Monika Miller - na co choruje?
Aleksandra Głowińska, dziendobry.tvn.pl: Twój ostatni wpis na Instagramie był niepokojący.
Monika Miller: W przeciwieństwie do 90 proc. społeczeństwa przeczytałaś opis. Ludzie gratulowali ciąży, a dosłownie minutę po publikacji tego zdjęcia, dostałam trzy propozycje współpracy z markami oferującymi akcesoria dla dzieci.
Zaskoczyły cię te reakcje?
Nie spodziewałam się takich. Szczerze mówiąc, byłam przekonana, że mój brzuch nie jest na tyle duży, by móc podejrzewać ciążę. Inna sprawa to dlaczego, kiedy kobieta ma odstający brzuch od razu gratulujemy jej ciąży? Poza tym, nie wiem, czego ludzie się po mnie spodziewają, ale gdybym miała ogłaszać ciążę, to na pewno w bardziej kreatywny sposób, niż robiąc selfie przy lustrze.
Zdecydowałaś się pokazać innym, jak Twoje ciało zmieniła choroba i okrasiłaś to bardzo mocnym opisem: "Mijają dni, tygodnie, miesiące… Już zapomniałam, jak wygląda normalny dzień u zdrowego człowieka".
Stwierdzono u mnie autoimmunologiczne zapalenie tarczycy, czyli Hashimoto, które negatywnie wpływa na moją odporność. Plusem tej sytuacji jest to, że przynajmniej wiem, dlaczego jestem chora co tydzień. Chciałam się przed tym obronić. Rozmawiałam z wieloma lekarzami. Polecono mi, żebym się zaszczepiła na wszystko, na co tylko się da. Zastosowałam się do zaleceń. Zaczęłam od szczepionki na pneumokoki, którą przyjmuje się raz na całe życie. Po szczepionce przez trzy dni miałam gorączkę, lekarze uspokoili mnie, że to normalne. Mimo złego samopoczucia poszłam do pracy. Jako że nie zarażałam, nie było przeciwwskazań. Niestety, miałam wówczas osłabiony organizm na tyle, że zaraziłam się w pracy inną chorobą.
Jakie były objawy?
Zaczęły się bóle migrenowe, do których najpierw doszło zapalenie zatok, potem zapalenie tchawicy, a na koniec zapalenie krtani. I tak to poszło lawinowo. Najpierw przepisano mi jeden antybiotyk, potem dodano kolejny. Kiedy antybiotykoterapia nie przynosiła skutków, włączono sterydy.
Potem było lepiej?
Przez chwilę. Do momentu, kiedy nie mogłam oddychać. Myślałam, że to COVID-19, ale testy wykluczyły zakażenie koronawirusem. Przez cały ten czas musiałam chodzić do pracy. To wszystko jednak w pewnym momencie zaczęło mnie przerażać. Wstawałam rano i zamiast zacząć dzień, nie wiem, od umycia zębów, zjedzenia śniadania czy wypicia szklanki wody, biegłam do nebulizatora. Jeden steryd, drugi steryd, kwas hialuronowy. Musiałam inhalować się przez minimum kwadrans, żeby móc złapać oddech jak normalny człowiek. To trwa już półtora miesiąca i nadal nie wiadomo do końca, co mi jest.
Monika Miller ma śródmiąższowe zapalenie płuc
A co podejrzewają lekarze?
Na początku wszyscy mówili, że to COVID-19. Kiedy to wykluczyliśmy, lekarze podejrzewali, że to może być gruźlica albo grypa, którą ciężko przechodzę. Podejrzewali nawet alergię.
Rozumiem, że badania wszystko wykluczyły?
Wszystkie badania wyszły dobrze. Kilka dni temu miałam jednak moment załamania. Powiedziałam mamie i babci, że chcę jechać na ostry dyżur, żeby zrobili mi dziurę w tchawicy, która umożliwi mi normalne oddychanie, albo żeby podłączyli mnie do aparatury wspomagającej oddychanie. Bałam się, że mam zapadnięte płuco, albo że mam jakiś guz. W głowie rodziły się różne myśli. A ja potrzebuję głosu do pracy. Wszystko zaczynało stawać na głowie.
Jaka była reakcja bliskich?
Wszyscy bardzo się przejęli, ale jednocześnie odradzili mi ostry dyżur, mówiąc, że zostałabym odesłana do domu, bo nie mam COVID-19 i nie podłączono by mnie do aparatury, bo wszystkie maszyny są zajętę przez pacjentów covidowych.
I co zrobiłaś?
Umówiłam się na wszystkie możliwe badania: tomografia zatok, płuc, rentgen płuc. I to tomografia wskazała przyczynę. Okazało się, że to śródmiąższowe zapalenie płuc, które leczy się głównie sterydami. Teraz jestem na trzech sterydach, trzech inhalatorach i dodatkowych lekach, które pomagają mi funkcjonować. To wszystko, jak widać na zdjęciu, które opublikowałam, mocno odbija się na moim organizmie.
Teraz się nie dziwię, że zniknęłaś z sieci na tak długo.
Dlatego też napisałam ten post. Jeśli coś publikowałam, to głównie kadry z serialu albo stare zdjęcia. Menedżer też do mnie pisał, że nie robię zdjęć, nie prowadzę trasmisji na żywo, nie nagrywam InstaStories. Ale miałam robić zdjęcia, jak leżę w łóżku i mam gorączkę? Nie chciałam wrzucać zdjęć, na których źle wyglądam i robić ich, kiedy źle się czułam, bo ludzi i tak nie interesuje to, że cierpisz. Oni chcą zdjęcia w bikini. Jak wstawię wartościowy post, w którym poruszam ważny temat, to przechodzi bez echa. Jak opublikuję, za przeproszeniem, zdjęcie gołej dupy, to od razu liczba polubień rośnie, wszyscy o tym piszą i jest mnóstwo zachwytów. To mnie wkurza i nie chcę brać w tym udziału.
Twoi obserwatorzy, poza tymi, którzy "włożyli ci dziecko do brzucha", docenili, że odważyłaś się pokazać prawdziwy powód nieobecności i że otwarcie mówisz nie tylko o blaskach, ale i cieniach życia.
Ludzie na co dzień oglądają zdjęcia, na których influencerzy prezentują najlepszą wersję siebie — idealne ciała i życia. I tak się do tego przyzwyczaili, że potem, kiedy im przydarza się coś niemiłego, czują się gorsi, czują się osamotnieni, czują, że nie pasują do tego świata, że nie są wystarczający. Powinniśmy zrobić dla nich miejsce, udzielić im przestrzeni, by mogli otwarcie mówić o swoich słabościach, żeby nie czuli się źle z tego powodu. I przede wszystkim, żeby nie myśleli, że te trudy dotykają tylko ich. Bo dotykają wszystkich. Moje koleżanki z show-biznesu nawet jak przytyją albo mają wzdęcia, to wrzucają zdjęcia przerobione tak, żeby nie było widać żadnych niedoskonałości. Po co to jest? One się z tym czują gorzej i ludzie, którzy to oglądają, też czują się z tym źle.
Zobacz także:
- Agata Młynarska w szpitalu. "Nie ma szans, żebym się poddała"
- Ola Żuraw z Top Model o dzieciństwie. "Nie ma wytłumaczenia na porzucenie własnego dziecka"
- "Miasto Kobiet". Małgorzata Foremniak o śmierci rodziców. "Uświadamiasz sobie, że nie jesteś już dzieckiem"
Autor: Aleksandra Głowińska
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN/arch. prywatne