwego wieku. Na badania chodziła co roku, jednak zmiana pracy sprawiła, że przez dwa lata nie pojawiła się w gabinecie lekarskim. Wyczuła coś w jednej piersi i odpędzając czarne myśli, zapisała się do lekarza.
- Pierwszy doktor stwierdził, że nic mi nie dolega, ale dał mi skierowanie na mammografię. W oczekiwaniu na wynik, poszłam na prywatną konsultację, do specjalistki będącej diagnostykiem Centrum Onkologii na Ursynowie – wspomina Agnieszka. Ona, zaniepokojona, podyktowała mi dalszą ścieżkę postępowania. Szybko trafiłam do szpitala, w międzyczasie przyszły wyniki. Potem wszystko potoczyło się lawinowo – dodaje.
Agnieszka zniknęła z pracy, a po jakimś czasie na jej facebookowym profilu pojawiło się niezwykłe zdjęcie. Roześmiana, unosi wzrok do góry na czarno-białym portrecie. Ma na sobie białą, rozpiętą koszulę. Zamiast piersi widać bliznę po mastektomii.
- To było bardzo spontaniczne. Anna Szołucha, którą znam jeszcze z czasów liceum, jest fotografką. Wiedziała o moich problemach i napisała do mnie, że gdy będę już miała zrekonstruowane piersi, to zaprasza mnie na sesję do swojego studia – mówi Agnieszka. - Niewiele myśląc, odpowiedziałam, że po co czekać do rekonstrukcji, zróbmy to teraz. Tak to się zaczęło. Najpierw była kampania #PomacajSię, potem była Fundacja Kochasz Dopilnuj, która stworzyłyśmy razem z dziewczynami z pracowni fotograficznej – opowiada.
Kampania #PomacajSię
Tak ruszyła kampania, podczas której dziewczyny walczące z rakiem piersi pozowały do aktów. Billboardy z kobietami w trakcie leczenia onkologicznego pojawiły się w Warszawie i Sokółce. Do akcji zaczęły dołączać kolejne pacjentki.
- Niespecjalnie chciałam działać w fundacjach, bo drażniły mnie dziewczyny, którego negowały konwencjonalne leczenie i zalecały np. wlewy z witaminy C – wyznaje Monika, bohaterka kampanii. – Każdy ma prawo wyboru, ale nie byłam w stanie tego słuchać, więc unikałam tego typu organizacji. W Kochasz Dopilnuj mówimy o samobadaniu, o działaniu i takie rzeczy mnie nakręcają – zaznacza.
Monika niepokojące objawy zauważyła, przygotowując się do wieczoru sylwestrowego. Peelingując ciało, wyczuła zgrubienie.
- Mój mąż się roześmiał i powiedział, że my kobiety zawsze sobie coś wyobrażamy, ale kiedy sam dotknął to mina mu zrzedła, bo było to mocno wyczuwalne i sam przyznał, że natychmiast idziemy do lekarza – wraca wspomnieniami do tego wieczoru. - Musiałam wytrzymać do drugiego stycznia i to było naprawdę bardzo trudne. Po USG usłyszałam diagnozę: guz. Stwierdzono też przerzuty do węzłów chłonnych – dodaje.
Kiedy trafiła do lekarza, sprawy nabrały zawrotnego tempa. Specjalista zasugerował, żeby szczegóły leczenia przyszła omówić w towarzystwie kogoś bliskiego, bo sama niewiele zrozumie, będąc przytłoczona ilością i charakterem informacji. Pierwszą decyzją była operacja oszczędzająca.
- Każda z nas, nawet jeśli ma postawioną diagnozę, to i tak żyje nadzieją, że to jednak pomyłka. Tak to wyglądało u mnie, miałam nadzieję, że pójdę następnego dnia na wizytę i okaże się, że można wytrzeć gumką, to co się wydarzyło i żyć sobie dalej – mówi Monika. - Cały czas żyłam tym, że nie chce mieć raka w sobie, jestem gotowa na wszystko, co mi powiedzą, bylebym mogła wykosić wroga za pierwszym razem.
