Zaleś to artysta, songwriter i twórca internetowy, który pewnego dnia postanowił postawić wszystko na jedną kartę, by spełniać swoje marzenia. Choć decyzja ta kiełkowała w nim dłuższy czas, to nieoczekiwana chwila pchnęła go do działania. Dziś ma na swoim koncie płytę, a w głowie pomysły na kolejne projekty. W "Off the record" opowiedział, jak rozpoczęła się jego przygoda z muzyką, dlaczego inspirują go ćmy oraz, kim są Dziady Zalesia.
Zaleś – artysta wielu talentów
Zaleś to młody muzyk, który poprzez twórczość wyraża siebie i swoje emocje. Eksperymentuje z poetyckim popem i sprytnie zawiera w metaforach bolączki dzisiejszego społeczeństwa. Jego droga do wydania płyty była jednak długa i kręta. Wszystko zaczęło się jeszcze w czasach szkolnych. Wówczas Zaleś, po raz pierwszy stanął na scenie i poczuł, że jest to miejsce, w którym czuje się swobodnie.
- Jak miałem 8 lat zaczynałem tańczyć w grupie. Dokładnie w tym samym czasie zaczęła się też moja przygoda z teatrem. To trwało z dobre 12 lat, także dłużej jestem na scenie, niż nie jestem. Pamiętam jak miałem 6 lat i byłem oczywiście pierwszym recytującym, śpiewającym, tańczącym dzieckiem w przedszkolu. Jeżeli chodzi o kwestię robienia samej muzy i takiego podejścia, że "hej, to ja mogę być artystą i mogę robić swoje rzeczy autorskie", to był początek pandemii – powiedział.
Zaleś przyznał także, że doświadczenie z pisaniem tekstów nabył dzięki grupie teatralnej. W wyrażaniu emocji pomogło mu także złamane serce. W wieku 16 lat poczuł bowiem silne emocje, które przerodziły się w wiersze. Na drodze młodego artysty pojawiło się także zainteresowanie sztuką malarską.
- To jest moja bardzo duża pasja i to się odbija na muzie, na mojej twórczości. Lubię rozmawiać o sztuce i o malarstwie. Lubię ten moment, kiedy czuję, że parę machnięć pędzlem zaczyna przemawiać do mojej duszy, do czegoś takiego głębszego w środku. I uważam, że to jest fascynujące, że tak naprawdę samymi kolorami, tak samo jak w muzie, samymi dźwiękami jesteśmy w stanie przekazać emocje. Czasami niepotrzebne nam są słowa - dodał.
Zaleś o muzyce. "Stwierdziłem, że to jest ta droga i ten moment"
Zaleś wybierał się na magisterkę z historii sztuki. Chwilę przed egzaminami wstępnymi podjął decyzje o obraniu innej ścieżki. Los dał mu bowiem szansę, której nie chciał zmarnować.
- Skończyłem dziennikarstwo, pierwszy stopień, obroniłem licencjat i zrobiłem sobie rok przerwy na znalezienie siebie, znalezienie tego, co mi wychodzi. Okazało się, że przy wakacjach, bardzo dobrze zaczęły się rozkręcać rzeczy muzyczne. Stwierdziłem, że to jest chyba ta droga i to jest ten moment. Jest taka jedna historia, którą bardzo lubię. Moja przyjaciółka, Livka pracuje z managementem LAS (…) Usiadłem któregoś dnia i napisałem do Oliwii, że chciałbym, żeby Igor Herbut usłyszał moje interpretacje, że to jest chyba ten moment, kiedy ja czuję się wystarczająco dobry, żeby wyjść samemu z inicjatywą i podjąć odważną decyzję, żeby napisać maila i odezwać się do obcych ludzi, do obcego teamu – powiedział Zaleś.
Artysta zebrał grafiki, poskładał wszelkie notatki i wraz z demo wysłał je do managementu.
- Dwa tygodnie później zobaczyliśmy się na showcase Universala, gdzie grała Sara James. Nikt nie poruszył tematu maila. Mamy wrzesień. Zaczynają się rozmowy kwalifikacyjne na studia. Stwierdziłem, że pójdę na magisterkę. Ta historia sztuki zawsze była moją pasją, ale bałem się momentu, w którym idąc na studia, zabiorę sobie z tego pasję i zrobię obowiązek. Nie chciałem. Miałem blokadę i obawy. Zadzwoniłem do mojej mamy. Godzina 22, mówię, mamo, ja nie idę na te studia, ja po prostu nie czuję tego, ja muszę robić muzę, to jest coś, co w duszy mi gra. I moja mama, już chyba taka lekko ucałowana do snu, mówi, dobrze, dobrze, to jeszcze jutro porozmawiamy. Minęło 15 minut i dostałam SMS-a od Sarki z numerem telefonu do jej managementu. To nie był przypadek – powiedział.
