"Zaczęli do mnie krzyczeć, że mam natychmiast zamknąć ryja dzieciakowi"
Dominika uwielbia polskie morze. Choć stać ją na wakacje w ciepłych krajach, przez wiele lat w sezonie letnim przyjeżdżała z dziećmi i mężem nad Bałtyk. – Nie ma nigdzie takiego klimatu jak w Dębkach czy Władysławowie - śmieje się 39-latka. – Od czasu pewnego zdarzenia w ubiegłym roku zmieniłam jednak zdanie i w tym roku lecę do Grecji. Tam nie ma jednak takiego chamstwa i buractwa jak w Polsce – wspomina.
Dominika ubiegłoroczne wakacje spędzała w Krynicy Morskiej. To jedna z najchętniej odwiedzanych miejscowości nad polskim morzem, choćby z racji tego, że jest najbliżej centrum Polski, a trasa zajmuje niecałe 5 godz. jazdy. – Ludzi tłum, ale do tego jesteśmy przyzwyczajeni. Natomiast awantura, do której doszło na plaży, długo mi się śniła jako koszmar.
39-latka rozbiła się na plaży blisko morza. Nie chciała daleko odchodzić od głównego wejścia, bo była z dwójką dzieci, które potrzebowały często chodzić do toalety. Chcieli być również z mężem blisko plażowej knajpki, żeby w porze obiadowej kupić maluchom ciepłe przekąski. Mąż zabrał pociechy do wody, więc Dominika położyła się, żeby odpocząć. Wtedy usłyszała straszny hałas - grupa ludzi idących plażą z włączoną muzyką disco polo sprawiła, że aż podskoczyła. Obok jej parawanu była niewielka przestrzeń i właśnie to miejsce upatrzyła sobie "rodzinka z horroru". – Podeszli bezceremonialnie i zaczęli się rozbijać obok. To była 6-osobowa rodzina, dwóch mężczyzn, mocno już wstawionych, choć było dopiero ok. 11, dwie kobiety i dwójka dzieci. Hałaśliwi, rechoczący, nie wiedziałam jak zareagować. Zaczęli przestawiać moje rzeczy, żeby się zmieścić, wtedy postanowiłam zaprotestować. Podeszłam i powiedziałam, że tu jest mało miejsca, a jednak koronawirus, reżim, może warto trzymać odstęp… patrzyli na mnie, jak na UFO. Zaczęłam więc z innej strony, że mam dwójkę małych dzieci i jedno zaraz idzie spać, a tu głośna muzyka, więc może znajdą jednak inne miejsce – opowiada Dominika.
Najpierw wystartowała do niej kobieta, mówiąc, że plaża - z tego, co wie - jest publiczna, więc jak jej się nie podoba, to może zabrać bachory i wypier…ć. - Trochę mnie ścięło z nóg, jak to usłyszałam, ale postanowiłam nie odpuszczać. Powiedziałam, że z tego, co ja wiem, na plaży jest regulamin i nie powinno się słuchać głośno muzyki, bo nie jest to zgodne z prawem. No i wtedy się zaczęło na dobre. Mąż tej pierwszej pani podkręcił głośnik na maksa i zaczął rechotać: "Mówiłaś coś?", krzyczał i demonstracyjnie się odwrócił tyłkiem. Moje dzieci zaczęły się denerwować, sytuacja robiła się napięta. Pomyślałam, że zaraz im się znudzi i warto to przeczekać, tym bardziej, że trudno już było na plaży wbić szpilkę pomiędzy parawanami i szkoda było tracić miejscówkę – wyjaśnia.