Życie z jedną piersią
Mastektomia to dopiero początek. Potem Monika poddała się radio i chemioterapii. Zaczęło się jej życie z jedną piersią.
- Były momenty, że było mi wszystko jedno. Po prostu chciałam być zdrowa – zdradza. - Były jednak takie chwile, kiedy podczas chemii i naświetlań patrzyłam na siebie bez tej jednej piersi, że zaczynałam się buntować i mówiłam sobie: kurczę jakie to jest niewygodne, jak to przeszkadza w codziennym życiu – wyjawia. – Okazało się również, że życie bez jednej piersi oznacza dodatkowe obciążenie zdrowotne. Krzywiłam się, wkładka silikonowa odparzała, zaczęłam z nią spać, bo było mi tak wygodniej utrzymać równowagę – wspomina.
Z podobnym problemem wciąż zmaga się Agnieszka.
- Każda kobieta, której przyszło żyć bez jednej piersi, będzie odczuwała ból kręgosłupa – wyjaśnia- . Na pewno będzie on mniejszy u kobiet o małym biuście, u mnie był to rozmiar 75 HH i nagle zostałam z jedną. Mam protezę dobraną do rozmiaru piersi, która pozostała. Niemniej jednak po domu pozwalam sobie chodzić bez protezy, bo jest mi po prostu niewygodnie, a to powoduje bóle. Doskonale pamiętam, że na takie same problemy narzekała moja babcia – wspomina.
Monika podkreśla, że choć podczas leczenia kwestie estetyczne zeszły na bok, to rzeczy, które normalnie sprawiałyby jej przyjemność, nieustannie przypominały o chorobie. Kupowanie zabudowanego kostiumu kąpielowego, wybór biustonosza, wakacje czy wyjścia na basen wiązały się nie tylko z dyskomfortem, ale też z poczuciem, że nagle znalazła się w ciele staruszki. A droga do rekonstrukcji piersi nie była łatwa.
- W przypadku rekonstrukcji jesteśmy zostawione same sobie. Jeśli dziewczyny mają pieniądze, robią to prywatnie – mówi Monika. Kiedy usłyszałam, że operacja jednej piersi miała kosztować w granicach 20 tys. złotych, to omal nie zemdlałam. Dla mnie to była kwota nie do przejścia. Rozpoczęłam siermiężną drogę, oczekiwałam pół roku na wizytę, potem na zabieg. Dwa dni przed operacją okazało się, że pan doktor, na którego tak długo czekałam, odszedł ze szpitala i założył prywatną klinikę. Serdecznie mnie zapraszał do siebie – wspomina.
Dziś Monika patrzy na swój biust jak na sygnał, że należy doceniać to, co się ma. I jak dodaje z błyskiem w oku – nie mazać się, tylko walczyć o swoje. Kiedy spotkała na swojej drodze dziewczyny z fundacji, wiedziała, że chce stać się jedną z bohaterek ich kampanii.
- Dojrzałam do tego, że chcę żyć, szukać w sobie czegoś ładnego. Gdybyśmy spojrzeli na to zerojedynkowo, to po operacjach, ze szwami nie wpisuje się w żaden kanon piękna – zwierza się. - Zrobienie tej sesji było dla mnie potwierdzeniem, że jeszcze nie jest tak tragicznie, że ktoś może chcieć mi zrobić te zdjęcia. A ja pokazując je, udowodnię, że po operacji da się żyć. Dla zdrowych to znak, że warto się zatrzymać, a dla walczących z chorobą, że inni przechodzą przez to samo.