Wkrótce Zaleś rozpoczął współpracę z teamem i systematycznie nagrywał utwory na płytę. Jak przyznał, wszystkie teksty pisze samodzielnie. Wypływają one z jego duszy.
- Wydaje mi się, że to operowanie słowem to taka moja wewnętrzna umiejętność, może jakiś warsztat, może uduchowienie, nie mam pojęcia, co to jest. Po prostu to się dzieje, wychodzi ze mnie.
Zaleś: "Bycie młodym dorosłym nie jest takie proste, jak może się wszystkim wydawać"
Zaleś na swoim koncie ma EPkę, którą wydawał na własną rękę. W tym roku światło dzienne ujrzał długogrający krążek "Na dwoje lampa świeciła". Artysta, opisując album jednym zdaniem tłumaczy – Jest to historia samotnej ćmy uwięzionej w muzeum. Dlaczego? "Człowiek jest troszeczkę jak taka ćma, która odbija się od żarówki do żarówki".
Na tym albumie znajduje się 14 utworów, podzielonych na 4 instalacje. Każda z instalacji odzwierciedla inny etap dorastania.
- To jest znowu trochę kwestia mojego podejścia do tego jak do spektaklu. To są takie elementy na tym albumie, które poruszają różne aspekty tego dorastania i wchodzenia w młodą dorosłość. Pierwsza instalacja opowiada o tych relacjach romantycznych, czwarta opowiada o relacjach platonicznych, ale też o jakiejś takiej potrzebie spełnienia marzeń i spełnienia siebie. Jest też instalacja druga, która ma podwójne znaczenie, że z jednej strony jest ten motyw główny, motyw końca świata, którego mam wrażenie, że nasze pokolenie troszeczkę doświadcza w tym momencie. Drugie znaczenie dotyczy tego, że jako młodzi ludzie jesteśmy strasznie dramatyczni. Kolejne utwory tłumaczą cały zamysł albumu i to, że projekt jest o poszukiwaniu satysfakcji w tym świecie wypełnionym bodźcami. Bycie młodym dorosłym, koniec końców nie jest takie proste, jak może się wszystkim wydawać. Ostatnia instalacja to jest przełomowy moment na albumie, który mówi właśnie o tym, że słuchajcie, byłem wykluczony i zawsze się czułem jako taki odrzutek to doprowadziło mnie do tego momentu, w którym jestem teraz i to, że odczuwam tak intensywnie i to, że czuję za milion, to znaczy, że do milionów też mogę docierać moją muzyką – powiedział.
A jak wyglądał sam proces tworzenia krążka?
- Proces był chaotyczny, spontaniczny, dziwny i dziki na samym początku. Potem, im było dalej w las, tym ten koncept zaczynał być dla mnie klarowniejszy. Po prostu już siedziałam i trochę wypełniałam niektórymi utworami takie luki, bo na pewno wiedziałam, że chcę mieć 14 numerów. Teraz, ciekawostka, ćmy (logo Zalesia) żyją około dwóch tygodni. Na albumie też jest utwór, który się nazywa Dwa tygodnie i dlatego jest 14 utworów - wyjaśnił.
Zaleś i jego Dziady. Kim są?
Płyta ukazała się zarówno w wersji fizycnej jak i w streamingach a artysta szybko zjednał sobie wierne grono fanów, które nazwał Dziadami Zalesia. Dlaczego?
- Jestem największym fanem Adama Mickiewicza. Kocham Dziady. Trzecia część top. Zresztą Mickiewicz jest dla mnie dość sporą inspiracją tekstowo. O dziwo! Bo z rzeczy, których słucham, to jest Rihanna, Beyoncé, Ariana Grande.I tutaj Mickiewicz. A fani to są moje dziady, są wspaniali. To są fantastyczni ludzie, którzy po prostu zechcieli w stu procentach otworzyć się przed moją twórczością. Tak jak ja w swojej twórczości otwieram się przed nimi – powiedział.
Młody twórca nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
- Na pewno nie przez przypadek album kończy się utworem, jeszcze wrócę. Bo wrócę, nie chcę, żeby cel był celem, tylko żeby ta droga trwała po prostu jak najdłużej. Droga jest celem – podsumował.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Izabela Trojanowska i Jan Majewski wprowadzają słuchaczy w wyjątkowy nastrój. Posłuchaj piosenki "Magia Świąt"
- Depresja, nowotwór, śmierć taty. Paulla opowiedziała o najtrudniejszych chwilach. "Te doświadczenia łamały mnie"
- Taylor Swift z najbardziej dochodową trasą koncertową. Ile zarobiła artystka?
Autor: Nastazja Bloch
Źródło zdjęcia głównego: Dzień Dobry TVN