Sarsa o nowej płycie i akceptacji siebie. "Prawda bywa bolesnym procesem i nie zawsze jest posypana cukrową posypką"

sarsa
15102025_OFFTHERECORD_SARSA_SHORT
Sarsa wydała szósty album pt: "Miało być jak w filmie", w którym muzyka splata się z osobistymi doświadczeniami, codziennymi emocjami i filmowymi inspiracjami. W cyklu Off the Record artystka opowiada o walce z chorobą i utracie słuchu, o sile buntu i potrzebie autentyczności, o schematach, które wynosimy z rodzinnych domów, o swojej definicji miłości i wolności w relacji, a także o muzycznym romansie i przyjaźni z Jackiem "Budyniem" Szymkiewiczem.

Sarsa prezentuje szósty album

W piątek, 17 października Marta "Sarsa" Markiewicz zaprezentowała swój szósty album "Miało być jak w filmie". To materiał pełen nostalgii i różnorodnych emocji. Na płycie znajdziemy zarówno wątki buntu, jak i poszukiwań własnej tożsamości, a także tęsknotę, która przewija się przez twórczość Sarsy od lat. Na pytanie, czy udało jej się odnaleźć źródło tęsknoty, odpowiedziała:

- Nie, bo jeżeli bym to odnalazła, to chyba by to oznaczało koniec tej charakterystyki mojego stylu piosenek. Ja mam poczucie, że moja muzyka mogłaby być pod takim szyldem emocjonalnego popu. Dlatego ta płyta jest tak różnorodna, bo bardzo wiele różnych nastrojów i emocji we mnie buzuje. Więc to jest płyta dla tych i o tych, którzy czują za wiele – powiedziała.

Nowy album Sarsy to nie tylko zbiór piosenek, ale też osobista opowieść o wielowymiarowości kobiecości i o życiu, w którym każdy z nas gra wiele ról jednocześnie.

- U mnie na pewno dominującą rolą jest bycie mamą. Ważną rolą jest bycie Sarsą, bycie twórcą, partnerką, przyjaciółką. Wiesz, mówiąc: "role" tak naprawdę mam też na myśli te momenty nastrojów. Czasami mi się wydaje, że mogę wszystko, że przeniosę góry, że wejdę znowu na szczyt, że będę numerem jeden. A czasami mi się wydaje, że jestem do niczego, że jestem bezużyteczna. Po prostu jako człowiek mam w sobie różne nastroje i one wymagają różnych środków wyrazu. I dlatego album jest różnorodny, dlatego czasami jest punkowy, czasami sensualny, a czasami idzie bardziej w stronę popu. Wierzę w to, że prawda bywa po prostu jakimś takim bolesnym procesem i nie zawsze jest posypana cukrową posypką – podkreśliła.

Na krążku nie brakuje też utworów, które są odzwierciedleniem buntu, przeciwstawienia się sytuacji, którą zesłał los.

- Bunt miewa różne odcienie. I jest też taki rodzaj buntu we mnie, nad którym bardziej pracuję. Buntuję się czasami przeciwko temu, kim jestem. To nie jest fajne i nad tym pracuję, żeby się po prostu w pełni akceptować, by przyznać się przed sobą, jakim jestem człowiekiem. No ale jest to trudne z tego względu, że właściwie jestem też artystką. Ten chaos twórczy czasami utrudnia mi takie proste zobaczenie siebie – powiedziała.

Sarsa o walce z chorobą. "Miałam odwagę i siłę, jestem za nią wdzięczna"

Bunt pojawił się też w chwili, gdy Marta usłyszała diagnozę – obustronna otoskleroza, prowadząca do powolnej utraty słuchu. W grudniu 2023 roku Sarsa znalazła w sobie odwagę, by poinformować fanów o tym, że stoi na polu bitwy z podstępną chorobą, a stawką w tej walce jest najważniejszy dla wokalistów zmysł. Jednym ratunkiem było poddanie się zabiegowi wszczepienia implantu.

- Pojawił się ten rodzaj buntu, za który jestem wdzięczna Bogu, że w sobie mam. Kiedy słyszysz diagnozę i zdajesz sobie sprawę, że nie jesteś właśnie reżyserem w stu procentach tego filmu, bo przyszła nagle taka sytuacja, nad którą nie mam absolutnie żadnej kontroli, przychodzi mi tylko powiedzieć OK. Miałam odwagę i siłę, właśnie nie wiem, skąd, ale jestem za nią wdzięczna, może właśnie z tego buntu, żeby się podnieść i powiedzieć, chcę zawalczyć o swoje marzenia, o siebie – powiedziała.