Gen BRAC2 a rekonstrukcja piersi
Trzecia bohaterka – również Monika – poszła do rodzinnego lekarza, skarżąc się na chroniczne zmęczenie. Poprosiła o pakiet podstawowych badań. W odpowiedzi usłyszała, że to pewnie chandra i powinna brać witaminy. Otwierała wówczas salon fryzjerski, więc wszystko zrzuciła na nawał pracy. Podczas rutynowej wizyty u ginekologa poprosiła o badanie piersi.
- Lekarze nigdy nie proponują młodym kobietom badania piersi na wizytach. To jest ogromny błąd. Pan doktor twierdził, że nie ma takiej potrzeby – wspomina Monika. - Miałam 31 lat i do tej pory nie miałam robionego USG piersi. Ostatecznie zgodził się. Po jego minie było widać, że coś jest nie tak. Potem potoczyło się już wszystko bardzo szybko. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, co mnie czeka.
Trafiła pod opiekę lekarzy, którzy działali błyskawicznie. W trakcie diagnostyki okazało się, że jest nosicielką mutacji BRAC2, co z automatu kieruje pacjentki na obustronną mastektomię. W ciągu dwóch tygodni pojawiły się kolejne guzy. Zapadła decyzja o usunięciu piersi i ich równoczesnej rekonstrukcji. W związku z genetycznym uwarunkowaniem, w przypadku Moniki, rekonstrukcja była refundowana przez Narodowy Fundusz Zdrowia.
- Kiedy wiesz, że obudzisz się i ta pierś będzie, że to nie będzie puste miejsce przypominające o tym, co się przeszło. Przed operacją miałam chemioterapię, to mnie przygotowało – zaznacza. - Razem z innymi dziewczynami tak bardzo chciałyśmy się tego pozbyć, że nie mogłyśmy się doczekać zabiegu. To było jak wygrana w totka. Mimo strachu to było takie szczęście, że nieważne, jak będziemy wyglądać, jak będziemy się czuły i czy nas będzie bolało. Najważniejsze, że już byłyśmy wolne – dodaje.
MOOi Studio / Fundacja Kochasz Dopilnuj
Niezwykłe akty kobiet po mastektomii
Kiedy dowiedziała się o chorobie, postanowiła poszukać wsparcia osób, które przechodzą przez to samo. W mediach społecznościowych trafiła na zdjęcia Agnieszki i tak trafiła do Fundacji Kochasz Dopilnuj.
- Najwspanialsze w tych zdjęciach jest to, że choć jesteśmy łyse, z bliznami i bez piersi to pokazują, że wciąż jesteśmy kobietami. Że wrócimy i będziemy silniejsze niż przed chorobą – opowiada z entuzjazmem. - Te zdjęcia pokazują zupełnie inną stronę. Każdy myśli, że po chemioterapii musisz być łysa, chuda jak patyk i obok ciebie jest wiadro, bo nieustannie wymiotujesz. To są stereotypy. Ludzie, którzy dowiadują się, że są chorzy, boją się leczenia, bo myślą, że właśnie to ich czeka.
Na swoje zdjęcia z kampanii z uśmiechem patrzy Agnieszka, od której wszystko się zaczęło. Dziś, po dwóch latach działania, fundacja ma na koncie prawie setkę portretów. Uśmiechnięte, zamyślone, w trakcie chemioterapii lub po zakończonym leczeniu – wszystkie wyjątkowo piękne. I niesamowicie prawdziwe.
- To są jedne z moich najlepszych zdjęć, kompletnie mi nie przeszkadza na nim brak piersi – wspomina Agnieszka. - Gdyby nie fakt, że jest mi niewygodnie, to byłoby mi wszystko jedno, czy mam piersi czy nie. Życie bez cycka też może być piękne – podsumowuje.
Zobacz wideo: Czy trzeba badać piersi w ciąży?
Zobacz też:
Stewardesy - perfekcyjny uśmiech i smutna prawda. "Po locie pilot dwuznacznie sapał mi do słuchawki"
Zez, nadpotliwość i nietrzymanie moczu, czyli botoks i medycyna nie zawsze estetyczna
Autor: Adam Barabasz