Uchodźcy z Syrii na Lesbos
Uciekali przed wojną. Przed wojną, która od dziesięciu lat zbiera żniwo. 15 marca 2011 roku w Syrii miały miejsce pierwsze protesty przeciw rządom Baszszara al-Asada. Z czasem przekształciły się w wojnę domową, która trwa do dziś i jest tragiczna w skutkach. Tysiące Syryjczyków, chcąc uratować siebie, swoje rodziny i bliskich postanowili opuścić kraj i znaleźć schronienie w Europie. Bezpiecznym lądem miała być grecka wyspa Lesbos. Niestety w obozie Moria, w którym mieszkało kilkanaście tysięcy uchodźców, we wrześniu zeszłego roku wybuchł pożar. Obóz spłonął doszczętnie.
Władze nie wpuściły uchodźców do miasta. Przez dwa tygodnie, trzynaście tysięcy uchodźców mieszkało na 5-kilometrowym odcinku drogi. Bez dostępu do toalet, bez dostępu do środków higienicznych. Pierwsze jedzenie dotarło do nich po trzech dniach, pierwsza woda po dwóch dniach. To była tragedia, których nie widzieliśmy w Europie od lat
- mówi Sonia Nandzik, wolontariuszka, aktywistka z organizacji ReFOCUS Media Labs, która pomaga uchodźcom.
Po pożarze powstał nowy obóz. Oficjalnie nazywany tymczasowym, jednak Sonia Nandzik wyjaśnia, że pozostanie on na dłuższy czas. - To jest obóz, w którym uchodźcy są całkowicie zamknięci, za drutem kolczastym. Tu była wojskowa strzelnica, w związku z czym jest bardzo duże zatrucie. Cały czas dostajemy zdjęcia dzieci, które bawią się na wzgórzach i znajdują resztki po kulach, granatach. Wszyscy są zamknięci również dlatego, że jest pandemia. Nie można im wychodzić na dłużej niż trzy godziny w tygodniu – tłumaczy.
Dramatyczna sytuacja Syryjczyków
Sytuacja, o której opowiada Sonia Nandzik, dotyczy dorosłych i dzieci. Prawdziwy dramat przeżywają tysiące osób. Ograniczone są wyjścia, ograniczone jest także pożywienie. - Jedzenie rozdysponowane jest raz dziennie. Jest bardzo wątpliwej jakości (…) Pomoc, którą staramy się nieść, jest bardzo, bardzo utrudniona. Nie widzimy możliwości poprawy. Od 2018 roku, kiedy jesteśmy z naszą fundacją, jest tylko gorzej – mówi aktywistka.
Uchodźcy nie mają dostępu także do edukacji. Warunki, w których żyją, są nieludzkie. - Sytuacja sanitarna to absolutny dramat na wyspie. Kiedy ten obóz powstał, przez pierwsze trzy miesiące było około 11 tysięcy osób i mieliśmy 30 toalet. Obóz znajduje się przy wodzie, gdzie morze jest wzburzone. Toalety były non stop przewracane. Nie było pryszniców, ludzie kąpali się w morzu. Teraz, jak prysznice powstały, każdy dostaje 7,5 minuty tygodniowo, żeby rozebrać się i wziąć prysznic, pozbierać swoje rzeczy i wyjść – wyjaśnia Sonia Nandzik.
Zobacz też:
"Dobrze, że nas już tam nie ma"
Martyna Wojciechowska w poruszających słowach o sytuacji na Malcie. "Jestem na granicy płaczu"
Ludobójstwo w Srebrenicy. "Zwykli ludzie mordowali zwykłych ludzi"
Nie oglądałeś Dzień Dobry TVN na antenie? Pełne odcinki znajdziesz w serwisie Player.pl.
Autor: Anna Korytowska