Artystka przyznała jednak, że opisanie całej specyfiki jej choroby i przedstawienie tego, z czym się mierzyła, co czuła oraz jakie znaki zapytania wciąż pojawiają się w jej głowie, jest niemożliwa. Dlatego też niebawem pojawi się film.

- Postanowiłam nakręcić dokument "Unheard". Mam nadzieję, będzie miał premierę w przyszłym roku. Wtedy będzie można zobaczyć dokładnie, o czym to jest i jak to jest od kuchni w moim życiu – podsumowała.

Filmowy świat Sarsy. "Lubię czasami przerysowywać i obśmiewać różne historie"

W najnowszym albumie Sarsy "Miało być jak w filmie", muzyka splata się z obrazem, a każdy utwór opowiada swoją własną, niemal filmową historię. Artystka czerpie inspiracje nie tylko z własnego życia, ale też z klasyki kina. W tytułowej piosence pojawiają się wyraźne nawiązania m.in. do „Kill Billa”. Podczas rozmowy wokalistka opowiedziała również, jakie inne filmy wpływały na jej twórczość i wizualną koncepcję albumu.

- Bardzo inspirowała mnie twórczość Tarantino. Zwłaszcza że ja też lubię czasami przerysowywać i obśmiewać różne historie. Lubię kontrasty. Filmowy jest też artwork płyty, w środku jest plakat filmowy i te charakterystyczne czcionki. Jestem zakochana w tych estetykach, więc przemyciłam to do artworku, nad którym pracowałam z Michałem Pańszczykiem. Jestem bardzo wdzięczna za to, że on potrafił w taki sposób uchwycić wizualnie to, co ja chciałam powiedzieć – dodała.

Na płycie nie zabrakło też duetów. Wśród 17 piosenek możemy usłyszeć m.in. Kathie, Bisza, Wiraszko. W utworze Jupiter rozbrzmiewa także charakterystyczny głos Marka Dyjaka.  

- Mam takie szczere poczucie, że jego głos, jego wrażliwość, ale też doświadczenia życiowe, które w ogóle w jego głosie wybrzmiewają w każdym alikwocie, pogłębiły jeszcze bardziej znaczenie singla "Jupiter", który jest o tym, żeby żyć tu i teraz. Singiel opowiada o tym, że mam frajdę z tego wracania na scenę, z tego, że mam publiczność, że rosnę w tych światłach na scenie. To takie moje wytęsknienie, ale też może odrobina goryczy i wątpliwości ze względu na chorobę czy te znaki zapytania nad karierą, które się pojawiają. I nagle śpiewa Marek, który mówi "nie rycz, mówię ci nie rycz". I masz takie poczucie, że starszy kolega z branży mówi spokojnie, ja tam byłem, ja też to przeżyłem, ty też przez to przejdziesz i najlepsze jeszcze przed tobą – powiedziała.

Sarsa o miłości: "Współodczuwanie to jest mój dar, ale i przekleństwo"

Utwór "Wesoły Diabeł" wbrew pozorom wcale wesoły nie jest. Piosenka porusza tematy miłości, która była słodko-gorzka, a wręcz bolesna. Na pytanie, czy Marta częściej łamała serce, czy miała je złamane, odpowiedziała:

- W bilansie częściej ja, ale to nigdy nie jest tak, że to po mnie spływało. [...] Słyszałam czasami, [...] by przestać wchodzić w buty tego drugiego człowieka, bo jesteśmy dorośli i po prostu muszę podejmować decyzje będące w zgodzie ze mną [...]. I ja tego nie do końca potrafię, bo mam w sercu tak rozbudowaną, wysoką wrażliwość i współodczuwanie, że dla mnie moja decyzja, którą robię dla siebie często jest obudowana poczuciem winy i wtedy oczywiście zamieniam się w takiego trochę uciekiniera, bo nie dźwigam tego – powiedziała.

Dziś miłość postrzega jednak w nieco inny sposób:

- Polecam wszystkim, na podstawie mojego doświadczenia, by jak się z kimś zaczynasz wiązać, to życie już zaczyna się przeplatać z życiem drugiego człowieka, to warto jest na starcie ustalić definicję miłości i związku. Dla mnie definicją miłości nie jest tworzenie jakiegoś ciasnego kolektywu. Miłość i związek to jest wolność. Wolność rozumiem jako pozwolenie mi do błędów moich, do bycia w ogóle mną, niedoskonałą, oczywiście próbującą pracować nad różnymi rzeczami, ale jakby co, to chcę mieć możliwość popełniania błędów, żeby to było ustalone i też chcę mieć poczucie wolności. Absolutnie jakby ktokolwiek by próbował kontrolować, co miało też miejsce, albo sprawdzać, albo jakieś próby nacisku, no to się zawsze kończy po prostu tym, że ja znikam – wyjaśniła.

