Joanna Koroniewska nie dostała wolnego, by pożegnać się z umierającą mamą: "Odeszła w samotności"

Joanna Koroniewska
Kamil Piklikiewicz/EastNews
Joanna Koroniewska otworzyła się przed fanami i opowiedziała o śmierci swojej ukochanej mamy. Napisała przy tym o jednej ze swoich profesorek z uczelni, która nie chciała dać jej dnia wolnego, aby mogła spędzić ostatnie chwile z umierającą rodzicielką.

Joanna Koroniewska wspomina śmierć mamy

Wstrząsające wspomnienie z czasów studiów aktorki z pewnością na długo zapadnie w pamięć każdego, kto je przeczyta. Gwiazda sama przyznała, że do napisania postu zbierała się od kilku dni, ale blokowały ją ogromne emocje, które cały czas jej towarzyszą. Okazuje się bowiem, że podobnie jak Weronika Rosati, tak i Joanna Koroniewska padła ofiarą Ewy Mirowskiej, która w niewybredny sposób znęcała się nad młodą adeptką sztuki teatralnej. To, do czego potrafiła posunąć się pedagog naprawdę mrozi krew w żyłach.

- (...) Kiedy umierała na raka moja mama, byłam w trakcie prób do przedstawienia dyplomowego, od którego zależało moje być albo nie być na uczelni. Siedząc z moją umierającą mamą, bez rodzeństwa, bez oparcia ze strony ojca, zadzwoniłam do Pani Mirowskiej, że to ostatnie godziny mojej mamy i bardzo chciałabym móc ją pożegnać. Byłam w tej sytuacji sama. Tak jak i sama była moja matka, która bardzo mnie potrzebowała - napisała aktorka w obszernym poście.

- (...) Spektakl był przygotowany, rola zrobiona a ja prosiłam o zaledwie jeden dzień. Usłyszałam w słuchawce wzburzony głos moje Profesorki, że absolutnie nie ma takiej możliwości, że muszę wracać, mimo że usilnie tłumaczyłam, że nie mam z kim zostawić mojej mamy. Zostałam wtedy wyzwana od egoistek, że myślę tylko o sobie, a nie o Kolegach, którzy potrzebują próby ze mną, po czym rzucona została słuchawka. Kiedy ponownie wybierałam numer, nikt nie odebrał, co było jednoznacznym sygnałem, że nie mam wyboru. I tego najbardziej nie mogę sobie darować - wyznała Joanna Koroniewska.

Gwiazda przyznała, że nie wiedziała jak zły jest stan zdrowia jej mamy.

- (...) I gdyby nie fakt, że mama zatajała przede mną kolejne przerzuty, żebym jak najszybciej ukończyła tę szkołę, pewnie bym na tę nieszczęsną próbę nie pojechała. Oczywiście tego samego dnia którego wyjechałam na próbę do Łodzi, moja mama umarła. W hospicjum. W samotności - czytamy.

"Mam nadzieję, że choć przez chwilę poczuję ulgę"

W dalszej części wpisu aktorka przyznała, że podobne praktyki stosowane były także w stosunku do innych studentów. - (...) Od Wszystkich Włodarzy z Uczelni dowiedziałam się, że każdemu umarła ciocia lub babia i musiał grać spektakl. (...) To nie koniec. (...) buntowanie i nie puszczanie moich koleżanek i kolegów z roku na pogrzeb, ustawianie próby do spektaklu dyplomowego tak, aby wszyscy musieli pędzić prosto z pogrzebu kilkaset kilometrów do Łodzi, wmawianie NAM, że sztuka jest ważniejsza, niż życie - kontynuuje Joanna Koroniewska. Aktorka w swoim poście zwróciła się także do profesor Mirowskiej: - (...) Tak, pani Ewo. Nadal jestem aktorką. Tak, mam się świetnie. I cieszę się z tego, że wiem, że Pani czyny wobec niektórych studentów były okrutne.

Na koniec podzieliła się z fanami pewną refleksją. - (...) mój mąż mnie zapytał, dlaczego mu nigdy o tym wcześniej, w szczegółach nie opowiadałam. Tak właśnie jest z traumami w naszym życiu. Po prostu za wszelką cenę próbujesz o nich zapomnieć. Dlatego mam nadzieje, że choć przez chwilę poczuję ulgę. (...). Wielki szacunek dla Anny Paligi. Czasem sama żałuję, że kilkanaście lat temu nie miałam tyle odwagi co ta młoda aktorka. Dziękuje Ci bardzo, bo zbyt długo w sobie to dusiłam i zbyt wiele osób zostało skrzywdzonych na przestrzeni wielu lat.

Zobacz wideo: Kulisy Sławy Joanny Koroniewskiej-Dowbor. "Maciek może nie to, że jej się boi, ale bardzo się liczy z jej zdaniem"

Zobacz także:

Autor: Katarzyna Lackowska

podziel się:

Pozostałe wiadomości