- Filigranowa to ja nigdy nie byłam. Od dziecka walczyłam z otyłością. Ale jeszcze cztery lata temu ważyłam 150 kilogramów i byłam samodzielna - opowiada w "Dzienniku Bałtyckim" 31-latka. Dziś mierzy się m.in. z silną astmą oskrzelową i leży podłączona pod koncentrator tlenu, ponieważ jest w stanie zagrażającym życiu z ostrą niewydolnością oddechową i krążeniową.
Dalsza część tekstu poniżej.
Historia kobiety, która waży 300 kilogramów
Od czterech lat nie wychodziła z domu. Jest przykuta do łóżka ze względu na otyłość olbrzymią i słoniowatość nóg. Jak twierdzi, zejście z tak dużej wagi graniczy z cudem. A ten cud byłby bardzo przydatny, ponieważ nie chodzi wyłącznie o jej zdrowie, lecz także o ukochaną pociechę.
- Mam córeczkę 14-letnią, która jest w domu dziecka. Mam szansę ją odzyskać, ale nie oddadzą mi jej pod opiekę, dopóki sama wymagam opieki i pomocy osób trzecich - wyznała Anita Wasilewska w ogłoszeniu opublikowanym na jednej z platform do organizowania zbiórek pieniędzy.
Prawdziwy dramat rozpoczął się, gdy kobieta ważyła 150 kg i szykowała się do operacji bariatrycznej. - Wtedy wszystko się skomplikowało. Zaczęło się od choroby róży, która dopadła moje obie nogi. Pobyty w szpitalu, owrzodzenia, posocznica. Nogi nabrzmiały poprzez obrzęk limfatyczny, aż zrobiła się słoniowatość. Drenażu limfatycznego mi nie zrobią, bo nie ma tak wielkiego rękawa, w którym zmieściłaby się moja noga - opowiada w "Dzienniku Bałtyckim" 31-latka.
Wszystkie choroby współistniejące sprawiły, że kobieta boi się o swoje życie. - Mam problemy z drogami rodnymi i strasznie krwawię, wylatują ze mnie skrzepy krwi, jak po poronieniu. Przez to hemoglobina spada, a to wiąże się z obniżoną saturacją. Doszło do silnej anemii, choć niektórym może się to wydać niedorzeczne, patrząc na mój wygląd. Ginekolog, badając mnie, powiedział, że muszę schudnąć, przede wszystkim stanąć na nogi, żeby mógł wziąć mnie na stół, przeprowadzić biopsję i ewentualnie podjąć leczenie, ponieważ jest podejrzenie raka trzonu macicy - zaznaczyła ze łzami pacjentka.
Anita dodaje, że nikt do tej pory nie był w stanie jej pomóc. - Moja doktor widziała mnie dwa razy przez ostatnie dwa lata. Jej jedyna rada to mniej jeść i zadbać o dietę. Żaden dietetyk na Narodowy Fundusz Zdrowia nie chce przychodzić do mnie do domu. Poza tym, jak ja mam sobie sama gotować? Kiedy ja z łóżka wstać nie mogę - rozpacza 31-latka.
Violetta Karwalska, dyrektor Samodzielnego Publicznego Miejskiego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Słupsku, w którym leczona jest Anita, na łamach "Dziennika Bałtyckiego" zapewnia, że lekarka pierwszego kontaktu zajmująca się pacjentką ma wszystko pod kontrolą i wystawiła już skierowania do innych lekarzy specjalistów. Tyle że mama 14-letniej Nikoli nie jest w stanie udać się do żadnego z nich.
Jedyna szansa na wyzdrowienie
Ostatnią nadzieją dla Anity Wasilewskiej jest pobyt w Szpitalu Uniwersyteckim we Wrocławiu, do którego kobieta ma trafić 18 grudnia. Ordynator Kliniki Endokrynologii, Diabetologii i Chorób Metabolicznych ponoć obiecał pacjentce, że pomoże jej schudnąć i osiągnąć wagę 200 kg, a następnie przeprowadzi operację bariatryczną.
- Problem jest jednak z transportem do szpitala we Wrocławiu. Narodowy Fundusz Zdrowia nie wyraża zgody na tak daleki transport, ponieważ finansują transport do najbliższej placówki, która zajmuje się otyłością. Niestety, ani szpital w Słupsku, ani w Gdańsku nie chce mnie przyjąć. To znaczy przyjąłby, ale musiałabym najpierw dojeżdżać tam na wizyty może pięć, może dziesięć razy. I sama schudnąć do 200 kilo. A ja nie mam jak ani dojeżdżać do tych placówek, ani sama schudnąć. Nie jestem w stanie przygotowywać sobie posiłków. Jem to, co przynosi mi opiekunka z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie. Ona jest u mnie codziennie i się mną zajmuje. Myje, przebiera, przecież ja nawet do łazienki nie dojdę. Jestem więc zmuszona uzbierać siedem tysięcy na wynajęcie karetki bariatrycznej, która będzie w stanie mnie dowieźć do celu pod nadzorem lekarza i ratownika. Szpital we Wrocławiu zajmie się mną kompleksowo jako jedyny, ale mimo to NFZ nie chce sfinansować mi transportu, ponieważ [szpital - przyp. red.] jest oddalony o 500 km od miejsca zamieszkania - wyjaśnia 31-latka.
Osoby, które chciałyby pomóc Anicie Wasilewskiej, mogą dokonywać wpłat za pośrednictwem platformy zrzutka.pl.
Anita Wasilewska chce walczyć o powrót córki do domu
Jak już wspomnieliśmy, Anita Wasilewska jest mamą 14-letniej Nikoli. Dziewczynka została odebrana rodzicielce 5 lat temu, kiedy ta była związana z partnerem nadużywającym alkoholu. - Sąsiedzi zgłosili, że ja też piję, a w domu jest dziecko. To było nieprawdą. Mieliśmy kuratora, wysłano mnie na badania biegłych psychiatrów, którzy stwierdzili, że nie jestem alkoholiczką i nie jestem uzależniona. Wypełnili wszelkie dokumenty, ale córkę mi już zabrali - opowiada 31-latka.
Kilka miesięcy po tym, jak Nikola trafiła do domu dziecka, u Anity wystąpiły pierwsze poważne problemy ze zdrowiem, więc kobieta nie miała sił, by podjąć ostateczną walkę o odzyskanie córki. - W placówce powiedzieli, że nie jestem w stanie się nią zająć - wspomina rozmówczyni "Dziennika Bałtyckiego".
Nastolatka za zgodą sądu spędza z mamą tegoroczne wakacje. - Jest trudnym dzieckiem, ale kocham ją najbardziej na świecie. Ona mnie też kocha bardzo i bardzo mi pomaga. Jesteśmy blisko ze sobą i chcemy być razem. Dzięki niej wiem, że mam dla kogo żyć - wyznaje wzruszona Anita.
Jesteśmy serwisem kobiecym i tworzymy dla Was treści związane ze stylem życia. Pamiętamy jednak o sytuacji w Ukrainie. Chcesz pomóc? Sprawdź, co możesz zrobić. Pomoc. Informacje. Porady.
Zobacz także:
- Ważne odkrycie dotyczące brunatnej tkanki tłuszczowej. Może pomóc w walce z otyłością
- Negging, czyli fałszywe komplementy. "To forma pasywnej agresji"
- Big Boy ważył ćwierć tony. "Całe życie tyłem bardzo powoli"
Autor: Berenika Olesińska
Źródło: "Dziennik Bałtycki"
Źródło zdjęcia głównego: Halfpoint/Getty Images