Oda Uroboros: "Do końca życia mam pracować nad nawykami, czy mogę sobie czasami odpuścić?"

W najnowszej piosence "Oda Uroboros" artystka porusza temat głęboko zakorzenionych schematów, które odziedziczamy po przodkach i które często towarzyszą nam przez całe życie. To refleksja nad pamięcią komórkową, wpływem rodziców i codzienną walką z tym, co zapisane w naszej tożsamości. Utwór staje się muzyczną medytacją nad akceptacją siebie i pogodzeniem się z tym, kim naprawdę jesteśmy.

- To jest w ogóle fascynujący temat. [...] Jest coś takiego jak pamięć komórkowa i jest po prostu też to, że nasiąkamy naszymi rodzicami i że pewne sytuacje są zapisane tak głęboko, że stają się już takim kodem naszej tożsamości i choć chodzimy na terapię i chociaż pracujemy nad sobą, to pewne nawyki i schematy mogą być bardzo trudne do złamania. Właśnie tutaj pada wtedy takie pytanie, o czym jest życie? O tym, że do końca życia mam pracować nad nawykami, czy o tym, że mogę sobie czasami odpuścić i po prostu pozwolić? – dodała.

Okazuje się, że to, co kiedyś irytowało, z czasem może nabrać innego, bardziej akceptowalnego wymiaru.

- To już jest w ogóle takie znamienne i na pewno wielu z nas tego doświadczyło. Zarzekasz się, że czegoś nie zrobisz. Ja zawsze w mojej mamie nie cierpiałam i oczywiście wciąż mi to bardzo przeszkadza, jej nadopiekuńczość, jej "ubierz kapcie", jej "ty jesteś delikatna" i mówisz: "O nie! Ja nigdy taka nie będę". Minęło, 20, 30 lat i moi znajomi do mnie przychodzą, a ja mówię: "Ojej, a może kapcie albo jakieś skarpety ci dam, co? Bo tak od ziemi ciągnie" i wtedy słyszę, "Lucynka, wyluzuj, nie?" Jest to urocze, ale dopiero kiedy zrobisz sobie ten twist w głowie. Szukajmy balansu między tworzeniem nowych nawyków, nowych połączeń neuronowych, a po prostu pozwoleniem sobie na to, jaka jestem – powiedziała.

Sarsa odkłada "Awantury" na potem? "Nauczyłam się, że rzeczy trzeba szybko z siebie wyrzucać"

Sarsa od lat znana jest z tego, że w swojej muzyce nie unika emocji – przeciwnie, traktuje je jak sposób na oczyszczenie i radzenie sobie z trudnymi doświadczeniami. Nauczyła się wyrzucać je z siebie, zanim zdążą przerodzić się w wewnętrzny ciężar. W życiu prywatnym nie gasi też kłótni w zarodku.

- Nie chcę mieć bólu brzucha ani wrzodów. Ja z siebie wszystko wyrzucam i czasami żałuję, a czasami mówię: "Ach, od razu mi lepiej, dobra, to co robimy?". Niestety, nauczyłam się takiego systemu funkcjonowania w moim życiu, które też nie było łatwe i miało bardzo wiele stresów. Mój dom rodzinny był skomplikowany z różnych względów, więc nauczyłam się [...], że rzeczy trzeba szybko z siebie wyrzucać. W tym jest też muzyka, w trudnych sytuacjach mogę się z tego wyśpiewać. Też mówię o tej płycie, że na niej są utwory, np. "Wesoły Diabeł", w którym ja się muszę wyśpiewać z rzeczy, które jeszcze we mnie siedzą, a są z bardzo dawna. Uczę się robić to tak, by było to jak najmniej krzywdzące dla otoczenia, ale by dać sobie ulgę.

Choć w utworach Sarsy odnajdujemy wiele trudnych i dość skomplikowanych emocji, artystka przyznaje, że na co dzień potrafi być "Hapi".

- Bywam bardzo często happy. Wczoraj byłam u mojego przyjaciela i właśnie on do mnie mówi: "To jest ciekawe, bo w mediach jawisz się na taką bardzo poważną". Ogólnie też mam świadomość tego, że mój wyraz twarzy czasami jest taki, że nie jest w oczywisty sposób radosny. Ale ja prywatnie jestem ultra radosnym człowiekiem. Chociaż to też powinniśmy zapytać tak naprawdę Pawła, mojego partnera, który czasami mówi, że mam wyjąć kija z dupy. Ja bywam happy, zwłaszcza jak jestem właśnie z przyjaciółmi, z rodziną. Ja lubię robić jaja, lubię chamskie żarty. Ja lubię być w busie, lubię być skazana na busa. Często bywam szczęśliwa – powiedziała.

