Wykluczenie komunikacyjne w Polsce
Jakub Wojdat zmierzył się z wykluczeniem komunikacyjnym, kiedy zaczął chodzić do szkoły średniej.
- Z mojej miejscowości nie było żadnego połączenia autobusowego. Najbliższy przystanek był oddalony około 3-4 kilometry, co się wiązało właśnie z tym, że często musiałem rano przeznaczyć pół godziny na dojazd rowerem na przystanek, a później jeszcze z przystanku do szkoły. To były bardzo poranne godziny, wstawałem około godziny 5:00, mają lekcje na 8:00 - powiedział influencer.
Podobne doświadczenia ma Wojciech Jakson, jeśli chodzi o wczesne zrywanie się z łóżka, by zdążyć dojechać do szkoły. Problem jest również z powrotami do domu.
- Czasem muszę zwolnić się kilka minut z lekcji, aby zdążyć na autobus. A jeśli nauczyciel na to nie pozwoli zwolnić lub nie zdążę na ten autobus, to albo muszę czekać kilka godzin na kolejny, albo muszę dzwonić do mamy, żeby przyjechała po mnie. Czasem nawet nie może tego zrobić, bo na przykład nie ma jej w domu - wskazał uczeń.
To tylko dwie historie naszych gości, ale podobnych lub takich samych przypadków jest znacznie więcej.
- Są osoby, które nie mogą liczyć na transport publiczny. Gminy, samorządy nie organizują im transportu - powiedziała Olga Gitkiewicz. - Badania na ten temat są już sprzed wielu lat, ale niewiele się zmienia. Te miejscowości, wsie, te samorządy, które wiedziały, że trzeba ten transport publiczny organizować, w tej chwili organizują go na trochę większą skalę. Ale poza tym, to jednak wiele osób jest w takiej sytuacji jak chłopcy - dodała socjolożka.
Problem z dojazdem do pracy lub szkoły
Zdaniem Olgi Gitkiewicz, osoby, które mogą mieć realny wpływ na rozwiązanie problemu, muszą najpierw na własnej skórze przekonać się, jak wielką niedogodnością jest brak lub niewystarczająca liczba połączeń autobusowych.
- Trzeba ich wozić transportem publicznym przez tydzień, dwa przynajmniej. Do jest tak dojmujące doświadczenie w wielu miejscach, że naprawdę wtedy zaczynają rozumieć, na czym polega problem. Bo można czytać ustawy, rozporządzenia, jakieś zalecenia, jak się jest radnym czy radną. Można czytać książki, artykuły, oglądać filmy w mediach społecznościowych i można kiwać głową, pochylić się nad tym i pomyśleć, no tak, to jest problem. Ale dopiero, i ja znam taką radną, dopiero kiedy nagle się okazuje, że psuje się komuś samochód i musi skorzystać z transportu publicznego na terenie swojej własnej gminy, to jest w szoku. Jedna z radnych zadzwoniła do mnie i powiedziała: "Słuchaj, jak to jest, ja w ogóle nie wiedziałam, w jaki autobus wsiąść, gdzie jest rozkład jazdy, w którym kierunku on jedzie. W ogóle nie było nic o tej godzinie, o której potrzebowałam, dopiero było za dwie godziny. Musiałam się ludzi pytać, jak się odnaleźć. Tak nie może być" - powiedziała socjolożka.
Całą rozmowę można znaleźć w materiale wideo.
Zobacz także:
- Pili wódkę na przystanku, obok spała pięcioletnia dziewczynka. Interweniowała straż miejska
- Kierowca autobusu dokonał wstrząsającego odkrycia. W walizce turystki znajdowało się 2-letnie dziecko
- O krok od tragicznego wypadku. Tramwaje Warszawskie: "Życie nie ma przycisku cofnij"
Autor: Justyna Piąsta
Źródło zdjęcia głównego: Michał Woźniak/East News