- Zakład działa nieprzerwanie od końca XIX wieku – założony przez powstańca styczniowego.
- Obecnie prowadzony przez czwarte pokolenie – mistrza parasolnictwa Witolda Chojnowskiego.
- To jedna z ostatnich pracowni, gdzie naprawia się i kolekcjonuje ręcznie robione parasole.
Tradycja ręcznego rzemiosła parasolniczego w Warszawie
Historia tej niezwykłej pracowni zaczęła się w XIX wieku, kiedy Julian Gostkiewicz – zesłaniec syberyjski i uczestnik powstania styczniowego – po powrocie z zesłania założył w Warszawie własną manufakturę. Specjalizował się w szyciu ekskluzywnych parasolek dla dam – koronkowych, z bambusowymi rączkami, unikatowych. Z czasem zakład przeszedł w ręce jego córki Heleny, potem wnuczki Hanny, a dziś prowadzi go prawnuk – Witold Chojnowski. Choć czasy się zmieniły, on pozostał wierny tradycji.
– No nie, to poważny egzamin był przecież za komuny. To trzeba było zdawać na CZeladnika, potem na mistrza, to nawet z polityki pytali. Trzeba było parasol uszyć samemu – opowiada Chojnowski, wskazując na swój dyplom mistrzowski zawieszony w zakładzie. – Trzeba było się wykazać znajomością – dodaje z dumą.
Ostatnia klinika dla parasoli w Polsce
Po II wojnie światowej parasole przestały być ozdobą – stały się praktycznym przedmiotem codziennego użytku. Ręczna produkcja przestała się opłacać, ale zakład przetrwał, przeniesiony po wojnie na Chmielną 6. Dziś to niemal muzeum, w którym każda rączka, każda konstrukcja ma swoją historię.
– Babcia prowadziła ten, był warsztat tu na Brackiej, na Chmielnej był sklep, tam się reperowało, dwóch czeladników siedziało, reperowało parasole, trzy panie szyły i to pamiętam. Chmielna 19 i tam niestety zburzyli i tutaj się przenieśli. Ale to z pięćdziesiąt lat temu już było. Jako dziecko dorastałem w pracowni parasoli – wspomina Chojnowski.
– Babcia prowadziła ten, był warsztat tu na Brackiej, na Chmielnej był sklep. No i ja się bawiłem w tych szmatach. A jedyna pamiątka po sklepie to jest tutaj, co jeszcze jest po rusku, bo to za cara było. Ktoś mi przyniósł w prezencie – opowiada, wskazując na zachowany fragment szyldu.
Na półkach – ręcznie zbierane egzemplarze z minionych epok, w tym parasol z rączką z kości słoniowej i monogramem. Chojnowski śmieje się, że kiedy pada deszcz – "jest ruch większy, dużo większy". I choć sam woli deszcz, to nawet w pełnym słońcu przychodzą tu klienci po parasolki przeciwsłoneczne. Bo miejsce to działa nie tylko dzięki pasji, ale też zaufaniu, które budowano przez ponad sto lat.
Zobacz także:
- Polscy artyści święcą triumfy na świecie. "Fantastycznie na tym tle wychodzimy"
- Tę grę uwielbiali nasi rodzice i dziadkowie. Sprawdź, jak się gra w palanta
- Polak został trzykrotnie wyróżniony przez NASA. "Zawodowo zajmuję się czymś zupełnie innym"
Autor: Oskar Netkowski
Reporter: Oskar Netkowski