Sarsa wspomina Budynia. "Był moim crushem, totalnie się w nim zabujałam"

Ostatnia piosenka "Studio Ziew – Pogodno" to ukłon w stronę Jacka "Budynia" Szymkiewicza, artysty, który odszedł w 2022 roku.

- On miał wpływ na mnie od początku, zanim jeszcze stałam się Sarsą. Był przede wszystkim moim "crushem". Jak jeszcze grałam w liceum, pamiętam, że mój chłopak mi pokazał płytę Pogodno i ja po prostu zakochałam się w tym, jak on pisze teksty, jaką ma charyzmę. Totalnie się zabujałam w nim. Poznaliśmy się, jak stałam się Sarsą. Przyszedł do mnie ten moment, by pisać album "Runostany". I to był taki mroczny moment w moim życiu. Pandemia, 60 odwołanych koncertów, pozamykani w tych domach. Byłam tak przygnieciona tą historią całą, że zaczęłam pisać tak straszne piosenki. Ja nie jestem w stanie słuchać tej płyty "Runostany". Ale jest absolutnie chyba moją najlepszą muzycznie płytą. W tym znaczeniu, że to jest taki konceptualny album. I właśnie wtedy zaprosiłam Jacka do pomocy. Ucieszyło mnie, że przyjął zaproszenie. Pomagał mi kształcić warsztat pisania tekstów, więc stał się trochę takim moim nauczycielem. Owocem naszej pracy i zapoznania był romans muzyczny, bo stworzyliśmy wspólnie piosenkę. On się dograł, swój głos. Utwór nosi tytuł "Nienaiwne". Nigdy się nie ukazał – powiedziała Sarsa.

Dzień po rozmowie artystów doszło do tragedii.

- Dzwoni do mnie i mówi: "Nagrałem te wokale. Wysyłam Ci to, ale wiesz co, źle się czuję, jutro to nagram jeszcze raz, bo to się w ogóle nie nadaje". No i przychodzi jutro. Ja odpalam wiadomości w telefonie, a tam informacja, że Jacek nie żyje. Mam dosłownie dreszcze, jak to mówię, bo to mnie zmiotło na zasadzie takiej i ludzkiej, i artystycznej, i w ogóle miałam poczucie, że jakaś część mojej historii odchodzi. On był jej częścią ewidentnie. Potem nagrałam utwór, cover "Studio Ziew", który jest we wspaniałym filmie, dokumencie "Szkoda, że nareszcie". I to jest takie moje uhonorowanie jego obecności w moim życiu. Dlatego ta piosenka musiała się znaleźć na tej płycie, bo jeśli mówić o dekadzie mojej pracy, to on jest częścią tej ścieżki artystycznej – podsumowała.

Sarsa obchodzi 10-lecie: "Jak tlenu potrzebuję ludzi"

W tym roku mija 10 lat od wydania wielkiego hitu "Naucz mnie". Utwór grały wszystkie rozgłośnie radiowe. Na pytanie, czego Sarsa nauczyła się przez tę dekadę, odparła:

- Ja nie wiem, czy w ogóle da się czegoś nauczyć, czy to nie jest tak, że to jest po prostu do śmierci niekończący się jakiś proces edukacji. Oczywiście wyciągam jakieś wnioski. Zrozumiałam, że ja nie jestem w grupie artystów, którzy mówią, mi wystarczy ta sztuka dla samego tworzenia sztuki. Ja jak tlenu potrzebuję ludzi. Moja muzyka, żeby żyć, potrzebuje ludzi. I kiedy tworzę, staram się na 100% być w tym prawdziwą, sięgać po moje historie, moje uczucia, mój pomysł na utwór. Wiele radości mi daje to, gdy wychodzę na scenę i morze gardeł śpiewa utwór, który stworzyłam. Postanowiłam na ten moment zrobić takie wyjątkowe dwa spotkania muzyczne w Warszawie w klubie Niebo (26 listopada) i w Gdańsku (28 listopada). Po drodze się pojawiamy koleżeńsko w Elblągu, w naszym zaprzyjaźnionym klubie Beczka. Te spotkania, ultra intymne, mają na celu połączenie premiery płyty z celebracją dziesięciolecia - powiedziała

Z okazji dziesięciolecia Sarsa stworzyła także projekt "Od nowa"

- To jest taka gratka dla fanów, kolejny prezent z okazji tej, że po prostu niezmiennie ludzie mnie wspierają, dochodzą nowi fani. Strasznie mnie rozczula, jak mam pod sceną ludzi, którzy jako dzieci ze mną śpiewali "Naucz mnie" i stoją na moim koncercie, mają po 20 lat i też niektórzy mają już dzieci – wyjaśniła.

Zobacz także:

podziel się:
Prowadzący:

Pozostałe wiadomości