Przekleństwa, wyciąganie piwa z plecaków, głośne i sprośne dowcipy - to tylko część występu plażowych sąsiadów. Panie nie były wcale lepsze, tworzyli razem zgrany duet. Jedna kopciła papierosy, jednego za drugim, a popiół strzepywała za parawan Dominiki. - Widać było, że chcą nas sprowokować. No i bomba wybuchła godzinę później. Panom kolejna porcja alkoholu uderzyła do głowy akurat, gdy moja młodsza córka przybiegła z wody, płacząc, bo coś wpadło jej do oka. Płakała i marudziła, a to nie spodobało się sąsiadom. Zaczęli do mnie krzyczeć, że mam natychmiast zamknąć ryja dzieciakowi, bo pogadamy sobie inaczej. Wtedy nie wytrzymał mój mąż, widział, że Sonia przestraszyła się i zaczęła płakać jeszcze głośniej. Podszedł do mężczyzn i powiedział, żeby się uspokoili, bo wezwie policję. Wtedy jeden z nich zaczął przeklinać i wymachiwać rękami. Zapowiadało się na bójkę. Mój mąż to spokojny człowiek, ale widziałam, że aż się gotuje. Krzyknęłam, żeby odpuścił, bo na głupotę nie ma lekarstwa i zaczęłam zbierać nasze rzeczy. Gdy mąż zwijał parawan i schylił się, został niby niechcący popchnięty, przy głośnym śmiechu całej czwórki. Nie zapomnę oczu ich dzieci, które patrzyły na nas i obserwowały całą sytuację. Wstyd, niepokój, nie wiem jak to nazwać. Długo się trzęsłam na myśl o tej sytuacji, czułam się autentycznie zagrożona. Żałowałam, że nie zadzwoniłam na policję, ale szkoda nerwów. Są pewni ludzi, na których nie ma sposobu. Królowie plaży i życia. Od nich trzeba się trzymać z daleka – kończy swoją opowieść Dominika.
Antek nie wytrzymał, gdy zaczęli obrażać jego żonę
Antek z kolei trafił na grupę rozbawionych młodych mężczyzn. – Ewidentnie widać było, że są nie tylko wypici, ale i coś wypalili. Rozbili się tuż za naszym parawanem, mieli same koce, masę piwa i grill. Na nic zdały się nasze prośby, żeby zachowywali się ciszej. Najpierw po ludzku powiedziałem: chłopaki, mamy tu dzieciaki, uważajcie na słownictwo i bądźcie ciszej, ok? W odpowiedzi padło: spierd***j, j*b się cwelu, zamknij ryja, bo cię stąd wyniesiemy… Koszmar, normalnie włosy się jeżyły na głowie, jak wulgarni byli i chamscy – wspomina swoje wakacje w Karwi.
- Najgorsze się zaczęło, gdy zaczęli grillować, smród kiełbasy dobijał nas. Muzyka techno na ful leciała z głośnika przenośnego, nie było jak przemówić im do rozsądku, a na moją groźbę, że wezwę policję, zaczęli się śmiać. Potem dwóch z nich zaczęło ubliżać mojej żonie. Krzyczeli, że może wpadnie do nich na grilla, to wytopią jej trochę tłuszczyku, bo wygląda jak spasiona świnia. Widziałem, jak Anecie jest przykro, więc postanowiłem, że nie zostaniemy tam ani chwili dłużej. Spakowałem nasze rzeczy i wróciliśmy do domu. Przeszła nam ochota na plażowanie. Byliśmy załamani, jak dziś zachowują się młodzi ludzie. Najgorsze było to poczucie bezradności, że oni nie słuchali w ogóle starszych od siebie, mieli nasze zdanie w nosie – żali się Antek.
Kolejnego dnia małżeństwo postanowiło, że wsiądą w auto, zapakują torbę z jedzeniem i poszukają mniej uczęszczanej plaży. To był doskonały pomysł, udało im się dotrzeć na taki skrawek plaży, że wokół nich było zaledwie kilka rodzin.- Wspomnienie straszne, nigdzie za granicą nie doświadczyliśmy podobnych zdarzeń, nigdy nie spotkaliśmy się z takim buractwem. Wystarczyła chwila, by nasz wymarzony urlop stał się koszmarem – wspomina Antek.
Jak zwracać uwagę ludziom, by nie wywołać wojny polsko-polskiej?
O to, jak zwracać uwagę innym osobom, gdy czujemy się niekomfortowo w ich obecności, zapytaliśmy Katarzynę Kucewicz, psycholożkę i psychoterapeutkę.
- Przede wszystkim do ludzi dobrze jest mówić życzliwie, to się najlepiej sprawdza. Zwracać uwagę miło, z uśmiechem, a nie atakująco. Nie zakładać, że ktoś chce celowo uprzykrzać nam nasz urlop. Często jesteśmy przekonani, że ktoś na pewno będzie chciał się kłócić, więc na wstępie sami się od razu zjeżamy i jesteśmy nieprzyjemni. Komunikat wtedy staje się agresywny i wywołuje kłótnię – wyjaśnia w rozmowie z dziendobry.tvn.pl.
Czy jest sens dyskutować z osobami, które są pod wpływem alkoholu? – Nie, są takie wyjątki, kiedy próba wejścia w polemikę może być bezcelowa. Kiedy nie widzimy responsywności, lepiej unikać dyskusji, nie narażać się na niepotrzebny stres. Co innego, gdy dyskutujemy z osobą, która jest w stanie wejść z nami w dialog. Natomiast człowiek pod wpływem substancji odurzających może zachować się kompletnie nieadekwatnie i nieprzewidywalnie.
Często zapominamy o tym, że na kłótnie rodziców patrzą dzieci, a to ogromny błąd. – To jest niestety kwestia temperamentu, Polacy mają dużo wspólnego z Włochami, często kierujemy się emocjami i gubimy logiczne myślenie. Dążymy do konfrontacji, nie patrząc na to, że dobrostan naszego dziecka jest zagrożony. Ono stoi i płacze, jest przerażone – ale w czasie awantury o tym nie myślimy, a szkoda. Dzieci takie sytuacje zapamiętują na całe życie. Dla nas to jeden z wielu niemiłych epizodów, a maluchy kodują takie wspomnienia, więc warto czasem ugryźć się w język, jeśli zależy nam, żeby dziecko miało dobre wspomnienia z dzieciństwa.
Czy jest jakiś sposób komunikacji, by nasze prośby kierowane do innych, były lepiej przez nich odbierane? – Tak, jest to komunikacja asertywna. Posługujemy się w niej komunikatem – ja, czyli wyrażamy wprost, o co nam chodzi. Wskazujemy przy tym, jakie są nasze odczucia i formułujemy oczekiwania. Tak zbudowany komunikat ma duże szanse, że zostanie wzięty pod uwagę. Zwłaszcza, kiedy dodamy do tego ton życzliwości.
Dlaczego Polakom tak bardzo puszczają hamulce na wakacjach? – Cały rok jesteśmy pospinani różnymi normami, nasza dzika natura jest ujarzmiana przez większość miesięcy. Kiedy ruszamy na urlop, chcemy wyeksponować tę część siebie, która była skrzętnie tłumiona. Nazywamy to "odhamowaniem" w psychologii, czyli pozbawieniem hamulca powinności i eskalacją zachowań, na które człowiek nie pozwalał sobie wcześniej. Chcemy być bardziej emocjonalni i spontaniczni, dlatego odreagowujemy. Czasem, im bardziej ktoś ma sztywny kod w ciągu roku, tym bardziej pozwala sobie na wakacjach. Włącza nam się syndrom "ucznia na koloniach", robimy sobie wagary od życia, mając poczucie, że co było na wakacjach, zostaje na wakacjach. Powracamy do naszego dziecięcego "ja" i pozwalamy sobie na więcej. To ma różne konsekwencje, czasem tragiczne. Warto pamiętać, że zabawa zabawą, ale wakacyjny brak rozwagi może nas niestety słono kosztować.
Zobacz także:
Najmodniejsza sukienka na lato idealna dla każdej figury. Ten fason pokochały gwiazdy
Wakacje 2021. Jak płacić bonem turystycznym?
Nasz sąsiad zmienia zasady wjazdu od 5 lipca. To duże utrudnienie dla podróżujących
Obejrzyj również: Schudłaś czy nie schudłaś, czyli presja wakacji
Autor: Ewa Podleśna-Ślusarczyk